Co zamiast kary?

Nieraz w swoich wcześniejszych felietonach pisałam, że system kar i nagród nie działa. Albo inaczej, działa, ale najczęściej wprowadza dziecko w poczucie winy, strachu czy zawstydzenia. Jednak przyznam szczerze, że kiedy emocje biorą górę, atmosfera staje się gorąca, a zasób argumentów jakoś szybko się wyczerpuje, wówczas niestety obieramy drogę na skróty w postaci kar i nagród. Uświadomiłam sobie, jak łatwo nam jest chwalić dzieci, kiedy są grzeczne, kiedy podążają za naszymi wskazówkami, są posłuszne. A kiedy zaczynają się jakieś problemy, szybko rezygnujemy z pokojowych rozwiązań, krytykujemy i obwiniamy. Kary i nagrody są narzędziami tak naprawdę warunkowej miłości, czyli postawy "coś za coś". A przecież nie kocha się za coś, kochamy swoje dzieci bezwarunkowo.

Ponadto, zagłębiając się w temat w literaturze, wyczytałam również, że swego rodzaju karą mogą stać się nawet te nasze działania, które wynikają z chęci bycia konsekwentnym rodzicem. Chodzi tu o tzw. konsekwencje logiczne, w których uprzedzamy o karze za jakieś przewinienie. Nie są one niczym innym, jak warunkowaniem. Są oderwane od czynu, niczego nie uczą i tak samo jak kary czy nagrody mają za zadanie kazać dziecku zrobić, co rodzic oczekuje. 

W swojej bezradności często mam poczucie winy, że znając skutki systemu kar/nagród, po raz kolejny zamiast pomóc swojemu dziecku w zrozumieniu jego czynu, tego, jakie niesie ze sobą skutki, zmuszam je do zrobienia tego, co tak naprawdę ja chciałam. A przyznajmy, że często nasze kary są wymyślane na poczekaniu, nie mają najmniejszego sensu, są swoistym zastraszeniem dziecka, pasywną agresją, bo się obrażamy i zakładamy niemalże zawsze złą wolę dziecka. 

To wielka wada tego systemu, który działa na chwilę, bo kara owszem powoduje chwilowy rozejm, ale wzmaga się w dziecku poczucie niesprawiedliwości i zaczynają się ponowne negocjacje. Natomiast nagroda na chwilę daje poczucie zadowolenia, ale z kolei zabija wewnętrzną motywację dziecka do działania. Po co się starać, skoro nie ma już nagród? Może bardziej system ten oddziałuje na małe dzieci, ale z wiekiem dzieci też mają większe wymagania. 

Po co zatem stosujemy kary i nagrody? 

Stosując kary, jesteśmy przekonani, że nauczą one nasze dzieci, by nie postępować niezgodnie z normami, albo ochronią je przed jakimiś niemiłymi konsekwencjami. Chcemy, by nauczyły się odpowiedzialności. Tak naprawdę to narzędzie, które ma je uczyć tylko posłuszeństwa. Dziecko i tak będzie popełniać te same błędy. Dostaje od nas informację, że silniejszy może użyć różnych metod (szantaż emocjonalny, strach, kłamstwo, przekupstwo) tylko po to, by uzyskać oczekiwany efekt. Dzieci niczym nie różnią się od nas. Kiedy są do czegoś przymuszane lub kiedy jest im coś odbierane, czymś zupełnie naturalnym jest pojawienie się oporu. A tu wszystkie chwyty stają się dozwolone.

Kary i nagrody bazują przede wszystkim na poczuciu strachu. Strach jest idealnym narzędziem do manipulacji i prawie każdy w różnym wymiarze go odczuwa. Nawet w środowisku pracy wystarczy wywołać niewielki lęk, który napędza całą machinę strachu, czy to przed zwolnieniem, degradacją, publicznym upokorzeniem. Zwolennicy bliskościowego podejścia do wychowania przypominają, że my, rodzice, zapominamy, że dzieci powinniśmy traktować na równi ze sobą, oczywiście dostosowując się do ich poziomu – nie zbywać, nie infantylizować, nie oceniać, nie wychodzić z pozycji siły, a nawet dobrze jest rozmawiać z nimi tak, by patrzeć sobie oko w oko. 

Trudno nam zaakceptować fakt, kiedy dziecko raz po raz nie wyraża na coś zgody. Tak naprawdę uczy się mówić „nie”. I ma oczywiście do tego prawo, ponieważ jego „nie” w dzieciństwie będzie mieć przeogromny wpływ na dorosłe życie i samostanowienie. Warto czasem dowiedzieć się, czemu ciągle mówi „nie”. Kiedy zaciskam zęby, by znów nie dać upustu swojej wściekłości, syn zaczyna mi opowiadać, co go boli, czym się martwi. Kara nie jest już potrzebna. Z kolei córka, która również potrafi narozrabiać, jest na tyle niedojrzała, że nie rozumie konsekwencji swojego zachowania, nie robi niczego na złość. 

