Być rodzicem… to wystarczy!

Chyba każdy rodzic chciałby mieć jak najlepsze, może nawet przyjacielskie relacje ze swoim dzieckiem. Samej mi się zdarza prosić męża o to, że dziś to ja bym chciała być ta „dobra”, bardziej zabawna, skora do wygłupów. Zazwyczaj niestety, z racji bycia z dziećmi w domu, kojarzą moją osobę bardziej z obowiązkami, aniżeli z przyjemnościami, nawet kiedy takowe występują. To nic złego czasem odpuścić i zadbać o czystą przyjemność. Ona też w dużej mierze buduje nasze relacje z dziećmi. Czasem warto nie być poważnym, zdyscyplinowanym. I jak się okazuje, dla wielu z nas to nie jest wcale łatwe zadanie – wyjść z roli rodzica odpowiedzialnego, konsekwentnego.

Czasem sama siebie takiej nie lubię, bo łatwo wpaść w pułapkę bycia niesprawiedliwym, mało empatycznym, zniecierpliwionym. Tak bardzo chcemy wykazać się jako rodzice, że gdzieś po drodze nasze ideały się zatarły. W całym tym patetycznym etosie rodzica dobrze znaleźć rzeczy, które będą sprawiać przyjemność nie tylko dzieciom. Nie chodzi o to, byśmy udawały, że chcemy się dobrze z dziećmi bawić, ale by faktycznie znaleźć coś wspólnego, co będzie przy okazji budować trwałą relację z dzieckiem. 

Po pierwsze, co jest, myślę, bardzo intuicyjne, ważne jest nawiązanie z dzieckiem kontaktu wzrokowego i dotykowego. Czułości nigdy nie jest za wiele. Czasem od zwykłych przytulanek można szybko przejść do rozmowy, takiej szczerej. Nawet małe dziecko potrafi być szczere i pragnie być wysłuchane. Żadne problemy nie są błahe czy infantylne. Kiedy dziecko chce rozmawiać, chce koniecznie nam coś na swój sposób przekazać, dobrze jest się wykazać cierpliwością. Nasz synek dużo mówi, wiele rzeczy analizuje, ma mnóstwo pytań. Już przyzwyczailiśmy się, że czasem mocno się denerwuje, kiedy zdarza nam się za niego kończyć zdanie, które czasami przechodzi długi etap przetworzenia i wypowiedzenia. Teraz już wiem, że nie warto przerywać jego wypowiedzi, co więcej dobrze zadawać pytania. Wówczas prawie zawsze chce nam coś dopowiedzieć. Widzę, że cieszy się z tych naszych pogadanek.

Po drugie mamy w domu taki nasz rytuał, żeby zrelacjonować swój dzień. Kiedy syn wraca z przedszkola, zaczynamy opowiadać mu, co danego dnia robiliśmy, co nas zaskoczyło, co się nie udało. A wówczas on ze szczegółami opowiada, jak minął jego dzień. Wówczas nie jest to tylko zdawkowa rozmowa z pytaniem: „Jak było w przedszkolu?”. Na takie pytanie najczęściej usłyszymy zwykłe „dobrze” i tyle. 

Z przyjemnych rzeczy, które staramy się razem robić, to słuchanie muzyki, tańczenie w kuchni podczas przygotowywania posiłków, walka na miny i figury taneczne. Takie „wygibasy” angażują całą naszą rodzinę, jest co niemiara hałasu i uśmiechu. W ogóle w kuchni u nas dzieje się najwięcej dobrego. Poza tym warto też odnaleźć jakąś zabawę i czynność, która będzie odpowiadała nam wszystkim. Sądzę, że nie jestem jedynym rodzicem, który ucieka, jak może, od niektórych zabaw dziecka. Są takie harce, które mnie stresują, czasem nudzą czy denerwują, a moje dzieci mogłyby do nocy w nie się bawić. To naturalne. Jednak dzieci chcą się z nami bawić, chcą, byśmy lubili to, co one, byśmy podzielali ich fascynacje. Dlatego mówmy im, co lubimy, i sami zaproponujmy wspólną zabawę czy aktywność. Ja z moimi dziećmi lubię układać puzzle i tworzyć różne prace plastyczne. Lubię też długie spacery i jazdę autobusem.

Jednak istnieje przekonanie, że nie jest dobrze być przyjacielem swojego dziecka. W rodzicielstwie nie o to przecież chodzi. Przyjemnie byłoby dzielić z dzieckiem radości i smutki, jednak nie da się do końca pogodzić roli rodzica i przyjaciela. To wszystko, co wyżej wymieniłam, z pewnością utrwali nasze relacje, będzie budziło nasze wzajemne zaufanie, pomoże dzieciom wykształcić ich inteligencję emocjonalną, jeżeli pomożemy im nazywać swoje emocje i potrzeby i będziemy traktować je poważnie, godnie i z szacunkiem. Nie ukrywajmy, w naszej relacji nie jesteśmy do końca na równi. Owszem powinniśmy szanować pragnienia i cele naszych dzieci, ale jeśli wchodzi w grę podjęcie decyzji mającej zapewnić im bezpieczeństwo, to odpowiedzialność spoczywa na naszych barkach. Mamy im towarzyszyć w życiu, tak by wykształciło się między nami bezpieczne przywiązanie, byśmy byli obecni w ich życiu. 

Poza tym czy rzeczywiście nasze dzieci potrzebują w nas mieć przyjaciela, czy raczej po prostu rodzica? Wydaje mi się, że zacieranie tej granicy między tymi dwoma rolami spowoduje, że dziecko straci swój punkt odniesienia, którym dla niego jesteśmy, pewną ostoję bezpieczeństwa, bo nie ma komu wyznaczać granicy, motywować, podpowiadać, dzielić się doświadczeniem, oswajać ze swoimi emocjami. Po prostu zabraknie mu życiowego przewodnika. Budowanie z nim prawdziwej, szczerej i pełnej szacunku relacji może z kolei mu pomóc odnaleźć przyjaźnie albo samemu być oddanym przyjacielem. To mylne przekonanie, że można się przyjaźnić z własnym dzieckiem, częściej jest spowodowane pewnym lękiem przed odrzuceniem, samotnością bądź niemożnością, by samemu nawiązać oddane, przyjacielskie relacje z drugi człowiekiem. Wierzę w to mocno, że budując teraz trwałe i bliskościowe relacje ze swoimi dziećmi, nie będzie mi grozić nic, co wyżej wymieniłam. Bardzo bym chciała, by były to relacje oparte na miłości, przywiązaniu i szczerości, a nie wynikały tylko z obowiązku. Dlatego dobrze być tylko rodzicem – aż rodzicem!