Archipelag 60 sekund na budowie – odcinek 4 – Jadalnia
Archipelag. Wyspy wolne od przemocy.
Wyjątkowy spacer od kuchni. W pełnym tego słowa znaczeniu.
Archipelag. Wyspy wolne od przemocy.
Wyjątkowy spacer od kuchni. W pełnym tego słowa znaczeniu.
„Pielgrzymka Wynagradzająca” to oddolny ruch świeckich katolików o charakterze modlitewno-pokutnym. Pielgrzymka odbywa się w milczeniu. Zaczyna się Mszą Świętą w jednym z krakowskich sanktuariów i kończy w innym kościele sanktuaryjnym. Jest to dzieło ukryte, pątnicy nie mają żadnych zewnętrznych oznak. Czyny ekspiacyjne podejmujemy dla Boga, który widzi w ukryciu i zna głębię serc.
„Pielgrzymka Wynagradzająca” po raz pierwszy odbyła się 15 maja 2021 roku. Rozpoczęła serię sześciu jednodniowych pielgrzymek fatimskich, które trwały od maja do października w jedną z sobót miesiąca.
12 grudnia 2021 roku powstał drugi projekt: ,,VII Pielgrzymka Wynagradzająca za grzechy przeciwko życiu”, nazwanej później ,,Tepeyac”. Odbyła się trzy razy, od grudnia do lutego 2022 roku, szła z sanktuarium św. Józefa do sanktuarium Matki Bożej Błogosławionego Macierzyństwa w Płaszowie. Miesiąc po jej zakończeniu razem z kustoszem w.w. sanktuarium ks. Zenonem Siedlarzem SCJ zainicjowaliśmy duchową kontynuację pielgrzymek w postaci całodziennej "Adoracji Wynagradzającej za grzechy przeciwko życiu". Rozpoczęliśmy ją 25 marca 2022 roku i prowadzimy 25 dnia każdego miesiąca, na pamiątkę Wcielenia Syna Bożego. Gdy ten dzień wypada w niedzielę, adorację przesuwamy na poniedziałek. W grudniu natomiast będziemy pokutować we wspomnienie Świętych Młodzianków, męczenników z Betlejem.
Jako kontynuację i pogłębienie tej myśli podjęliśmy 9-letnią „Wielką Nowennę Wynagradzającą za grzechy przeciwko życiu”, która została rozpoczęta 25 listopada 2022 roku w Sanktuarium Matki Bożej Błogosławionego Macierzyństwa. Szczegóły można znaleźć na stronie wynagradzaj.pl. Można nas znaleźć na Facebooku, wpisując Wielka Nowenna Wynagradzająca.
Każde wydarzenie organizowane przez Profeto – rekolekcje, dzieła ewangelizacyjne, codzienne głoszenie Słowa w Radiu Profeto i na portalu Profeto.pl, działalność charytatywna – może mieć miejsce tylko dzięki Waszemu wsparciu duchowemu i materialnemu.
Chcemy cały czas rozwijać się, chcemy głosić Ewangelię na różne sposoby, chcemy docierać wszędzie tam, gdzie o Jezusie mówi się bardzo cicho.
Kolejny raz prosimy Was o wsparcie, kolejny raz ruszamy z piernikowym sercem. Każde takie serduszko jest wypiekane z ogromną dawką miłości, każde serduszko jest darem. Prosimy, włączcie się, powieście w tym roku na choince nasze Serce z Piernika. My w zamian obiecujemy jeszcze więcej treści, słów, katechez i rekolekcji.
Dziękujemy Wam za to, że zawsze możemy na Was liczyć.
