A Ty? Masz już swojego "Misjonarza na Post"?

ANNA SOSNOWSKA: Jak urodził się pomysł zorganizowania akcji „Misjonarz na Post”?

O. MARCIN WRZOS OMI: Zadziałały tu dwa impulsy. Moje własne doświadczenie misyjne pokazało mi, że – wiadomo – potrzebna jest tam pomoc materialna, ale im człowiek starszy i bardziej dojrzały, tym wyraźniej widzi, że w trudnych chwilach sił dodaje właśnie czyjeś wsparcie duchowe. Kiedy na przykład przychodzi malaria czy jakieś inne choroby i misjonarz zaczyna się zastanawiać, po co w ogóle tu przyjechał, to świadomość, że ktoś gdzieś modli się za niego, niezwykle pomaga.

Zresztą to działa w dwie strony, bo osoby, które włączają się w tę akcję w czasie Wielkiego Postu także same na pewno zyskują wiele duchowych rzeczy u Pana Boga.

A drugi impuls?

Poszczególne środowiska misyjne działały do tej pory właściwie tylko na własnym polu - werbiści zbierali pieniądze na werbistów, oblaci na oblatów, a klawerianki na klawerianki. Więc zrodził się pomysł, żeby spróbować zrobić coś razem. I to się udało, bo w „Misjonarza na Post” zaangażowały się największe czasopisma misyjne, Papieskie Dzieła Misyjne oraz Komisja Episkopatu Polski ds. Misji.

Dlaczego zaplanowaliście akcję na okres Wielkiego Postu?

Większość z nas żyje dziś w dużym tempie, a to jest jednak taki moment, kiedy trochę więcej myślimy o Panu Bogu. Jeśli ktoś zobowiązał się do modlitwy za konkretnego misjonarza dwa razy w tygodniu czy częściej, np. Koronką do Bożego Miłosierdzia, to taka deklaracja dopinguje go do podjęcia tego trudu duchowego. Nie poszczę, bo taką mamy po prostu tradycję, ale poszczę w konkretnej intencji. Wtedy jest trochę łatwiej.

Jeśli ktoś chciałby włączyć się w akcję, co powinien zrobić?

Wejść na naszą stronę misjonarznapost.pl i wypełnić, a potem wysłać formularz zgłoszeniowy. Wybiera się misjonarza świeckiego, siostrę zakonną czy księdza oraz wskazuje kraj, z którego ta osoba ma pochodzić. My tę listę uzupełniamy na bieżąco – jeśli wyczerpuje się pula misjonarzy z Argentyny, bo już ktoś za nich się modli, to usuwamy ich z listy. Jeżeli ktoś chciałby wesprzeć konkretną osobę, bo ją zna, może w uwagach podać jej dane.  

A gdyby ten właśnie misjonarz był już „zajęty”?

Wtedy wysyłamy maila z taką informacją i prosimy o otoczenie duchową opieką kogoś innego.

Bardzo ujęło mnie to, że akcją „Misjonarz na Post” zostali objęci nie tylko księża i siostry, ale także osoby świeckie, których roli czasem się nie docenia.

Ja mam bardzo podobne wrażenie, dlatego w „Misyjnych Drogach”, którymi kieruję, staramy się pokazać świeckich czy wolontariuszy pracujących na misjach. Teraz przygotowujemy także numer o całych rodzinach z Polski, które pakują się, zabierają dzieci i jadą na misje. (Żeby było jasne – to osoby nie tylko z neokatechumenatu.) Dla mnie samego – misjonarza i misjologa z doktoratem – skala tego zjawiska jest dużym odkryciem.

Do czego zobowiązuje się osoba, która chce włączyć się w akcję „Misjonarz na Post”?

Bardzo uciekałem od tego, żeby to była jakaś konkretna modlitwa, bo znam ludzi, którym trudno modlić się na różańcu, a wolą za to Koronkę. Dlatego uczestnik akcji deklaruje formę modlitwy czy postu wybraną przez siebie. Znam takich studentów z Poznania, którzy spędzają w Internecie naprawdę dużo czasu, więc postanowili w intencji swoich misjonarzy pościć w taki sposób, że starają się ograniczyć korzystanie z sieci do jednej czy dwóch godzin dziennie. Jak widać, pomysły na okazanie duchowego wsparcia są różne i można tu uruchomić swoją kreatywność.

Czy misjonarze dostali jakiś  sygnał, że w Polsce rozpoczęła się dedykowana im akcja?

Nie do wszystkich taka informacja dotarła, bo możliwości kontaktu bywają ograniczone. Ale wielu misjonarzy wie o tym przedsięwzięciu. Niedawno na profilu wydarzenia na Facebooku siostry z Boliwii dziękowały za modlitwę. Moim marzeniem jest to, żeby każdy z 2012 polskich misjonarz miał minimum jedną osobę, która się za niego modli. W tej chwili wsparciem została objęta mniej więcej połowa z nich.

Rozumiem, że licznik, który można znaleźć na waszej stronie internetowej jest cały czas aktualizowany?

Tak, robimy to dwa, trzy razy dziennie.

Zastanawiał się Ojciec nad tym, żeby „Misjonarzowi na Post” nadać bardziej długofalowy charakter?

