„Pan moim światłem i zbawieniem moim”

Piątek, I Tydzień Adwentu, rok I, Mt 9,27-31

Gdy Jezus przechodził, szli za Nim dwaj niewidomi którzy wołali głośno: Ulituj się nad nami, Synu Dawida! Gdy wszedł do domu, niewidomi przystąpili do Niego, a Jezus ich zapytał: Wierzycie, że mogę to uczynić? Oni odpowiedzieli Mu: Tak, Panie! Wtedy dotknął ich oczu, mówiąc: Według wiary waszej niech wam się stanie! I otworzyły się ich oczy, a Jezus surowo im przykazał: Uważajcie, niech się nikt o tym nie dowie! Oni jednak, skoro tylko wyszli, roznieśli wieść o Nim po całej tamtejszej okolicy.


        Świeca jest znakiem wieczności, daje ciepło w zimnym wnętrzu. I przede wszystkim w wielkim mroku świątyni, jej lichy i chwiejący się promień jest silnym punktem zaczepienia. Dzięki światłu świecy, my ślepi, stajemy się widomi. Widzimy więcej. A jednocześnie tylko to, co trzeba, byśmy widzieli, byśmy się swobodnie poruszali.
      Światło to też tajemnica. Tajemnica zbawienia. Tajemnica przyjścia Chrystusa. I kiedy czuwamy przy Matce Pana, głównej świecy na roratach, to musimy mieć przed oczami ten symbol – Ona jest Tą, która trzyma Tajemnicę. W swoim wnętrzu.
       „Synu Dawida, ulituj się nad nami” to głos narodu, który „ujrzał światłość wielką”. Ewangeliczny obraz dnia dzisiejszego przedstawia dwóch ślepców, którzy nie „widzą”. Ale pragną zobaczyć. Można rozumieć ten fragment bardzo dosłownie, odbierając go jako leczenie naszej duszy i naszego ciała z jego chorób i ułomności. Ale można też spojrzeć na dzisiejszą Ewangelię, jako pewną zachętę do wołania do Jezusa, aby pokazał nam ścieżkę w tym mroku, aby pokazał nam Siebie. Żebyśmy „widzieli”.
       Dotknięcie Jezusa sprawia, że widzę światło. Bez daru widzenia oczy nie widzą. Prośmy tego, który daje nam dar widzenia, byśmy w nikłym płomieniu naszych świec mogli dostrzec Tajemnicę Bożej miłości i na nowo się nią zachwycić.

Fot. sxc.ju