Jesień jawi się jako bardzo depresyjna pora roku, podczas której niemalże cały dzień panuje mrok i szarość i brakuje nam chęci na jakiekolwiek aktywności. Poza tym każdy rodzic boryka się z mnóstwem chorób swoich dzieci, z niekończącymi się katarami, kaszlami, o zgrozo jelitówkami. I tak czekamy na upragnione święta, które choć na chwilę przekują ten smutny i ciężki czas w coś przyjemnego i bliskiego naszym sercom. W tym roku choroby nas też jakoś nie omijają, można nawet rzec, że pierwszy raz w swoim macierzyństwie doświadczam prawie cotygodniowych przerw od zajęć w przedszkolu spowodowanych chorobami. Nie dość, że przez swoje problemy zdrowotne muszę się ciągle izolować, to teraz czuję się jeszcze bardziej jak więzień w swoim domu. Trudno nawet wyjść na spacer, kiedy pogoda zrobiła się iście jesienna, pochmurna, wietrzna i raczej nie sprzyja żadnej zdrowej aktywności. I tak zmuszeni poniekąd jesteśmy być w domu i spędzać długie wieczory prawie codziennie w podobny sposób. Z jednej strony dobra organizacja i pewna powtarzalność są potrzebne, przede wszystkim naszym dzieciom, które czują się w takiej przestrzeni bezpiecznie. Niemniej potrzebujemy od czasu do czasu zmiany, by nie czuć znużenia, podenerwowania, niechęci do siebie nawzajem.
Najgorsze jest wówczas, że w takich momentach zdarza nam się trochę krytyczniej myśleć o sobie samych, ponieważ czujemy się mniej kreatywne, a każdy nasz dzień jest próbą przetrwania. Wydaje nam się, że nie dajemy naszym dzieciom czegoś znacznie bardziej wartościowego czy pomysłowego, że się z nami po prostu nudzą, niczego się nie uczą. Zdarza nam się obserwować innych rodziców i w ich działaniach widzieć coś więcej. Przede wszystkim więcej zaangażowania czy chęci, kiedy my czujemy już ogromne przemęczenie i wyczerpanie wszelkich rodzicielskich zasobów. I do tego krótka droga, by niestety wmówić sobie, że jest się niewystarczającym rodzicem. I tak się zastanawiam, dlaczego tak szybko poddajemy się tym trudnym emocjom i sami skazujemy się na tak okrutny wobec siebie osąd. Przecież doskonale wiemy, że w każdym rodzicielstwie czy macierzyństwie jest czas lepszy i gorszy, i to zupełnie normalne sytuacje. Dlaczego tak szybko o tym zapominamy i próbujemy odnaleźć swoją wartość w oczach innych, a nie w swoich. Pewnie wynika to z naszego braku pewności siebie i wiary w swoje możliwości. Owszem, nie jest nam to dane raz na zawsze, bo nad tym trzeba pracować, stale odnawiać w sobie zdrowe poczucie wartości. A czasami wystarczy tak naprawdę zmienić perspektywę patrzenia na siebie.
Uwielbiam rozmowy z moimi dziećmi. Zawsze mnie w nich coś zaskoczy, rozśmieszy, rozczuli, a przede wszystkim nauczy. To, co mnie szczególnie ujmuje w tych rozmowach, to pewna ich dojrzałość. Może nie w takim dorosłym rozumieniu, ponieważ do tego pewnie brakuje im wielu jeszcze doświadczeń. Niemniej sprawy, które ich dotyczą, traktują niezwykle poważnie i tego też od nas oczekują, że będziemy z nimi na dany temat poważnie rozmawiać, wysłuchamy ich. Szczególnie nasz syn ma trochę naturę filozofa i wszystko lubi starannie analizować, rozkładać na czynniki pierwsze. To niezwykłe doświadczenie – obserwować, jak dzieci same dochodzą do pewnych wniosków, nie idąc na skróty, nie pozwalając sobie na wymówki albo nie zgadzając się na nasze wyjaśnienia czasami wymyślone na poczekaniu.
