" Wejść w skórę"

Sobota, II Tydzień Adwentu, rok I, Mt 17,10-13

 Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.


       Próbowałem "wejść w skórę" apostołów. Szczególnie tych trzech, którzy właśnie w dzisiejszym czytaniu powracają do codzienności z góry Tabor. Jezus wziął Piotra, Jakuba i Jana na niesamowity wieczór skupienia, na nieziemskie rekolekcje, na niebiański wieczór chwały. Dlaczego akurat tych trzech? Czyżby Piotr, Jakub i Jan byli Mu najbliższymi uczniami? A jeśli tak to chciałoby się powiedzieć, że skoro byli tak blisko, to może takie wydarzenie jak przemienienie i ujrzenie Eliasza z Mojżeszem byłoby bardziej potrzebne dla tych pozostałych, aby im dorównali? Być może jednak Jezus w tej sytuacji kierował się zasadą, że kto będzie wierny w małych rzeczach, temu i większe zostaną powierzone. Skoro mógł polegać na tych trzech w każdej niemal sytuacji, to pragnął im objawić najcudowniejszą prawdę, że Mojżesz, Eliasz żyją i cieszą się niebiańską rzeczywistością.

       Nie jestem jednak w stanie choćby przez ułamek sekundy wyobrazić sobie, co przeżywali uczniowie na Taborze. Udało mi się jednak wrócić pamięcią i myślami do tego dnia, który dla mnie stanowi pewien swoisty Tabor. Wróciłem kolejny raz do chwili, kiedy spotkałem Jezusa (chociaż prawda zapewne jest taka, że to On mnie odnalazł). I pamiętam po moim doświadczeniu Jego działania, kiedy powracałem do codzienności. Trudny to był powrót. Pragnąłem, tak jak apostołowie postawić namiot tam na górze obok Mistrza i pozostać na resztę ziemskiego żywota. Jednak to niemożliwe. Z każdego Taboru Jezus prowadzi nas z powrotem do  naszej codzienności, do naszego posłannictwa, do którego nas powołuje. Do żony, dziecka, ojca, matki, rodziny, zakładu pracy, wspólnoty... A ja bym tak chciał odciąć się od codzienności i pozostać z Nim już do końca.

       Bo podobnie jak uczniowie dziś, ja również często pytam Mistrza, czy na pewno Mesjasz przyszedł, aby zginąć na krzyżu? Czy na pewno cierpienie ma sens, czy na pewno to wszystko ma się realizować według planu, który kompletnie kłóci się ze światem doczesnym i na pewno dalece jest odmienny od moich oczekiwań, mojego wyobrażenia, jak ja bym to widział i czy na pewno mam dawać siebie całego na uniżenie, cierpienie czy śmierć za drugiego człowieka. Bo ja się spodziewałem, że skoro zaprasza na Tabor, że skoro przychodzi do mnie, to raczej nie po to, abym Go naśladował. Ja się spodziewałem podobnie jak uczniowie, że Eliasz / Jan Chrzciciel owszem, zginął z rąk Heroda, ale mój Mesjasz, mój Zbawiciel a co za tym idzie również ja, który próbuje dokonać po ludzku rzeczy niemożliwej - naśladować Go, na pewno nie będzie doświadczany taką rzeczywistością. Przecież to nie może być tak, że mój Pan, który ma moc ponad wszystkim, będzie sługą wszystkich. Mój Pan miał przecież wybawić mnie od wszelkich trudności, doświadczeń wszelkich ludzkich zachowań okraszonych pychą i całkowitym brakiem zrozumienia ze strony wszystkich ludzi, przyjaciół, najbliższych. Myślę, że kiedy Piotr, Jakub i Jan usłyszeli tę odpowiedź: " (...) Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał", to będąc na fali wydarzenia, którego doświadczyli przed chwilą, nie pojęli do końca, co usłyszeli. Myślę, że tak bardzo chcieli i oczekiwali Mesjasza wg swojego planu, jak ja i niepojętym pozostawało to, co Jezus mówił im o niedalekiej przyszłości. Jednak taka jest prawda.

         Tak było, tak jest i tak będzie, że podobnie jak wtedy w Ewangelii Tabor się skończył, podobnie i mój Tabor nie jest po to, aby wiecznie trwał, lecz po to, abym doświadczył obecności Pana i umocniony powrócił do codzienności. Jednak już nie takiej, jak przed wejściem na górę, lecz takiej, do jakiej On mnie posyła, bo On idzie ze mną, nie pozostawia mnie samego, schodzi ze mną z góry Tabor, abym mógł o Nim świadczyć i bombardować miłością zakompleksiony, egoistyczny świat wyścigów, gonitwy i rywalizacji (aby nie powiedzieć fałszu, zakłamania, obłudy, chamstwa, rozpusty, deprawacji). Idzie ze mną i mówi mi, że ten świat dalej jest jaki jest, że ten świat dalej należy do Szatana, i że ten świat przeze mnie ma być lepszym. I że jeśli Jan Chrzciciel doznał potępienia, jeśli On sam Mesjasz Jezus z Nazaretu doznał cierpienia, to i ja idąc za nim, powinienem być przygotowany na podobne doświadczenia.

        Najczęściej jednak bliżej mi do "a myśmy się spodziewali" niż do: "a kto chce pójść za Mną, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje"... Bo ja chcę na Tabor, a Pan mówi: codzienność... W czym miałbym Ci pomóc na Taborze? Nie potrzebuję Cię tam, gdzie miłość wypełnia całą przestrzeń, lecz chodź ze Mną za rękę w codzienność...; razem możemy dać poznać ludziom, że tylko miłość zwycięża świat, zawszę Ci pomogę w relacji z bratem, w relacji z żoną, dzieckiem, ojcem, matką, rodziną, sąsiadem, kolegą w pracy, szefem... w codzienności, "bo jestem żywotnie zainteresowany twoją codziennością".

Przeczytaj co jeszcze napisał Arek