Adwent to dziś partyzantka
ANNA SOSNOWSKA: Za chwilę rozpocznie się adwent. Warto pomyśleć o nim kilka dni przed?
O. WOJCIECH DUDZIK OP: Tak, ponieważ w przestrzeni publicznej na pewno nie zauważymy początku adwentu – tam mamy już przecież Boże Narodzenie. Dlatego dobrze byłoby uświadomić samemu sobie, że za chwilę coś ważnego się zaczyna. Świat wokół mnie nie będzie miał świecy roratnej, nie będzie się nosić na fioletowo. Więc jeżeli chcę przeżyć ten okres jako chrześcijanin wierzący w Pana Jezusa, muszę się liczyć z tym, że to będzie partyzantka. I że to będzie trudny, wymagający czas.
Dlaczego?
Bo wędrówka w głąb siebie nigdy nie jest łatwa, nie sprzyja jej także panująca na zewnątrz świąteczna atmosfera. Do tego dochodzi jeszcze ciśnienie związane z Wigilią.
Trzeba zrobić generalne porządki, ulepić pierogi, kupić prezenty.
Dlatego warto spróbować w tym wszystkim ocalić to dokopywanie się do swojego serca i szukanie w nim pragnienia Boga.
Ojciec mówi o wędrówce do wnętrza, a my przecież przywykliśmy raczej do definiowania adwentu jako czasu radosnego oczekiwania.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego znalazłem bardzo treściwe sformułowanie, że adwent to odnowienie pragnienia Pana Boga. Tu przychodzi mi na myśl pytanie Jezusa: „Co chcesz, żebym ci uczynił?”. Kiedyś szedłem wieczorem ulicami Poznania i zobaczyłem tam plakat mówiący o katechezach neokatechumenalnych właśnie z pytaniem: „Co chcesz, żebym ci uczynił?”. Ono wtedy wryło mnie w ziemię. Jezus pyta mnie o to w środku miasta! Tak naprawdę każdy z nas czeka, aż ktoś zada mu to pytanie. Tylko żeby na nie odpowiedzieć, żeby zobaczyć, czy pragnę Boga, czego oczekuję od Niego, muszę skierować się do wnętrza.
Po co tak koncentrować się na pragnieniu Boga, skoro On ciągle jest, ciągle do nas przychodzi?
Dotykamy tu pewnego paradoksu, bo z jednej strony wierzymy, że Pan Jezus zostawił nam Siebie w sakramentach i w Kościele, a z drugiej – ciągle jesteśmy tym Izraelem za czasów Heroda, który wyczekuje Mesjasza, tęskni za Bogiem. Kapitalnie oddaje to werset hymnu z liturgii godzin: „Panie tak bliski a jakże daleki…”.
W adwencie bardzo często śpiewamy: „Maranatha” – przyjdź, Panie Jezu. I chyba nie do końca zdajemy sobie sprawę ze znaczenia i powagi tych słów? „Maranatha” to „niebezpieczna” modlitwa…
A dla mnie w tej modlitwie wszystko pobrzmiewa nadzieją. Trzeba tylko uważać, żeby te słowa nie były ucieczką przed tym, co w życiu jest trudne.
Niech ten świat przeminie, bo wtedy wreszcie doznam ulgi?
I nie będę musiał dźwigać ciężaru odpowiedzialności, nie będę musiał dokonywać wyborów, bo przyjście Pana Jezusa wszystko załatwi. To niezdrowe podejście. Przecież w życiu ziemskim rozgrywają się także piękne rzeczy, których być może nie będziemy już mieli w niebie (bo tam będziemy mieć coś lepszego), więc są niepowtarzalne.
Chcę wrócić jeszcze do tego bezrefleksyjnego wypowiadania czy wyśpiewywania słów „Maranatha”. Przecież gdybyśmy komuś powiedzieli: słuchaj, za chwilę będzie koniec świata, to większość ludzi zareagowałaby dzikim przerażeniem.
A ja myślę, że po 21 grudnia 2012 taka informacja spotkałaby się raczej z niedowierzaniem.
Tymczasem Chrystus przyjdzie ponownie, bo sam nam to zapowiedział i przez większą część adwentu, aż do 16 grudnia, Kościół nam to przypomina.