Jednym z takich „poważnych” tematów dla moich dzieci jest temat niedawnego Halloween. Nie ukrywam, że nie jesteśmy fanami tego święta. Przede wszystkim z racji naszych wyznawanych wartości, wychowania w katolickiej rodzinie czy po prostu nieodpowiadającej nam estetyki tego święta, która naszym zdaniem nie wnosi niczego wartościowego do życia. Nie widzę niczego złego w zabawie, w przebieraniu się, zbieraniu cukierków, tylko nie rozumiem, dlaczego tak bardzo to, co piękne, dobre, szlachetne, jest dziś uznawane za staroświeckie, nudne, zwyczajne. Lubimy dziś szokować, upiększać brzydotę, tłumaczyć i odkłamywać nieprawdę. W takim świecie pojawia się pewien rozdźwięk, w którym nasze dzieci bardzo się gubią. Dlatego nie celebrujemy tego święta, ale staramy się skupić na naszych tradycjach – czy to obyczajowych, czy kościelnych. I też cieszę się, że nie musieliśmy zbytnio natrudzić się, by wyjaśnić naszym dzieciom, że chcemy cieszyć się życiem, miłością i nadzieją aniżeli strachem czy nicością. A nasze dzieci wcale nie są inne od innych, też się interesują rzeczami, które są popularne, ciekawe czy właśnie szokujące. Również wciąga je popkultura, podobnie jak i nas, dorosłych. Ale ta wspomniana przeze mnie dziecięca dociekliwość czy „dojrzałość” pozwoliła im samym na dojście do wniosków, że lepiej cieszyć się niebem niż żyć w strachu.
Na tę podróż nie da się przygotować. Nie da się jej też zaplanować. Zawsze jest zaskakująca, zazwyczaj, niestety, bardzo boleśnie. A najgorsze, że nie ma nadziei na powrót do punktu, z którego w tę podróż wyruszyliśmy. I nigdy nie będzie.
Jeśli ktoś w swoim życiu towarzyszył osobie z demencją, ten wie, co to za podróż. Czasem przygotowania do niej trwają jakiś czas, nawet kilka lat. Pewne niepokojące symptomy się pojawiają, ale nie chcemy ich traktować poważnie. Bywa, że sobie tłumaczymy, że to tylko niewinna pomyłka, że to zmęczenie, starość. Jakoś rozumiem taką postawę. Włącza się po prostu mechanizm obronny, bo uświadomienie sobie, że ta podróż w nieznany świat już się rozpoczęła, a może trwa już jakiś czas, może być dla wszystkich ekstremalnie trudnym doświadczeniem. Tak jak trudnym doświadczeniem jest sytuacja, w której nagle, z dnia na dzień, stajemy oko w oko z nową rzeczywistością. Zdarza się, że u osób starszych pod wpływem na przykład rozmaitych urazów pojawiają się zmiany demencyjne. Nie tylko nam, zdrowym, trudno się z tą sytuacją pogodzić. Ta osoba chora też nagle znalazła się w innym świecie, którego nie zna, nie rozumie. A najtrudniejsze jest to, że my, towarzysze tej podróży, nie jesteśmy w stanie jej tego świata objaśnić.
Jakiś czas temu towarzyszyłam pewnej osobie w takiej podróży w nieznany świat. Podróż ta zaczęła się nagle. Zwykłe wyjście po codzienne zakupy skończyło się upadkiem, złamaniem kości i się zaczęło. Z godziny na godzinę znana mi od lat osoba zmieniała się nie do poznania. Stawała się bezradna jak dziecko, choć jeszcze tydzień wcześniej funkcjonowała samodzielnie, a jej myślenie i działanie było jak najbardziej logicznie. W pewnym momencie uznała nawet, że jest małą dziewczynką, którą trzeba się opiekować. Ale nie to było najgorsze, choć bardzo bolesne było patrzenie, jak rozpada się ona na milion kawałków, jak przenosi się w dziwną krainę, o której istnieniu tylko ona miała pojęcie.
