A co zrobiłby Jezus?

Sobota, XX Tydzień Zwykły, rok II, Mt 23,1-12

Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.

 

Wyobraź sobie taką sytuację. Dwoje zakochanych spotyka się w kawiarni. Dziewczyna pełna nadziei wierzy, że chłopak się jej oświadczy. Przynajmniej wszystko na to wskazuje. Chłopak zamawia kawę, po chwili patrzy dziewczynie głęboko w oczy i... pluje jej w twarz. Myślę, że każdy, będąc w sytuacji tej dziewczyny, uciekłby z miejsca i nigdy więcej nie umówił się z tym człowiekiem.

A co zrobiłby Jezus? Wydaje mi się, że znam odpowiedź. Bo nie raz postawiłem Go w takiej sytuacji. On mówi mi, że mnie kocha, a ja...pluję w twarz. To sytuacja każdego grzechu ciężkiego. Gdy pluję Bogu w twarz, On przeciera oczy i mówi -  ja ciebie też kocham

Pierwsze czytanie z księgi Izajasza mówi o takiej sytuacji. "Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna". Bo Bóg ma jedno pragnienie, abyśmy wszyscy spotkali się w niebie.