Chcemy pokoju!
O. Tomasz dosłownie kilka chwil temu rozmawiał z O. Benedyktem Pączką (założycielem pogotowia duchowego). Ludzie znów zbierają się do ucieczki. Kolejny konwój islamskich wojowników wtargnął do wioski...
Poniżej , za zgodą Braci Kapucynów zamieszczamy tekst. Cóż powiedzieć więcej...
Prosimy Was o modlitwę, prosimy- Nie bądźmy obojętni!
Dzień Apokalipsy – wtorek 21 stycznia 2014 roku
Bocaranga – Republika Środkowoafrykańska, misjonarz Robert Wnuk – kapucyn
Przed tygodniem Anty-Balaka zaatakowała Selekę w Bocaranga. Rezultat miasto wyzwolone z ręki rebeliantów, trochę radości i nadziei. Później smutek i złość, bo miasto stało się łupem rabusiów i złodziei.
Zniszczono całkowicie kilka dzielnic, spalono domy (kilkaset), to, co było najpiękniejsze, poszło z dymem. Kilkanaście osób rannych, w tym (dzieci i kobiety), kilkoro zabitych (minimum 3 Seleka, 2 Anty-Balaka, 6 cywilów). Przy naszym domu, na werandach, w salach parafialnych, setki ludzi, głównie dzieci i kobiety. Mężczyźni spędzali noce w ogrodzie.
We wtorek o 13:00 razem z Cipriano chcieliśmy jechać drogą do Bozoum odwieźć dr Ione. Po 80 km mieliśmy mięć spotkanie z karmelitami, z którymi dr Ione miała odjechać, a my z powrotem. 5 km od Bocaranga dowiedzieliśmy sie o grupie Seleka, którzy się zbliżają w stronę misji. Zawróciliśmy do domu. O 13h45 strzały w całym mieście. Potężne wybuchy, świst kul. Ludzie na naszej misji spanikowani, chowają się, gdzie kto może, do łazienek, do kuchni, do pokojów. Strzały coraz bliżej, wreszcie kilka strzałów w nasze drzwi do refektarza i w bramę. Później na podwórzu kilkanaście strzałów. Ojciec Cirillo i ja wychodzimy z podniesionymi rękoma. Strzały z AK nie ustają. Kilkunastu Seleka wchodzą do naszych pokoi, biorą, co popadnie, żądają pieniędzy, samochodów, strzelają pod nogi i w sufit, przy głowie. Jeden samochód uruchamiają i wyjeżdżają, drugi najpierw został ostrzelany, zniszczono deskę rozdzielczą, rozbito szyby. Biorą kilkanaście motocykli, które ludzie pozostawili u nas, te, które nie mogą odpalić - strzał w silnik.
Trwa to ponad 1h, grożą śmiercią, kilka razy wprowadzają pojedynczo do pokoi i strzelają. Później sytuacja sie powtarza u sióstr. Do nas przychodzą jeszcze 2 grupy uzbrojone i sytuacja się powtarza. Około 16h odjeżdżają, a ludziom radzimy uciec do buszu. W ciągu dwóch minut kilkaset ludzi przerywa siatkę w ogrodzeniu i uciekają za szkołę katechistów do sawanny. Około 17h przyjeżdża jeszcze 1 samochód pełen uzbrojonych ludzi, ale ci nie są agresywni. Chcą tylko łańcuch do ciągnięcia innego samochodu. Na szczęście odjeżdżają. Na misji zostajemy we 3: Cipriano, Nestor i ja. Nestor ma zadraśniętą rękę od rykoszetu. Seleka wzięli jeden nasz samochód, jeden od sióstr i jeden dr Ione, nasz jeden motocykl i kilkanaście od ludzi, 3 komputery, kilkanaście telefonów (ludzie u nas je ładowali), aparaty fotograficzne, pieniądze i mniejsze drobiazgi.
W ogrodzie znajdujemy jednego starszego mężczyznę, kula rozerwała nogę i przeszła na wylot, i jedną kobietę, ranną w brzuch, kula na wylot, krwawi, pełno krwi. Idę do sióstr po dr Ione, u sióstr tak jak u nas. Na szczęście nikt nie jest ranny, nie ma zabitych. Wracam do nas, kobiecie daję rozgrzeszenie, umiera dwie sekundy później. Przynoszą małą dziewczynkę, rana postrzałowa w nogę, kula przeszła na wylot. Lekarka ją opatruje. Na misji już nie ma nikogo.