Nie chodzi o to, żeby teraz panikować, że na każdym rogu czeka na dziecko zboczeniec, ani wbijać dzieciom w głowę, że każdy dorosły ma wobec nich złe zamiary, bo tak nie jest (choć ostrożności nigdy nie za wiele). Niemniej jednak warto być świadomym, że ci, którzy krzywdzą dzieci, to nie tylko bestie, które na czole mają etykietkę z napisem „pedofil”. Statystyki pokazują, że tymi krzywdzicielami mogą być również, co wielu nie mieści się w głowie, nasi bliscy, znajomi, sąsiedzi, przyjaciele domu, ludzie, których spotykamy rano w piekarni czy mijamy w windzie. Statystycznie najmniej jest sytuacji, w której ktoś w lesie czy parku rzuca się na dziecko i je krzywdzi. Częściej krzywda poprzedzona jest procesem, nierzadko bardzo długim, budowania zaufania, uwodzenia.
Jak to wygląda? Doskonale pokazuje to Amy Zabin, terapeutka, która w amerykańskich więzieniach pracuje z osobami skazanymi za najgroźniejsze przestępstwa wobec dzieci. W swojej książce Rozmowy z pedofilem na przykładzie skazanego Alana, preferencyjnego pedofila, pokazuje, na czym ten proces polega i w jaki sposób dziecko wpada w pułapkę zastawioną przez osobę, którą lubi i do której ma zaufanie. Bo Alan swoje ofiary znał. Więcej, znał doskonale ich rodziców. Pracował jako instruktor, dla swoich podopiecznych był miły, miał dla nich czas, interesował się ich sprawami, chętnie z nimi rozmawiał, nie raz wstawiał się u rodziców, gdy ci czegoś dziecku zakazywali. Wyjeżdżał z nimi na różne wyjazdy, miał do nich wręcz nieograniczony dostęp. Oczywiście, nie do wszystkich, bo jeśli miał cień podejrzenia, że do akcji mogliby wkroczyć rodzice i go zdekonspirować, to się wycofywał. Takie dziecko było wówczas bezpieczne.
Coś Wam dziś opowiem. Historię dawną. Co wcale nie znaczy, że zmyśloną. Po prostu starą. Opowiadaną kolejnym pokoleniom Indian przez gujański las.
Wielu historię potwierdziło. Historycy, pisarze, podróżnicy… Wśród nich także i nasz rodzimy: Arkady Fiedler. On także ją usłyszał. Pewnie od samych Indian, wśród których tyle mieszkał. Wszak tutaj ta historia przekazywana jest z pokolenia na pokolenia. Powtarzana półszeptem przy trzasku iskier ogniska. Bo opowiada o czymś naprawdę okrutnym. Ale i o czymś, co pozwala nam wiedzieć – także dzisiaj – czego warto się wystrzegać. I na co uważać.
Wszystko działo się tutaj w Gujanie. U podnóży „Matki Wszystkich Wód”. Gigantycznego skalnego ostańca, Roraimy. Góry dla wielu Indian uznawanej za świętą. U jej południowego przedmurza. W Gujanie Brytyjskiej. Kiedy? Mało kto umie dokładnie wskazać. Najprawdopodobniej między rokiem 1840 a 1845.
Główny bohater naszej historii miał na imię Awakaipu. Był Indianinem z plemienia Arekuna. Oswojonym z miastowym stylem życia. Wiele lat spędził w stolicy kraju, Georgetown. Tam też w lokalnych barach oraz na ulicy nauczył się kuglarskich sztuczek. Uważany za spryciarza i cwaniaka, doskonalił swoje umiejętności z każdym tygodniem. Stał się sławny na całe miasto. „Awakaipu – magik”, mówili. Nadszedł dzień, w którym uznał, że to jest ten czas. Jego czas.
Słucham Słowa, jakie Kościół proponuje nam na tę zimną końcówkę listopada. Gdy zdzierany kalendarz ścienny robi się coraz to cieńszy i cieńszy. Zawierając w sobie już tylko trzydzieści kilka kartek. Wszystko to dzieje się w czasie, gdy powoli przychodzi pora na nieuchronne podsumowania roku. Gdy przedsiębiorcy liczą zyski i straty. Szacując z coraz większym prawdopodobieństwem, jaki to próg podatkowy przyjdzie im przekroczyć za miniony rok. Gdy gospodynie wyjmują ze spiżarni ostatnie już słoiki tegorocznych kiszonek. Gdy zbliża się koniec.