Są dzieci, które ze spokojem przyjmują karę, niestety tracą swoją autonomię. Jednak często się słyszy, że dzieci, które się buntują w dzieciństwie, w życiu dorosłym znacznie lepiej sobie radzą. Ponadto buntując się, przekazują nam informację, że mimo wszystko chcą z nami współpracować, chcą zostać zauważone. Nieraz się o tym przekonałam, kiedy dochodziło do konfliktu między mną a synkiem. On zawsze chce się przytulić, nawet jeśli czuje złość i gniew na mnie. Sam często wychodzi z propozycją zgody, a mnie nic innego nie pozostaje, jak z nim porozmawiać o tym, co zaszło. To początek współpracy, budowania relacji, a nie dystansu, który powstaje przy zastosowaniu kar.

Jak się okazuje, czasami i nagrody potrafią wywołać skutki uboczne w postaci tak naprawdę zamienienia kary w nagrody i pochwały. Zbyt często chwalę synka za takie zwyczajne rzeczy, które robi. Zbyt często mówię, że ładnie posprzątał, że ładnie coś zjadł. Instynktownie pragnę wzmocnić jego poczucie wiary w siebie i podkreślić, że jego zachowanie jest odpowiednie. Okazuje się, że tak naprawdę wcale pochwały już nie potrzebuje, ponieważ pewne czynności stały się dla niego czymś zupełnie oczywistym. Jest głodny, to zjada; ma bałagan w pokoju, który zaczyna mu przeszkadzać, więc sprząta, by zrobić miejsce na inną zabawę. Jest w tym pewien haczyk. Skoro dziecko zawsze było chwalone, to może w pewnym momencie uznać, że nie warto robić czegoś bezinteresownie czy dla własnej po prostu potrzeby. 

Trudno nam się wyzbyć przyzwyczajenia, by nie stosować kar i nagród. To bardzo złożony problem. Najlepiej go obrazuje podejście do słodyczy. Słodycze kiedyś były traktowane jako deser i zawsze w nadmiarze były uznawane za coś niekorzystnego. Wystarczyłoby zmienić narrację i zwyczajnie wprowadzić je raz na jakiś czas do menu i przestać je traktować jako coś pożądanego przez dzieci.

Co zamiast kary?

Okazuje się, że jest możliwe uniknięcie stosowania kar, ale tylko i wyłącznie wtedy, kiedy rodzice nauczą się zaspokajać potrzeby swojego dziecka, dostrzegać je i akceptować, kiedy będziemy towarzyszyć dziecku w odkrywaniu jego emocji. Rodzice również powinni przejść przemianę i zacząć dostrzegać swoje potrzeby, które kiedyś mogły zostać pominięte. Powinni o nich głośno mówić, by dzieci wiedziały, że każdy ma swoje granice. Poza tym powinniśmy uświadomić sobie, że od dzieci nie powinniśmy tylko wymagać wykonywania naszych poleceń, ale także tego, żeby same myślały, bo przekazujemy im pałeczkę za naszą przyszłość – kiedyś one będą decydować o nas.

Monika Szczepanik, trenerka Porozumienia bez Przemocy, uważa, że receptą na niestosowanie kar i wychowanie empatycznych ludzi jest zastosowanie informacji zwrotnych. Powinna ona odnosić się tylko i wyłącznie do faktów, bez krzywdzącej oceny. Powinna zawierać konkrety i zawsze następować po konkretnym zdarzeniu. Zawsze rodzic powinien odnosić się do swojego „ja” (np. bardzo źle się czuję z tym, że uderzyłeś siostrę). Ponadto dobrze dać dziecku chwilę na oswojenie się ze swoimi uczuciami. I co ważne, chwalmy swoje dzieci np. przy innych, ale o trudnych emocjach zawsze rozmawiajmy w cztery oczy.

Myślę, że od małego trzeba uczyć dzieci pewnych zasad zachowania, pokazywać, jak radzić sobie w różnych sytuacjach. Rozmawiać, nie karać. Kara powoduje, że dziecko skupia się na sobie, swojej krzywdzie. Nie umie przewidzieć, że jego zachowanie może być krzywdzące względem innych, nie uczy się stawiania granic sobie ani nie zauważa granic innych. Dlatego tak ważne jest, aby pomóc dziecku odczytywać jego emocje, zrozumieć je. Nie wystarczy tylko przeczytać mądre książki. Trzeba wdrożyć w życie plan również dla siebie, nauczyć się regulować własne emocje. I to chyba jest najtrudniejsza umiejętność w byciu rodzicem – dawanie przykładu.

Na podstawie:
M. Szczepanik, Jak zrozumieć się w rodzinie.
A. Stein, Dziecko z bliska.