Czy to się opłaca? - XXV Ndz. Zw. (A)

Niedziela, XXV Tydzień Zwykły, rok A, Mt 20,1-16a

       Gdy słyszymy puentę dzisiejszej przypowieści: „ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi”, zapewne słusznie zadajemy sobie pytanie: czy opłaca się być pierwszym, skoro to ostatni zajmą pierwsze miejsca; czy opłaca się „znosić ciężar dnia i spiekoty”, skoro ci ostatni również otrzymają denara; czy opłaca się być synem, który nie opuszcza ojca, ale zawsze jest przy nim i wiernie mu służy, skoro to marnotrawnemu wyprawia się ucztę; czy opłaca się być gorliwym faryzeuszem, skoro nierządnice i celnicy wchodzą przed nim i do Królestwa?...

      Jaka w końcu jest ta logika Boża? Czy to sprawiedliwe, że Pan Bóg zrównuje ostatnich z pierwszymi, albo, co gorsza, ostatnich stawia wyżej niż pierwszych? Czy to się da wytłumaczyć, usprawiedliwić? Czy zatem lepiej grzeszyć, nie przejmować się i zostawić sprawy Boże na ostatnią godzinę? Pozwolić, aby Pan przyszedł i „najął” nas dopiero o „11.00”, na „godzinę” przed końcem, jak dobrego łotra na krzyżu? Chyba jednak byłoby to dość ryzykowne, bo przecież ten sam Pan pochwalił panny roztropne, które czuwały z zapalonymi lampami, oczekując oblubieńca. Z pewnością błędne jest założenie, że na starość będę miał czas na modlitwę, na chodzenie do kościoła, na załatwienie swoich spraw z Panem Bogiem, a teraz, póki jestem młody, trzeba korzystać z życia pełnymi garściami i nie przejmować się zakazami i ograniczeniami, jakie narzuca Kościół. Czy jednak masz gwarancję, że dożyjesz starości? A jeśli nawet, to czy będąc starym, znajdziesz w sobie chęci, aby się modlić, chodzić do kościoła, do spowiedzi, jeśli nigdy wcześniej tego nie robiłeś? Wtedy człowiek doświadczy tego, co nazywa się zatwardziałością serca, czyli niezdolności, by zmienić życie, wejść w świat ducha, by zbliżyć się do Boga.

        Światło na nasze dylematy rzuca św. Paweł w Liście do Filipian. Po bogatych doświadczeniach życiowych, gdy już poznał, ile trzeba wycierpieć dla imienia Jezusa, Paweł wyznaje, że Chrystus ma być uwielbiony w jego ciele, czy to przez życie, czy przez śmierć. Dla niego żyć, to Chrystus, a śmierć jest mu zyskiem. Trzeba wielkiej dojrzałości wiary, by poczynić takie wyznanie. A jednak!

       Czy nie lepiej więc służyć Panu Bogu przez całe życie? Cieszyć się satysfakcją, że zarówno przez powodzenie, jak i przez cierpienie Chrystus zostaje uwielbiony w naszym życiu. Czy nie lepiej „znosić ciężar dnia i spiekoty” ze świadomością, że czeka mnie słuszna zapłata, niż stać bezczynnie, żyć z dnia na dzień, bez jasnej perspektywy, jak ci stojący na rynku, których nikt nie najął. Czy nie lepsze i sensowniejsze jest życie ludzi, którzy swoją uczciwą, choć ciężką pracą zdobywają chleb i służą innym, albo rodziców, którzy w trosce i zabieganiu wychowują swoje dzieci, niż tych, którzy lekko traktują życie, gubią się, nieraz tracą zdrowie, goniąc za różnymi złudnymi radościami i pociechami, a w głębi serca odczuwają pustkę i gorycz?...

         Cieszmy się zatem, jeśli uczciwie pracujemy w winnicy Pana, spodziewając się słusznej zapłaty; cieszmy się, jeśli naszym życiem jest Chrystus. Bożej mądrości i Jego miłosierdziu zostawmy robotników ostatniej godziny, nie osądzajmy ich i nie zazdrośćmy. Raczej bądźmy wdzięczni Bogu, że w swojej łaskawości każdego pragnie obdarzyć zbawieniem.