I w takich właśnie ramach czasowych Kościół podaje podpowiedź. Na co zwrócić uwagę, gdy głowa zajmuje się sprawami rozliczeń. Gdy wszystko wokół wskazuje, że oto zbliża się końcówka. Że kolejny rok już prawie za nami. Gdy z rozmyślań całorocznych rozliczeń i podsumowań coraz częściej potrafi nas wybudzić jedynie bardzo mocna kawa. Kościół w swojej mądrości mówi o… Właśnie o rozliczeniach. Tak, tak…
Zarówno w niedzielnej Ewangelii – kiedy to słyszeliśmy przypowieść o denarach – jak i w środowej – gdy to św. Łukasz podniósł ten sam temat, posługując się nie tyle denarami, ile minami – słychać o rozliczaniu się pana ze sługami. Znów więc temat podsumowań, finalnych rozrachunków, ostatecznego sprawdzania.
Doskonale wszyscy wiemy, że Adwent wiąże się z czuwaniem. W teologii biblijnej „czuwać” znaczy dosłownie „odmawiać sobie snu podczas nocy”, bo podstawowym powodem czuwania jest troska o nasze bezpieczeństwo. A zatem czuwać to być przytomnym, walczyć ze znużeniem, by osiągnąć zamierzony cel.
Maszynista, prowadząc pociąg, ma w lokomotywie tzw. czuwak. To przycisk, który maszynista musi wcisnąć mniej więcej co 60 sekund, aby potwierdzić, że zachowuje kontrolę nad sobą i nad prowadzonym pociągiem. Znalazłem taki opis tego czuwaka: „W zależności od rodzaju pociągu, który prowadzi maszynista, oraz trakcji, czuwak lub jego element musi być stale wciśnięty w trakcie jazdy (tzw. czuwak bierny) lub uruchamiany w określonym momencie jazdy (czuwak aktywny). Niespełnienie tych wymogów automatycznie powoduje zapoczątkowanie hamowania awaryjnego pociągu” (Wikipedia).
Dzisiejsze święto oraz dzisiejsza Ewangelia zachęcają nas do tego, abyśmy zachwycili się wyjątkowością osoby tego, którego nazywamy Chrystusem Królem. W tym naszym zachwycie warto zwrócić uwagę, szczególnie w kontekście dzisiejszej Ewangelii, na coś bardzo wyjątkowego, a mianowicie, że Chrystus nie chce być Królem sam. To samo w sobie już jest bardzo wyjątkowe, bo każdy król chce mieć władzę absolutną, taką tylko dla siebie. Chrystus Król jest zupełnie inny niż władcy tego świata. On chce nas mieć na tronie w swoim królestwie. Wyjaśniając tę dzisiejszą Ewangelię, kard. Grzegorz Ryś, powiedział, że: w niebie jest niewyobrażalnie duży tron, na który Jezus nas zaprasza, mówiąc: weźcie w posiadanie Królestwo, przygotowane wam od założenia świata.
Siostry i Bracia, przecież my mamy tyle spraw na głowie. Wszystko jest w naszym życiu ważne, ważne, ważne. A tak mało myślimy o tym, co jest najważniejsze. Tak mało myślimy o niebie. I dzisiejsza Ewangelia mówi nam, że tu, na ziemi, służąc innym ludziom tak, jak potrafimy, tak naprawdę Bogu służymy, otwierając sobie przez to drogę do nieba. Na tym będzie polegało niebo, że tam Chrystus będzie służył nam. Niebo to miejsce, gdzie Bóg chce wywyższyć człowieka tak, aby człowiek z nim współkrólował. Chrystus Król chce człowiekowi dać królestwo niebieskie. Stąd proste pytanie: Czy przyjmę Go jako Króla? Mojego Króla?
