Bóg nie żąda od nas sukcesów!

Niedziela, XV Tydzień Zwykły, rok B, Mk 6,7-13

I mówił do nich: Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

 

Czy widziałeś kapłana z oczami przekrwionymi od łez i nerwowego z bezsilności? Ja tak. I uwierz mi, nie jest to widok przyjemny, szczególnie wtedy, gdy nie możesz nic na to poradzić. Przed paru laty w Wielki Czwartek pewien młody kapłan z żalem dzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami na temat swojej bezsilności wobec samounicestwienia i samozatracenia się pewnej grupy ludzi, żyjących w grzechach śmiertelnych i popełniających grzechy świętokradztwa. Nie chciał się zgodzić z faktem, że nawet, kiedy wie o zatajonych w czasie spowiedzi grzechach ciężkich, zobowiązany jest odmówić formułę rozgrzeszenia. Skoro wiesz coś ze spowiedzi drugiej osoby, musisz zachować milczenie. Długo mu tłumaczyłem do spółki z moim współbratem, że mimo wszystko, mimo krzyczącego zdrowego rozsądku i najszczerszej chęci pomocy, zachowanie tajemnicy spowiedzi jest rzeczą świętą. Po wysłuchaniu naszych racji i podzieleniu się swoim bólem dał się jakoś uspokoić.

Z bezsilności wobec ludzkiej głupoty, strachu, niedbalstwa, ,,kozaczenia” i tragedii ludzkiej, można przysłowiowo oniemieć i ,,zbaranieć”. Stanąć i tępym z bezsilności wzrokiem patrzeć jak ktoś - dobrowolnie i bez przymusu, świadomie pogrąża się w topieli grzechu i duchowej samozagłady. Widać nie każdemu jest dane spokojnie strząsnąć proch z nóg i odejść od tych, którzy słuchać nie chcą. Łatwiej pożegnać kogoś, kogo nie znasz, ale zachować spokój, kiedy ci, do których poszedłeś służyć, już nie są ci obojętni?

Jak zachować zdrowy umiar pomiędzy uszanowaniem czyjejś wolności, a chęcią pomocy i ratowania tonących? Czy pójść do chorego, który umiera, a jednak jeszcze nie chce przyjąć sakramentów? Uszanować decyzję i nie iść,  czy może jednak wejść nieproszonym i pozostać, dopóki nie zmądrzeje? Wątpliwości gonią wątpliwości.

Niedawno napisałem pewnemu człowiekowi, że od pewnego czasu jestem zaskakiwany przez Boga. I w tej wypowiedzi też użyłem czasownika „baranieć”. Pewnie i niefortunne to sformułowanie -  „baranieć”, i może wzbudzać kontrowersje, ale tak właśnie napisałem. Wypowiedziane słowo jest jak rzucony kamień. Cofnąć nie można. Na szczęście  ubóstwo mojego słownika jest rekompensowane przez ogromną i zaskakującą szczodrość Bożych łask.

W tym miejscu chciałbym podzielić się z Tobą pewną konkluzją. Doszedłem do niej na początku grudnia ubiegłego roku i co pewien czas mam niebywałą radość dostawać argumenty na jej potwierdzenie. Stwierdzenie same w sobie jest banalne i teoretycznie powinienem to wiedzieć dużo wcześniej, jednak, czym innym jest teoria, a czym innym praktyka. Kiedy  doszedłem do tego stwierdzenia, znajdowałem się na autostradzie - zaraz po tym, jak dostałem SMS i asekuracyjnie musiałem hamować na poboczu. Treść SMSa była tak zaskakująca, a nasuwające się twierdzenie tak ważne, że musiałem sobie dać czas, aby pozbierać myśli i skupić się z powrotem na prowadzeniu samochodu. Myślę, że i dla apostołów wysłanych przez Jezusa ta prawda stała się jasna.

,,Nieważne jak jesteś słaby, jak niewiele masz i jak niewiele sam możesz. Czyń dobro tak, jak potrafisz najlepiej, a będziesz świadkiem cudów, o których dowiesz się natychmiast albo za lat kilka lub nawet kilkanaście.” Obserwując współczesnych ludzi trudno nie zauważyć, że jesteśmy dziećmi swojej epoki, które chcą widzieć efekty modlitwy i trudu natychmiast albo za przysłowiowe 5 minut. Jeśli efektów nie widać, łatwo poddajemy się zniechęceniu. Czasami na owoce trzeba czekać, jeśli nie lata, to przynajmniej miesiące. Starsi podsumowaliby to jeszcze przysłowiem „festina lente” lub „Co nagle, to po diable”.

Bóg czyni cuda, używając nas jako narzędzi. A są to czasami cuda bardzo wielkie, zmieniające życie ludzi, z którymi dane nam było się spotkać. Czasami przełomowa okazuje się niby niewinna rozmowa, wizyta, podzielenie się z drugim mądrą sentencją, wypowiedziane pocieszające słowo, mała przysługa lub po prostu bycie z drugim człowiekiem. Efekty będą przechodzić nasze najśmielsze oczekiwania, zwłaszcza wtedy, kiedy nie mieliśmy żadnych oczekiwań. Dlatego zdarzy Ci się „zatrzymać gdzieś na poboczu i zbierać myśli”. Będziesz zaskoczony i oniemiały. W głowie będą się kłębić myśli w rodzaju: ,,To ja to zrobiłem? Jak to się mogło stać? Przecież nic nie zrobiłem, nie miałem takiego zamiaru. Jakim cudem? Dlaczego?”

A po pytaniach przyjdzie ochota na dziękczynienie. Ono też zajmie Ci trochę czasu. Ale będzie warto. Uświadomisz sobie, że Jezus wysłał Cię na apostołowanie bez zabezpieczeń, bez dodatkowych upiększeń, tylko z tym, co posiadasz, a co wydawało Ci się niczym w porównaniu z wymogami i potrzebami określonymi przez Ciebie. Okazało się, że potrzebowałeś tak niewiele. Ochotne serce, dyspozycyjność, łaska modlitwy, olej Ducha Świętego, błogosławiące ręce i stałość, pozostanie na jednym miejscu, przy jednym zadaniu. Tak niewiele, a tak dużo - dzięki posłuszeństwu i zaufaniu Mistrzowi. Zdziwisz się, jak wiele ludziom pomogłeś, będąc wiernym Jezusowi i wykonując swoje najzwyklejsze obowiązki. Cierpliwości i wytrwania w dobrym!
         

Bóg nie żąda od nas sukcesu w każdej dziedzinie, lecz wierności. (Matka Teresa z Kalkuty)