W czasie adwentu nie mamy lektury ciągłej Ewangelii, dlatego warto przypatrzyć się, jakie teksty Kościół wybrał na ten okres liturgiczny i zadać sobie pytanie, dlaczego właśnie te? W ciągu pierwszych kilkunastu dni znajdujemy dużo fragmentów mówiących nie tylko o powtórnym przyjściu Chrystusa, ale w ogóle o tym, co się dzieje, kiedy Jezus przychodzi, jak wygląda świat z Nim, a jak bez Niego. Ostatni tydzień przed Wigilią to już zwrócenie uwagi na historyczny fakt wcielenia, na zbawienie przez wcielenie. Bernard z Clairvaux, ojciec Kościoła z XII w., mówi, że są trzy przyjścia Pana Jezusa: Boże Narodzenie, Jego przychodzenie w Kościele i to, które nastąpi na końcu czasów. Adwent wprowadza nas w te wszystkie tajemnice, które się przecież ze sobą bardzo łączą.
Adwent jest początkiem roku liturgicznego w Kościele. Czy to powinno mieć dla nas jakieś znaczenie?
Jak bym nie tyle skupiał się na początku, co na tym, że Kościół nie boi się powtarzalności. Ciągle „przerabiamy” te same tajemnice, w jakiś sposób na nowo je odkrywamy, a one wciąż pozostają dla nas niezgłębione. W moim przekonaniu to dowodzi ich boskości, bo ludzkie idee nie wytrzymałyby takiej próby czasu.
Myśli Ojciec, że takie gesty, jak zrobienie sobie w domu wieńca adwentowego czy zapalanie wieczorem świeczki w oknie są ważne?
Jak najbardziej. Przez nie próbujemy uratować w sobie adwent, jesteśmy jak ktoś, kto chroni w swoim domu coś unikatowego. Wracam tu do tej wspomnianej wcześniej partyzantki, do zgrzytu między tym, co mamy wewnątrz, a tym, co otacza nas na zewnątrz. Na pl. Zamkowym w Warszawie wiszą bombki, ulica Freta, przy której mieszkam też już jest ozdobiona. A Kościół mi mówi: jeszcze nie, to będzie za chwilę. Wieniec pomaga nam nie tylko w odliczaniu czasu, ale pokazuje też, że ten czas „narasta”, „napełnia się” jak naczynie.
Jest Ojciec zwolennikiem postanowień adwentowych?
Tak, bo nasza wola jest coraz słabsza i coraz rzadziej mobilizujemy się do jakichś ćwiczeń duchowych. Przy czym tu nie chodzi o odbierania sobie czegoś, pozbawienie się czegoś, ale raczej o wybranie czegoś pozytywnie, o wybranie tego, co dla mnie autentycznie dobre.
Na pewno warto na czas adwentu zrobić sobie w życiu trochę ciszej, co pozwoli nam wejść głębiej w nasze serce, dokopać się do tego, co nam w duszy gra, zobaczyć, jak to jest ze mną i z Panem Bogiem. Może codziennie usiąść spokojnie na dziesięć minut w fotelu, bez żadnych bodźców? Wydaje się proste, ale to pomysł bardzo pod górkę.
Nieodłącznym elementem krajobrazu adwentowego są msze roratnie. Lubi je Ojciec?
Roraty, chociaż wszyscy jesteśmy na nich jeszcze trochę niedobudzeni, na pewno zawierają w sobie urok takiej niepowtarzalnej modlitwy, gdy nie mamy jeszcze serc i głów zawalonych mnóstwem rzeczy, które wydarzają się w ciągu dnia. Aczkolwiek powiedzenie kazania na roratach to nie lada wyczyn! (śmiech).
Pomyślałam teraz, że ten niedobudzony lud może być metaforą naszego ziemskiego życia – ciągle jeszcze czekamy na życie pełną piersią.
A wokół, chociaż nie brak życzliwych ludzi, jest raczej ciemno i zimno. Więc ściskamy w dłoniach tę świeczkę, która daje nam trochę światła i może być dla nas znakiem nadziei.
O. Wojciech Dudzik - dominikanin, redaktor miesięcznika "W drodze", opiekun katechumenatu. Mieszka w Warszawie.
Fot. patdebaz/ flickr.com/creativecommons.org/licenses/by/2.0/