Dochodzi 19h, później 21h, idziemy do swoich pokoi, później 23, później 01 i tak do rana. Za dużo jak na jedno popołudnie. Rano odprawiamy Mszę, tak jak zwykle, sporo ludzi, przyszli też wziąć swoje rzeczy z misji. W sawannie odkrywają jeszcze kilka ciał, zabitych od kul, kilka rannych. Jedna kobieta 2 rany postrzałowe w jedno ramię, zdruzgotane kości.
Środa, oczekiwanie na następny przejazd Seleka, nerwowo, nie wiadomo, co robić, za co się wziąć. Nestor idzie do buszu, Cyryl też. Jesteśmy z Cipriano. Chowamy niektóre rzeczy, żeby być trochę zajętym.
Wieczorem idziemy do domu naszego kucharza (Massayo), około 500 m od domu, twarda noc na ziemi, bez poduszki na matach. Wracamy dziś około 3h30 do domu. Rano Msza, mało ludzi, kilka sióstr. Cztery młodsze siostry też mieszkają na polach, a z nimi 24 dziewczyny z Foyer (internat).
Dziś cały dzień oczekujemy, jesteśmy we dwóch, pojawia się Cyryl i Nestor. U sióstr działa Internet, więc korzystamy, podając kilka wiadomości. Wczoraj mieli do nas dojechać Seleka, ale jeszcze nie dojechali. W mieście nie ma nikogo, niewielu AntyBalaka, nie mają już naboi. Ale i tak grabią miasto, bo karabin w ręku. Kilka razy przychodzą na misje, mówię, że nie mogę ich wpuścić z bronią, akceptują i odchodzą. Siostry decydują się spać dziś w szkole katechistów, my trochę dalej u naszego kucharza. Jest sam, a cała jego rodzina w polu. Po chwilach prawdziwego zagrożenia i niebezpieczeństwa jesteśmy relatywnie bezpieczni. Bracia z Czadu mówią, że może uda im sie odzyskać nasze samochody, które już tam są. Poczekamy, zobaczymy. Właśnie pisząc te słowa, słyszymy odgłosy samochodów. W nogi do buszu. Piszę po 1,5h. Siostry też poszły do buszu. Zatrzymaliśmy się około jednego km od domu. Ciepło, słońce, kurz, muchy, itp. Pół godziny czekania, samochody podobno odjechały. Wracamy z Cipriano na misję, idę aż do szpitala i na główną drogę, ani żywej duszy. Słowa Ave Maria same cisną się na usta. Na głównej drodze widać ślady dużego samochodu. Słyszę jakieś dźwięki. Spotykam jednego pana, który pracuje przy antenie telefonicznej. Mówi, że widział dwa samochody, jeden 10-kołowy i drugi mały. Ulga. Ten mały koloru czerwonego widziano wczoraj w Bouar i na niego właśnie czekamy. Wracam na misję około 500m, posyłam po siostry. Przychodzą do domu. Prawdopodobnie będzie spokojna noc... Prawdopodobnie będziemy spali w sawannie, ale chyba już spokojniej. Gdzie te samochody pojechały - Ndim czy Ngaoundaye, na razie nie wiadomo. Na samochodzie było pełno żołnierzy Seleka. Miejmy nadzieję, że nie będę nic brać po drodze. Teraz próbujemy dzwonić do Lekarzy bez granic z Paoua (135 km od Bocaranga) aby ewakuowali trzech mocno rannych. Może dojadą jutro.
Przepraszam za błędy , za trudności w czytaniu, pisałem to małym tabletem.
Dziękuję za pamięć i modlitwę, Z Bogiem
fr Robert Wnuk OFMCap - Bocaranga RCA
Zdrada przez selekę z Ngaoundaye – wcześniej nasi przyjaciele!
21 styczeń Ngaoundaye – miasteczko położone 20 km od CZADU i Kamerunu.
Od samego rana zaczęli przychodzić do nas ludzie. Na misji mieliśmy około 100 osób. Około 13 dowiedzieliśmy się, że Seleka zaatakowała naszą misję w Bocaranga. Zaraz po tej wiadomości nasz gwardian (przełożony) zorganizował spotkanie – co robić. Odsyłamy ludzi z naszej misji, niech uciekają na pola, w różne miejsca – u nas nie jest bezpiecznie. My zaczynamy chować pieniądze, komputery, telefony, rzeczy najbardziej wartościowe.