Projekt ABBA to głoszenie kerygmatu połączone z modlitwą o uzdrowienie organizowane przez Profeto.
Projekt ABBA to głoszenie kerygmatu połączone z modlitwą o uzdrowienie organizowane przez Profeto.
Często zarzewiem wszelkich konfliktów w naszym domu jest po prostu brak cierpliwości. To niezwykle ważna i przydatna umiejętność, jednak trzeba się jej stale uczyć i ją ćwiczyć. Dziecko jednak bez naszej pomocy nie będzie umiało samo się jej nauczyć. Raz, że do tego potrzeba doświadczenia, którego dziecko jeszcze nie zdążyło nabyć. A dwa, że nieznane jest mu pojęcie czasu. Kiedy dziecko ma jakąś potrzebę, chce ją zaspokoić natychmiast. To zupełnie naturalne. A mówienie dziecku wtedy, że zrobimy coś „za godzinę”, „za chwilę”, jest dla niego zupełną abstrakcją. Wówczas nasza cierpliwość jest sprawdzana i poddawana próbie. I to my musimy uzbroić się w cierpliwość, by nauczyć jej nasze dzieci.
Nie ukrywam, że jako osoba określająca się jako mało cierpliwa zrozumiałam, że to macierzyństwo najlepiej uczy mnie cierpliwości i pokory. A kiedy mogę z niej w pełni korzystać, odczuwam wielką satysfakcję. Szczególnie kiedy uda mi się coś przekazać swoim dzieciom i potrafią z tej wiedzy korzystać. Tak też było z cierpliwością. Kiedy nasze dzieci zmuszone są do czekania i widzę ich narastające poirytowanie, wówczas od razu im mówię, że czekanie jest trudne, ale można sobie z tym poradzić. Warto wtedy przekierować ich uwagę zupełnie na coś innego. Zacząć rozmowę o czymś, co je interesuje, opowiedzieć bajkę czy wymyślić zabawę, np. „Coś w pobliżu na literę…”. Tak robimy, kiedy idziemy do restauracji. Moment oczekiwania na jedzenie jest trudny nie tylko dla nich, ale i dla nas. Nie chcemy przez nasze zniecierpliwienie przeszkadzać innym gościom, denerwować się na siebie nawzajem. Wyjście do restauracji to dla nas małe święto i takie chcemy mieć z tym miejscem odczucia i wspomnienia. Zresztą teraz prawie w każdej restauracji dzieci dostają kredki i kartki i w ten jakże prosty sposób odwracamy ich uwagę od czekania.
Logopeda, fizjoterapeuta, dermatolog, neurolog, orzeczenia, zaświadczenia, dysleksje, dysortografie, dyskalkulie... i wiele, wiele innych. Rozmawiając o dzieciach, coraz częściej skupiamy się na ich dysfunkcjach, przypadłościach, niedoskonałościach, które należy „naprawić”. Kiedyś, gdy przychodzili znajomi, rodzice chwalili się dziećmi. I najgorszą rzeczą, jaką mogli powiedzieć, było: „chodź, pokażesz jak...” i tu można wpisać dowolnie: tańczysz, malujesz, śpiewasz, recytujesz i wiele innych. Jakie to było straszne, tak „występować” przed znajomymi rodziców. Pamiętacie to? Ja nie czułam się szczególnie dowartościowana takim wyróżnieniem, wręcz przeciwnie. Wydawało mi się, że mówi się o mnie tylko dlatego, że coś potrafię. A gdybym nie potrafiła? Co wtedy mogliby powiedzieć o mnie moi rodzice? „To jest nasza córka Kasia, ona... jest taka wysoka (?), ma takie długie włosy (?), ma haluksy (?)”. Tak, mam haluksy, ale nigdy nie były one kryterium tego, jak jestem postrzegana przez otoczenie. Nie miały wpływu na moją naukę, zachowanie czy osiągane sukcesy i porażki. I nikt nigdy się na tym jakoś szczególnie nie skupiał. Oprócz ortopedy.