Dar, który ratuje życie

Dwunastoletnia Shairra jest jednym z pięciorga dzieci Ernesto i Sheryli. Jak na populację filipińskich rodzin para na dzieci zdecydowała się dość późno. Kobieta miała już 22 lata. Dziś cała siódemka mieszka w nie swoim domu. Zajęli lepiankę na ziemi prywatnego właściciela. Mieli z nim umowę, że mogą tu mieszkać w zamian za pomoc w utrzymaniu ziemi. Kilka lat temu właściciel jednak wrócił i zamieszkał na swojej działce. Trzeba było zmienić zasady. Od tej pory rodzina ma płacić właścicielowi za wynajmowane miejsce, na którym stoi ich blaszano-drewniana chatka. Mężczyzna chce 1000 php (równowartość ok. 80 zł) za miesiąc. Dla rodziny Amador to naprawdę dużo.

Ernesto pracuje jako elektryk. Jednak jego praca nie ma stałego charakteru. Dostaje zlecenia jedynie od czasu do czasu. Problem pojawił się zwłaszcza wówczas, gdy na Filipinach zaczęły obowiązywać bardzo rygorystyczne restrykcje związane z rozprzestrzenianiem się pandemii covid-19. Wprowadzono godzinę policyjną. Ludziom zakazano opuszczania domów. Tylko jedna osoba na rodzinę dysponowała specjalną przepustką, by móc udać się do sklepu po zakupy. Siłą rzeczy mężczyzna nie mógł opuszczać domu, aby zarobić na chleb. Wszelka działalność zawodowa musiała zostać zawieszona. Nie było za co żyć.

Adrian ma 13 lat. Jest pierwszym dzieckiem Fercivala i Anny. Rodzice mają dziś odpowiednio 39 i 28 lat. Prócz Adriana wychowali jeszcze dwójkę dzieci. Dziesięcioletnią Angelicę i pięcioletnią Angelinę. Dwójka starszego rodzeństwa chodzi już do szkoły. Angelina zostaje jeszcze z mamą w domu. Czasem opiekują się nią krewni. Zwłaszcza wówczas, gdy do miasteczka Quarry przyjeżdża kolejna śmieciarka. Mama biegnie wtedy pomagać tacie w pracy. Będą zbierać śmieci. Muszą się spieszyć. Bardzo ważne jest, gdzie się ustawią przy śmieciarce i kto pierwszy chwyci najcenniejsze z odpadków. Te nadające się do recyclingu znajdą kupca najszybciej. Dla mieszkających na wysypisku śmieci pod Manilą ludzi to być albo nie być. Z tego utrzymują cały swój dom. I całą rodzinę.

Po szkole Adrian zwykle biegnie pomagać rodzicom w segregacji przyniesionych do domu śmieci. Nie jest to łatwe. Jeden worek odpadów potrafi ważyć kilkanaście kilogramów. A jeśli zdarzą się cięższe elementy z metalu, nawet ponad dwadzieścia. Adrian jednak nie narzeka. Chce być jak tata. Chce pomagać w utrzymaniu domu. W końcu jest najstarszym z rodzeństwa.

Wszyscy oni byliby dziś w zupełnie innym miejscu, gdyby nie pewne „filipińskie anioły”. Siostry urszulanki. Wpierw znalazły rozwiązanie dla finansowania dalszej edukacji zdolnej Shairry. Rodziców nie było stać na utrzymanie szkoły. Urszulanki rozpuściły wici w Polsce, prosząc o wsparcie dla swoich podopiecznych. Bardzo szybko odezwał się pan Zbyszek, mieszkaniec podwarszawskiego Milanówka. Zaoferował pomoc.

– Jak się okazało, był to początek czegoś większego – wspomina dziś pogodnie emeryt. – Wspólnie z siostrami urszulankami stworzyliśmy ideę adopcji serca. Polega ona na tym, że polska rodzina deklaruje się wspierać kwotą stu złotych miesięcznie jedno, wybrane przez posługujące na Filipinach siostry dziecko. W ten sposób biedni rodzice mają fundusz na edukację dla swoich pociech.

W przypadku rodziny nastoletniej Shairry pomoc okazała się większa. Pan Zbyszek zaczął telefonować do swojej podopiecznej. Wpierw poznał jej rodzeństwo i rodziców, by finalnie dowiedzieć się o jej hobby i pasjach. Z czasem między polskim ojcem a adoptowaną sercem filipińską córką wytworzyła się relacja. To właśnie dzięki niej pan Zbyszek dowiedział się o problemach lokalowych rodziny. Wraz z żoną zdecydowali się wesprzeć swoją podopieczną i jej najbliższych. Dzięki tej decyzji Shairra nie musi się już obawiać, czy wynajmujący kawałek swojej ziemi właściciel nie każe z dnia na dzień opuścić im domu.

Dziś siostry urszulanki odwiedzają swoich podopiecznych z Adopcji Serca praktycznie co tydzień. Przywożą im jedzenie, czasem ubrania. Wszystko to kupują za pieniądze otrzymane od darczyńców z bogatej Europy czy Ameryki. Tam też siostry szukają chętnych do podjęcia wspomnianej wcześniej adopcji serca dla swoich podopiecznych. Polega ona na wsparciu finansowym konkretnego dziecka zamieszkującego czy to Quarry, czy też inną dzielnicę biedy filipińskiej aglomeracji. Okazuje się, że pomimo pandemii i związanego z nią kryzysu gospodarczego, chętnych jest coraz więcej. Ludzie chcą się dzielić. Dostrzegając, że tak naprawdę, gdy porównać poziom życia przeciętnego Polaka i tych biednych ludzi z wysypisk śmieci, wyjdzie, że ci pierwsi żyją w prawdziwym królestwie.

– To niezwykle cenna inicjatywa. Wsparcie, bez którego nie mogłybyśmy tym dzieciom pomóc – potwierdza siostra Salome, przełożona tutejszego domu zakonnego. – Te dzieci naprawdę na to zasługują. Pomimo tragicznej sytuacji, one nadal się śmieją. Nadal chcą się bawić. Z tą różnicą, że w miasteczku na śmietnisku Quarry zamiast bawić się na bezpiecznych placach zabaw, bawią się przed domami swoimi zepsutymi, brudnymi lalkami, zardzewiałymi rowerami, a czasem po prostu śmieciowym błotem.

Doprawdy wystarczy tak niewiele.