Godz: 16:00 i wszystko się zaczęło. Zobaczyłem motory, a na nich uzbrojonych selekowców, którzy na początku patrolowali nasze miasteczko, szukając anti-balaka. Nie znaleźli ich… zatem do dzieła. Najpierw pojechali do sióstr (mieszkają od nas jakieś 600 metrów), kiedy ich zobaczyłem, powiedziałem do mojego przełożonego – idziemy. Ubieramy habity i idziemy… okazuje się, że wśród tej ekipy są nam znani selekowcy, którzy przyjeżdżali do nas (wcześniej) napić się kawy, coli, rozmawiać o pokoju. Twierdzili, że oni są inni, że chcą pokoju – a teraz nie ma możliwości dialogu, żadnej rozmowy. Wszystko trzeba oddać. Wchodzimy na podwórko do sióstr – wychodzi jeden z nich, załadował broń i nie kazał się ruszać, próbuje przekręcić głowę, włożyć rękę do kieszeni – mam tam telefon – bez szans, ładuje kałacha… po chwili czekania pytają nas o pieniądze oraz samochody. Mówimy, że nie mamy ich przy sobie, jednak wszystko okazało się jasne – był z nimi jeden miejscowy człowiek - przewodnik, który doskonale znał nasze misje i rzeczy które posiadamy.
Zatem idziemy do nas, jesteśmy prowadzeni przez 3 uzbrojonych selekowców. Najpierw pieniądze, nasz przełożony przynosi kasetkę z pieniędzmi i daje to, co mamy 43 000 CFA (około 100 euro), nie są zadowoleni. W tym czasie wszyscy stoimy na naszym podwórzu – broń skierowana w naszą stronę. Ok ! teraz samochody – gdzie je macie. W trakcie tych rozmów ktoś do mnie dzwoni – telefon miałem w kieszeni – słyszą dzwonek telefonu – muszę go oddać… nie zdążyłem wyłączyć go.
Idziemy po samochody – prowadzeni jak skazańcy, przez 4 uzbrojonych selekowców. Gdzie idziemy – ano właśnie około 300 metrów od nas mamy zakład stolarski – i tam je schowaliśmy my. W trakcie drogi jesteśmy popędzani – aby iść szybciej – jeden z nich mówi do nas „ potrzebujecie kopniaka, aby iść szybciej”. Dochodzimy do drzwi – biorę klucze, nie mogę znaleźć klucza, do kłódki – trudno, ręce mi się trzęsą, po chwili znów jeden seleka ładuje broń…. Znajduje, otwieramy – zabierają dwa samochody oraz naszego współbrata Rolanda, który jedzie z nimi jako kierowca. Wcześniej podczas rozmów – mówią do naszych barci Afrykańczyków – „i tak WAS zabijemy”.
Zabierają samochody, komputery, telefony, pieniądze i odjeżdżają z naszym bratem kapucynem, a my się martwimy, co dalej, co będzie – czy go nie zabiją. Smutek, smutek i to ciągle pytanie, co będzie z Rolandem…
Odpalam Internet – bo tylko to mi zostało, natychmiast dzwonie do Bouar – do br. Jacka Dębskiego, mówiąc o całej sytuacji… 2 siostry oraz Ewelina – świecka wolontariuszka proszą mnie o spowiedź. Idziemy do kaplicy, modlimy się – a tu nagle głos, Roland wrócił – co za radość, Seleka puściła go z latarką – szedł piechotą 7 km, był około 21 u nas…
Cała noc była bezsenna, najdrobniejszy szelest, huk – sprawiał, że zrywaliśmy się na żywe nogi.
Środa 22 stycznia, godz: 13:00 – otrzymujemy komunikat, że seleka jedzie w naszą stronę. Biegnę szybko do mojego pokoju, patrzę przez okno – to prawda, widzę samochód, a na nim kilku żołnierzy seleki. Zatem w nogi – krzyknąłem komunikat, siostry, ewakuacja – mieliśmy jedna minutę, aby to zrobić. Mały plecak i w nogi w stronę ogrodu, który prowadzi do wioski, a stamtąd już do buszu. Słyszymy strzały – okazało się później, że strzelali w naszą stronę.
