Być (z)dzieckiem

Każdy, kto mnie zna, wie, że jestem osobą bardzo aktywną. Podejmuję się wielu działań i biorę udział w różnych przedsięwzięciach. Łatwo namówić mnie do czegoś nowego, nie trzeba się za bardzo starać. Nawet w domu wykonuję zawsze kilka rzeczy naraz. Trudno mi odpoczywać, gdy wiem, że mam jeszcze dużo do zrobienia. Dlatego wolę biegać i ćwiczyć wieczorem, kiedy zrobiłam już to, co miałam w planach na dany dzień. Trening angażuje ciało, skupiam się na pracy mięśni, a wtedy umysł może odpocząć. Przy innych czynnościach i zajęciach domowych nie przestaję myśleć. W głowie mam milion nowych pomysłów i świadomość tego, co muszę zrobić, co powinnam, a co chcę. Denerwuję się, gdy wiem, że zabraknie mi na to wszystko czasu.

To chyba jest czymś powszechnym w dzisiejszej rzeczywistości, że tak bardzo lubimy wybiegać w przyszłość. Świat gna do przodu w zawrotnym tempie, więc my również snujemy plany na wiele lat do przodu, gromadzimy środki do ich realizacji i zawzięcie walczymy ze wszystkimi przeszkodami, które stają nam na drodze. Zupełnie tak, jakby dopiero realizacja wszystkich tych zamierzeń miała nam dać prawdziwe poczucie szczęścia i satysfakcji z życia. Jednak dość często uparte dążenie do tego, aby mieć więcej, przeżyć więcej, zrobić więcej, zasłania nam widok na to, co mamy w chwili obecnej. Zapominamy, że możemy cieszyć się już teraz, nie czekając na spełnienie wszystkich pragnień. Wydaje mi się, że to niestety przychodzi z wiekiem. Dzieci patrzą na upływ czasu zupełnie inaczej. Umieją cieszyć się chwilą i tę chwilę wydłużać w nieskończoność. Dlatego też, gdy są zajęte czymś, co sprawia im radość, a my chcemy im przerwać i jako alternatywę proponujemy jedynie nudne obowiązki, słyszymy niezmienne i zawsze aktualne „zaraz”.

Dzieci mają czas na wszystko to, co dla nas, dorosłych, wydaje się mało ważne. My nauczyliśmy się oddzielać czynności konstruktywne, pożyteczne i praktyczne od tych niepotrzebnych, bezproduktywnych i mało ważnych. Oczywiście oceniamy je według naszego kryterium, ludzi z pewnym bagażem doświadczeń, którzy już wiedzą, o co chodzi w życiu. Na pewno nie o to, aby grzebać patykiem w kałuży czy też iść po krawężniku i wskakiwać na każdy większy kamień. Te chwile są dla dzieci wszystkim i cieszy ich każdy szczegół, a dla nas, rodziców, to tylko strata czasu. Pospieszamy, popędzamy, denerwujemy się, patrzymy na zegarek i myślimy. O czym? O tym, ile mamy jeszcze do zrobienia. O tym, że chcielibyśmy być teraz gdzie indziej. O tym, jak przetrwać do następnego weekendu. No i oczywiście wcale się nie cieszymy, nie widzimy żadnego powodu do radości.

A gdyby tak spróbować... poczuć się znowu jak dziecko? Z jednej strony marzymy o powrocie do czasów, gdy największym problemem było to, z kim lub w co będę się dzisiaj bawić. Chcielibyśmy odłożyć wszelkie troski na bok, przestać się martwić, planować i kombinować, jak mieć lepsze życie. Tak zwyczajnie rzucić wszystko, nie pójść do pracy, odwołać spotkania i pobyć znowu dzieckiem. A może wystarczy pobyć trochę z własnym dzieckiem? Tak na jego zasadach. Pozwolić sobie na ubabranie błotem, zamoczenie nóg w kałuży, iść „tylko po białych”, pójść na skróty przez zarośniętą łąkę albo właśnie dookoła, aby sprawdzić inną drogę do domu. Czy umiemy cieszyć się tym czasem, który mamy tu i teraz? Być szczęśliwym w konkretnym momencie, z tym, co mamy? Zupełnie tak jak nasze dzieci. Bez myślenia o tym całym sprzątaniu, praniu, wyniesieniu śmieci, ugotowaniu zupy. Może spróbujemy znowu, tak jak kiedyś w dzieciństwie, powiedzieć „zaraz” i spojrzeć na nasze sprawy oczami dziecka. Wtedy przypomnimy sobie, jak mało ważne wydawały się one dawniej.

Ja osobiście dość często łapię się na tym, że spędzając czas z dziećmi, głową jestem zupełnie gdzie indziej. Mam jakiś wewnętrzny przymus, aby ciągle coś robić i nie siedzieć bezczynnie. Zawsze chcę wykorzystać dobę jak najlepiej, upchałabym w 24 godziny jak najwięcej różnych aktywności, żeby każda sekunda była dobrze wykorzystana. Trudno mi jest odpuścić. Ale połowa sukcesu to mieć świadomość własnych słabości i nad nimi pracować. Tak więc pracuję, wychodzę naprzeciw dzieciom i ich oczekiwaniom. Wiem, że jeśli przegapię ich dzieciństwo, ten czas nigdy nie wróci.

Od trzech lat wspólnie przygotowujemy na wakacje „Pudełko Życzeń”. Zapisujemy na małych karteczkach to, co chcielibyśmy zrobić w te wakacje, wkładamy do pudełka i każdego dnia inna osoba losuje. Oczywiście razem z mężem kontrolujemy pomysły dzieci i trochę je korygujemy, np. z całego dnia grania na komputerze zostają jedynie dwie godziny, a to i tak dużo w naszym domu. Musimy wymyślić dosyć sporo propozycji, na całe dwa miesiące, więc dzieciaki wpadają czasem na pomysł, który wcześniej nie przyszedłby im do głowy. Niektóre są bardzo zwyczajne i proste do zrealizowania, np. robimy wspólnie pizzę, jedziemy na rowery lub robimy dzień puzzli. Inne wymagają przygotowań, więc zawieszamy wylosowaną kartkę na lodówce i zaczynamy planować np. wyjazd do Zakopanego. Mamy też zawsze w zapasie dzień leniuchowania.

W powyższej zabawie nie chodzi o to, żeby zająć czymś dzieci i móc pójść do swoich spraw. Najważniejsze jest to, abyśmy też brali w niej udział i umieli czerpać z tego radość. Zupełnie jak dziecko. Spróbujmy, naprawdę warto. Możemy zacząć od tego, aby odszukać gdzieś w środku, w naszej pamięci i przywołać ze wspomnień własne małe lub większe marzenia z dzieciństwa. Zapiszmy je na tych wakacyjnych karteczkach życzeń. Teraz może będzie łatwiej je zrealizować? Tylko trzeba się odważyć i nie dać się skrępować przez swój wiek, maniery czy opinie innych. Chociażby to było wyjście z domu przez okno, wspięcie się na drzewo albo zapisanie na zajęcia z jakiejś wschodniej sztuki walki. Dlaczego nie? Czy jesteśmy za starzy na to, aby być dzieckiem?