Myślałem o dwóch rzeczach. Na koniec akcji chcę do jej uczestników wysłać propozycję, żeby – jeśli chcą – przedłużyli swoje wsparcie. Poza tym planuję, by w przyszłym roku, na zasadzie marketingu szeptanego, włączyć te osoby do  propagowania modlitwy za misjonarzy – w ten sposób każdy z nich otrzyma duchową pomoc nie od jednego człowieka, ale od np. trzech ludzi.

Jak Ojciec ocenia misyjne rozbudzenie polskich katolików?

Są trzy płaszczyzny ewangelizacji – parafialna, którą dobrze znamy, bo na co dzień w tych strukturach funkcjonujemy. Nowa ewangelizacja, czyli dotarcie do tych, którzy byli w Kościele, ale gdzieś się zgubili, też jest teraz na topie. Natomiast misje ciągle pozostają gdzieś na uboczu. Dwa razy w roku zbiera się na ten cel ofiary, ale innej łączności z misjonarzami poza tym wrzuceniem pieniądza raczej nie ma.

Z czego to może wynikać?

Powiem to dość mocno: trudno nam sobie uświadomić, że Kościół to nie tylko Polska (czy Europa).  Tymczasem papież Franciszek mówi: może i rozum Kościoła znajduje się w Europie, ale jego serce już dawano bije w Afryce czy Ameryce Łacińskiej. Tam Kościół rozwija się bardzo prężnie i powinniśmy się od niego wiele uczyć. Tymczasem my żyjemy w przekonaniu, że to w Polsce jest najfajniej i najlepiej i wolimy, by to inni uczyli się od nas a nie odwrotnie.

Dlaczego misje są sprawą nas wszystkich?

Bo Kościół jest sprawą nas wszystkich, a on ma przecież charakter uniwersalny. Dopóki nie zobaczymy, że Kościół istnieje także poza Polską, że w innych krajach żyją katolicy, którzy są piękni w swoim bogactwie i kolorycie, dopóty nie będziemy autentycznie otwarci na Kościół misyjny, nie będziemy go czuli.

Co jest największym wyzwaniem i trudnością dla osób jadących na misje?

Zacznę od prozaicznej rzeczy - najtrudniejsza jest zdrowotna adaptacja do klimatu. Mam współbraci, którzy pracują np. wśród Eskimosów i tam sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż w Afryce czy Azji. Druga rzecz, to coś, co naukowo nazywa się inkulturacją. Chodzi o to, żeby nie próbować z Kościoła, dajmy na to, afrykańskiego, robić Kościoła europejskiego, tylko z szacunkiem patrzeć na tamtejszą kulturę, starać się ją rozumieć, pokochać i ewangelizować zgodnie z jej duchem. My przywykliśmy do śpiewania dwóch zwrotek pieśni w czasie mszy. A w Afryce najpierw jedna grupa śpiewa dziesięć zwrotek i tańczy, potem kolejna i następna. To trzeba przyjąć.

Wiele jest takich miejsc, w których misjonarze działają w pojedynkę? Zmierzam tu do pytania o zmaganie się z samotnością.

Bardzo często misje są jednoosobowe, choć my jako oblaci mamy zasadę, że ewangelizujemy tylko we wspólnocie. Można to porównać z sytuacją proboszcza na jakiejś polskiej parafii. Pewnie, że niekiedy bywa to trudne, ale jeśli dobrze żyje się z tymi ludźmi, to parafia jest jednocześnie szkołą, salą koncertową i domem kultury, więc tak naprawdę nie ma czasu na samotność. Dlatego nie akcentowałbym jej jako szczególnej trudności, z którą zmagają się misjonarze.

Ojciec pracował na Madagaskarze. Jakie jest najcenniejsze Ojca doświadczenie z tamtego czasu?

Chyba najfajniejsze było doświadczenie człowieka. Po prostu. Kiedy przyleciałem tam z Polski, uderzyła mnie nie tyle bieda, co to, że ci ludzie mieli dla siebie czas, rozmawiali ze sobą, uśmiechali się, nie ganiali tak jak my i w tym sensie wydawali mi się bardziej ludzcy.

Poza tym oni autentycznie starają się żyć Ewangelią, to nie jest dla nich science fiction. Na Madagaskarze po 80 latach ewangelizacji co drugi człowiek to chrześcijanin – albo katolik, albo protestant, choć księży wcale nie ma tam tak wielu. A jednak Kościół rozrasta się, bo ci ludzie żyją błogosławieństwami – jeśli ktoś nie ma pieniędzy, wspólnota mu je daje; jeśli ktoś osieroci dzieci, bierze się je na wychowanie; jeśli ktoś jest głodny, to się go karmi. Dlatego inni mówią: chcemy być w tym Kościele, bo on jest bardzo autentyczny. To piękne doświadczenie.

 

o. Marcin Wrzos - zakonnik, misjonarz oblat, misjolog, dziennikarz, politolog. Redaktor naczelny czasopisma "Misyjne Drogi", a także duszpasterz akademicki i kapelan harcerzy. Przebywał na misjach na Madagaskarze.

 

WESPRZYJ TEŻ SERCAŃSKĄ AKCJĘ MISYJNĄ "SREBRO NA WAGĘ ZŁOTA!"