Autonomia, czyli istotny element wychowania

Proces wychowania jest trudny, żmudny i frustrujący. Szczególnie dla tych, którzy efekty chcieliby widzieć natychmiast. W wychowaniu tak się nie da. Wiele rzeczy widać dopiero z dystansu, kiedy dzieci wychodzą z domu i zakładają swoje rodziny czy podejmują własne zawodowe decyzje.

Z wychowaniem nie jest łatwo. To proces niezmiernie długi i żmudny, a do tego bardzo odpowiedzialny. Każdy nasz błąd, ba, każde niewłaściwe czy w niewłaściwy sposób wypowiedziane słowo może zranić wychowywanego przez nas człowieka na długie lata. Dlatego potrzeba niezwykłej delikatności. Trzeba stawiać granice, trzeba wychowywać, ale nie wolno zapominać o tym, że dziecko ma prawo do własnej autonomii. Ma prawo iść we własnym kierunku, ma prawo rozwijać swoje własne pasje i podejmować własne decyzje życiowe. My jako rodzice mamy mu w tym towarzyszyć, ale nie narzucać jakiejś naszej wizji.

Spotkałam wiele osób, które jako czterdziesto- czy nawet pięćdziesięciolatkowie dochodzili do wniosku, że to, co robią, nie jest ich, że wyłącznie realizują to, co kazali im robić rodzice, a oni nie umieli się im przeciwstawić, bo przecież rodzicom trzeba być posłusznym. Wiele lat tkwili w zawodach, które ich męczyły, wypalały, nie dawały im żadnej satysfakcji. Przyznają, że od wczesnego dzieciństwa słyszeli od swoich rodziców: „Masz iść na prawo, ekonomię, zarządzanie czy medycynę, bo wtedy będziesz zarabiać pieniądze, a żadne inne studia, a już studia humanistyczne, na pewno ci ich nie dadzą”. Oczywiście, rodzice kierowali się troską o przyszłość swojego dziecka, chcieli dla niego jak najlepiej, niestety, nie zainteresowali się, czy ich dziecku to pasuje, czy się w takim zawodzie odnajdzie. I dopiero po wielu latach ci dorośli już ludzie znaleźli w sobie siły i odwagę, by powiedzieć: „Stop, teraz czas na to, by porzucić ten sztywny kombinezon oczekiwań innych i zacząć iść własną drogą”. I tak finansiści w wieku dojrzałym rozpoczynali studia psychologiczne, na które po maturze nie dostali zgody rodziców, a bankowcy porzucali pracę w banku i zaczynali zajmować się szeroko rozumianym doradztwem. I odkrywali, że w kończy czują się spełnieni, szczęśliwi i – co istotne – z głodu nie umierają.

Wiele dzieci wyrasta w podobnym klimacie. Niektórzy słyszą od swoich rodziców: „Przejmiesz naszą firmę”, „Byłby z ciebie fantastyczny ksiądz”, „Musisz kontynuować tradycje rodzinne i iść na prawo”. Tymczasem – jak pisze Doris Reisinger w książce Przemoc duchowa w Kościele katolickim – te powtarzane na okrągło wizje przeszłości działają jak samospełniające się przepowiednie. W efekcie wszystkie inne możliwości zostają usunięte z pola widzenia dziecka. Wiele tez tej niemieckiej teolog jest dyskusyjnych, nie zmienia to jednak faktu, że jeśli chodzi o kwestię wychowania zauważa bardzo istotną rzecz. Niedawanie dziecku alternatywy, zamykanie je pod kloszem na długie lata w efekcie, długofalowo, wcale nie musi być dobrą strategią. Nie można bowiem zapominać, że dziecko to człowiek ze swoją potencjalnością i wolnością, a nie istota, którą mamy dopiero ukształtować, najlepiej na nasz obraz i podobieństwo.

„Jeśli więc rodzice nie będą szanować jego wolności czy wręcz utrwali się w nich przekonanie, że mają prawo narzucać mu własne poglądy i życiowe cele, to kiedyś ani dziecko, ani oni sami nie będą już w stanie sobie wyobrazić, że można myśleć i żyć inaczej. Dziecko zaś, nie widząc żadnych alternatyw, pójdzie z góry wyznaczoną drogą i będzie wierzyć, że samo ją sobie wybrało; a przecież w rzeczywistości wchodzi na nią przede wszystkim dlatego, że wcześniej nie poznało – nie miało prawa poznać – innych narracji i innych wizji własnej przeszłości. Dlatego też jego życiowa ścieżka z domu rodzinnego prowadzi prosto do zaplanowanej z góry przyszłości – może to być seminarium albo zakon czy na przykład małżeństwo albo studia na wydziale ekonomii. Potem, po kilku, a nieraz dopiero po kilkudziesięciu latach, ktoś taki uświadamia sobie, że z tą narzuconą koncepcją życia wcale nie jest szczęśliwy, i często potrzebuje wiele czasu, żeby zrozumieć przyczyny tego stanu, a jeszcze dłuższego okresu, by od nowa nauczyć się funkcjonować samodzielnie” – pisze Reinger. To przeczytane kilka dni temu zdanie tej autorki dało mi mocno do myślenia. U nas bowiem proces wychowawczy w toku. I jeszcze długie lata będzie trwał.