Na misji został br. Francesco – Włoch oraz 2 braci środkowoafrykańczyków. Selaka kazała im iść do naszej jadalni, a ci zaczęli plądrować nasze pokoje. Gdzie nie mogli wejść z broni, niszczyli zamki i wchodzili. Dwa pokoje naszych braci Afrykańczyków – zupełnie splądrowane, nasz składzik żywnościowy oraz cześć rzeczy elektronicznych. Po tym drugim napadzie – byliśmy nie do życia. Podjęliśmy decyzję, że opuszczamy misje. Następna noc w Centrum kulturalnym, i następna… i tak do dzisiaj, spakowani, bo może trzeba będzie uciekać..
Wszystkich dziennikarzy, którzy chcą jednoczyć się z narodem wyzyskiwanym od ponad 20 lat, proszę o pomoc, aby nagłośnić, co ma miejsce w jednym z najbiedniejszych krajów świata.
br. Benedykt Pączka OFMCap, misjonarz
Dopiero później doszło do mnie, że mogłam zostać zgwałcona…
Ewelina Krasnowska – świecka wolontariuszka
Dzień przed napadem na nasze misje ludzie zaczęli znosić do nas swoje cenniejsze rzeczy. We wtorek (21stycznia) od samego rana również znoszone są rzeczy do nas. Na mieście panuję cisza, która krzyczy, że coś jest nie tak. Po informacjach z Bocarangi – wszystkie osoby, które były u nas (3 rodziny), odesłaliśmy do domów, gdyż już wiemy, że to nie jest bezpieczne miejsce dla nich. W momencie gdy odchodziła ostatnia rodzina, usłyszeliśmy pierwsze strzały. Rodzina cofnęła się na nasze podwórko, jednak s. Basia powiedziała, żeby uciekali czym prędzej, misja nie jest bezpiecznym schronieniem.
Przez okna zauważyłam pierwsze motory, 4 osoby na dwóch motorach. Wyszłyśmy przed dom i jeden z selekowców zapytał, czy nie ma wroga na posesji. Basia odpowiedziała, że są tylko 3 misjonarki i nie ma więcej nikogo. Kazano nam otworzyć bramę i pojawili się wszyscy – 8 osób, uzbrojeni w kałasznikowy oraz rakiety. Zażądali benzyny oraz samochodu. Basia odpowiedziała, że samochód został wywieziony do Kamerunu. Zażądali pieniędzy, telefonów, komputerów.
Basia poszła do pokoju, a z nią razem jeden z nich – aby dać mu pieniądze, a później każdy z nich wziął nas pojedynczo i kazali otwierać pokoje. Basia miała przygotowane pieniądze około 100 000 CFA oraz Ania 40 000 CFA. Pozabierali wszystkie telefony, które znaleźli, szukali dosłownie wszędzie… powiedzieli, że mamy dać samochód. Mamy wsiadać na motor i jedziemy po samochód. Odpowiedziałyśmy, że samochód mamy w Kamerunie, a motoru nigdy nie miałyśmy. Po tych przepychankach zabrali nas każdą z osobna i kazali otwierać pokoje. Będąc w pokoju z jednym z nich, pociągnął mnie za bluzkę, liczył na coś więcej. W tym momencie wkurzyłam się i wyszłam z pokoju na dwór. Szedł za mną z karabinem i na podwórzu przeładował magazynek… bałam się, ale gorszy strach mnie ogarniał, jak zostawałam sama z którymś z nich w pokoju. Otwierałyśmy wszystkie pokoje, wchodzili i zabierali, co uważali za wartościowe. Cały czas mówili pieniądze, i straszyli nas bronią, że nas zabiją. Jednak nic im się nie udało zrobić, próbowali nas nakłonić do współżycia, przymusić bronią. Dopiero później doszło do mnie, że mogłam zostać zgwałcona lub po prostu stracić życie…
Pomimo tego, że jadąc do RCA na misje, dużo wiedziałam o tym, co się tutaj dzieje, ta sytuacja jednak pokazała mi, do czego są zdolni bandyci, pochodzący z CZADU i Sudanu. Dziwi mnie to, że ta wojna nie jest nazwana po imieniu, CZAD przeciw RCA. W momencie kiedy sąsiadujące kraje zamykają granice, Czad przyjmuje tych złoczyńców, jako bohaterów, którzy złupili ten biedny kraj i teraz spokojnie mogą wracać. Ubierają cywilne ciuchy i żyją normalnie.
Nie żałuję mojej decyzji, którą podjęłam, aby przyjechać tutaj pomimo tych wydarzeń, które miały miejsce w naszym mieście. Nie chcę opuszczać misji oraz ludzi tutaj mieszkających. Wydarzenia te pokazują, jak człowiek może reagować, kiedy jest zagrożone jego życie.
