Bohater

Co do dzisiejszego bohatera tekstu istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że nigdy w życiu nie słyszeliście o jego istnieniu. Nigdy w życiu nie mieliście okazji przeczytać jego imienia. Bo rzeczywiście mało o nim pozycji, mało o nim tekstów. Do niedawna można było napisać, że mało filmów. Ale na szczęście akurat to się ostatnio zmieniło. W 2016 roku na ekrany trafił głośny „Na skrzydłach orłów”. Tam rzeczywiście wreszcie ktoś na serio opowiedział jego historię. Dziś pora na dział Mężczyzna na portalu Profeto. Czas na Ciebie.

Zacznijmy może tak… Jest zima roku 1924. Już za kilka miesięcy w stolicy Francji mają odbywać się ósme letnie Igrzyska Olimpijskie. Do startu w zawodach szykuje się kończący powoli studia dwudziestodwuletni Eric. I rzeczywiście młodzieniec ma prawo snuć marzenia o olimpijskim laurze. Wszak jest szybki niczym wiatr. Bije konkurencję o głowę. Na kilka miesięcy przed startem dociera do niego jednak druzgocąca go wiadomość. Która, jak mniemam, na większości z nas w ogóle nie robiłaby wrażenia. Otóż do Erica przychodzi informacja od organizatorów zawodów, że kwalifikacje do biegu na jego koronnym dystansie 100 metrów mają odbywać się w niedzielę. A on jako gorliwy wierzący nie wyobraża sobie, aby w dzień święty zajmować sobie czas czymś, co nie jest oddawaniem czci dobremu Bogu oraz odpoczynkiem z rodziną.

Eric decyduje się na nieprawdopodobny gest. Odmawia startu w wyścigu. W wyścigu, do którego przygotowywał się przecież tyle lat. Na kilka miesięcy przed igrzyskami podejmuje decyzję o zmianie konkurencji. Teraz będzie przygotowywał się biegu na dystansach 200 oraz 400 metrów. Te kilka miesięcy wystarczą, aby zdobył w nich odpowiednio brązowy i złoty medal. W biegu na 400 metrów ustanowi jednocześnie rekord świata. Odcinek 400 metrów przebiegnie w 47,6 sekundy.

Podczas finałowego biegu zostawia konkurencję daleko w tyle. Gdy dziennikarze zapytają go po wyścigu, jakim cudem udało mu się wygrać z taką przewagą, odpowie z wrodzoną sobie nieśmiałą radością w głosie: „To bardzo proste. Pierwsze 200 metrów biegłem tak szybko, jak tylko potrafiłem. Drugie 200 metrów: już z Bożą pomocą, biegłem jeszcze szybciej”. Ot, cały Eric.

Za 19 lat weźmie udział w jeszcze jednym wyścigu. Jak się później okaże: w swoim ostatnim. I chyba znacznie ważniejszym od tego finałowego w olimpijskim starcie. Trafia do Chin, gdzie posługuje wzorem rodziców jako misjonarz. W latach 30. XX wieku sytuacja w Państwie Środka staje się jednak bardzo napięta i niebezpieczna. Eric Liddell trafia do obozu jenieckiego. Okupujące kraj wojska japońskie będą w nim umieszczać wszystkich pozostałych w Chinach białych. 

To właśnie tam mężczyzna stanie w szranki z młodym kapitanem obozu. Bieg nie będzie już o olimpijski medal. Będzie o coś znacznie więcej. O możliwość transportu do obozu leków dla umierającego kolegi Erica. Jeśli wygra, kapitan obozu wyłączy elektryczność w drucianym ogrodzeniu i przymknie oko na transport z zewnątrz leków dla przyjaciela Erica. Dla niego to ostatnia deska ratunku.

Dzieje się coś niewiarygodnego. Pozbawiony jakichkolwiek warunków do treningu, odwodniony i głodny Eric staje do pojedynku. Jest osłabiony, jest chory, jest przemęczony. Do tego ma już 42 lata. Jego wypoczęty, przygotowany i dobrze odżywiony rywal o 22 lata mniej. Liddell biegnie boso. I wygrywa. Padając tuż za metą na pokrytą śniegiem ziemię. Pluje z wycieńczenia krwią. 

W swojej posłudze był właśnie taki. Całkowicie zawierzający Bożej opatrzności. Pomagający tym, którzy są w potrzebie. Zawsze rezygnujący z siebie. I oddający Bogu to, co ma najlepszego.