Po tym zajściu (21 stycznia) poprosiłam br. Benka o spowiedź, bo tak naprawdę w przyszłości wszystko może się wydarzyć.
Ewelina – świecka wolontariuszka z Łomży
Bałam się że nas wywiozą…
s. Barbara Samborska SMBP
Pracuję na misjach od 4 lat, w Ngaoundaye od września 2013 roku. Po raz pierwszy w taki sposób – face en face miałam spotkanie z Seleką. Byłyśmy w trakcie ewakuowania się do braci kapucynów, kiedy usłyszeliśmy strzały, wiedziałyśmy, że już nie możemy uciec, więc wyszłyśmy z podniesionymi rękoma. Jak wychodziłyśmy, strzelali w powietrze. Chcieli nas chyba przestraszyć.
Kazali nam otworzyć bramę, grzecznie się z nami przywitali, podając dłoń. Pytali nas, czy jest u nas anti-balaka, po czym przeszli do konkretów i od tej pory nie odstępowali nas na krok. Pieniądze, telefony, komputery, samochód – oto ich oczekiwania. Przyszli z przewodnikiem, który mówił w sango i dokładnie wiedział, gdzie wszystko się znajduje. Oni natomiast mówili po arabsku.
Dałam im pieniądze 110 000 CFA (jakieś 200 euro), później chodzili od pokoju do pokoju, żądając pieniędzy. Po tym rabunku kazali nam wyjść na zewnątrz. Bałam się, że gdzieś nas wywiozą. Znałam ich twarze, no właśnie ich szef też wiedział, że jestem dyrektorką szkoły, którą prowadzimy. Kazał mi wsiąść na motor i pokazać, gdzie jest samochód. Ja nie wsiadłam, to później chcieli mi zabrać moje dokumenty, żeby mnie szantażować, trzeci coś wspominał o sznurkach, nie wiem, czy chcieli nas bić czy związać – i po chwili część z nich odjechała w Waszą stronę (kapucynów). Dwóch zostało, aby nas pilnować , abyśmy czasem nie wezwały pomocy. Jeden z nich wziął Ewelinę (świecka wolontariuszka) i zaprowadził do jednego z pokoi, później kolej na nas, brał nas za rękę i wprowadzał do domu, po czym rzucił propozycję, aby ściągnąć ubranie, jak powiedziałam, że nie, to przyłożył broń. Po kilku minutach – zrezygnował, widząc nasz upór. Krzyczeli pieniądze, komórki, wszędzie gdzie były drzwi, musieliśmy je otwierać.
Nie bałam się o życie, bałam się, że nas wywiozą, zwiążą sznurami i nas zgwałcą. Tego się najbardziej bałam. Miałam w sobie wewnętrzny spokój…
Chyba 5 minut przed ich przyjazdem zdążyłyśmy spożyć Pana Jezusa z naszej kaplicy, aby seleka nie sprofanowała najświętszego Sakramentu, zabrałam także do mojej osobistej torebki Relikwie bł. Honorata Koźmińskiego, kapucyna, i przez cały czas chodzę z nimi – aż do tej pory.
Nie wiem, kto stoi za tą rebelią, wiem jednak, że seleka to tylko pionki, które są kierowane przez kogoś. Ktoś pozwala tym bandytom wracać do kraju, którzy: zabijali, gwałcili, kradli, palili domy i co tylko sobie można wyobrazić – a teraz wracają z wielkimi łupami jako prawdziwi bohaterzy. Myślę, że za jakiś czas znów wrócą – jak tylko trochę sytuacja się polepszy.
Podczas tych wydarzeń nie chciałam opuszczać misji, ale był u mnie taki krytyczny moment, aby gdzieś uciec, ale był to tylko moment. Ani nie można się modlić, ani pracować, tylko myśleć, jak i gdzie uciekać i kiedy przyjadą. To młodzi chłopcy, 17, 18 lat, często po spożyciu narkotyków są zdolni do wszystkiego.
Mam nadzieję, że przełożeni obrony tego kraju, Francja – wyśle w stronę granicy kilku żołnierzy, aby nas strzegli, jeżeli zaś nie (a to już prawie tydzień), jesteśmy zdani sami na siebie. Będziemy uciekać i chronić się tak, jak mieszkańcy tego miasta.
s. Basia
Za zgodą:
Biura Prasowego Kapucynów - Prowincji Krakowskiej