Dlaczego dzieci nas nie słuchają?

Na pytanie postawione w tytule chyba nie ma jednej odpowiedzi. Wiele czynników się przecież na to składa. Raz, że nas nie rozumieją, a nasze argumenty są dla nich po prostu za trudne. Dwa, że może nie chcą nas słuchać, bo akurat taki mają humor bądź nasz ton głosu im nie odpowiada. Trzy, że może my nie chcemy wcale z nimi rozmawiać, bo wydajemy po prostu rozkazy i oczekujemy szybkiej reakcji na nie. Pewnie jeszcze jakieś powody by się znalazły. Zawsze podkreślam, że jeżeli faktycznie celowo unikamy rozmowy z dzieckiem i chcemy tylko wykonania naszych wymagań, to zamykamy drogę sobie i jemu na porozumienie, a w konsekwencji na relację. Kiedy jednak próbujemy, a gdzieś po drodze nam nie wyjdzie, zawsze jest kolejna szansa. Może to zwyczajne usprawiedliwianie się. Czasem tak jest, ale skoro rzeczywiście pragniemy się dogadać, a nie tylko uzyskać coś, na czym de facto nam zależy, warto podjąć trud.

Ostatnio przeczytałam dowcip dla dzieci, który dał mi wiele do myślenia.
W szkole.
– Jasiu, kogo częściej słuchasz, mamy czy taty?
– Mamy. 
– A dlaczego?
– Bo mama więcej mówi!

I jak przeanalizowałam sytuację w naszym prywatnym ogródku, doszłam do wniosku, że jest w tym żarcie cień prawdy. Mianowicie mama faktycznie więcej mówi, tłumaczy, prawi kazania, prowadzi monologi, niestety i chyba więcej podnosi ton głosu. Czy w związku z tym Jasiu bardziej mnie słucha? Niekoniecznie. W ogóle zauważam, że my, kobiety, może z racji swej natury, pragniemy wszystko doprecyzować, utwierdzić się w przekonaniu, że dziecko dobrze zrozumiało naszą intencję. A nasze tzw. kazania ciągną się i ciągną. Dziecka albo w połowie się już wyłączyło, albo dla świętego spokoju przytakuje. I czy czujemy satysfakcję? Ja na pewno nie. Wręcz przeciwnie, narasta we mnie irytacja i trochę zazdrość, że z tatą rozmowa jest krótka. Choć też wiele zależy od tego, jak panowie podchodzą do rozmowy. Czy ucinają konflikt w zarodku i stawiają na swoim, czy trudne kwestie zostawiają mamom, czy po prostu mają dar słuchania. Nie oznacza to, że my go nie posiadamy. Zarówno tata, jak i mama muszą się postarać, by dziecko ich posłuchało, a zacząć trzeba właśnie od słuchania i wysłuchania swojego dziecka. By chciało prowadzić z nami dialog, a nie słuchało tylko nam zrozumiałego monologu.

Czytam wiele książek związanych z rodzicielstwem bliskości i porozumieniem bez przemocy. Kiedy padają przykłady codziennych rozmów z dziećmi, które często mogą eskalować problem, jestem zdumiona, jak jednym wyrażeniem można ten problem ominąć, zażegnać i znaleźć rozwiązanie wspólnie z dzieckiem bądź dziecko samo je odnajduje. I wilk syty, i owca cała. Nie są to jakieś trudne psychologiczne sztuczki na dzieciach, ale wymagają od nas, rodziców, nieco pracy, spokoju, oddechu przed wypowiedzeniem się. Bo, jak mówił Jesper Juul: „[…] dzieci wiedzą, czego chcą, ale czasami nie wiedzą, czego potrzebują”. Dlatego wsłuchanie się w to, co mówi dziecko, może być dla nas wskazówką, jak potoczyć powinna się z nim rozmowa. 

Trudno wymagać od kilkulatka, że powie nam zrozumiale, jak się czuje czy w czym tkwi jego problem. Mój pięcioletni syn, pomimo logicznych wypowiedzi, nieraz ma kłopot, by wytłumaczyć nam swoje bolączki. Komunikuje się wówczas jak jego siostra – poprzez swoje zachowanie, płacz, złość, krzyk, czasem uśmiech czy wręcz wycofanie się. Kiedy w przypływie naszego zniecierpliwienia uda się nie odebrać dzieciom prawa do wyrażania własnych emocji, nadchodzi moment, że oboje znajdujemy wspólny język. Jednak to wymaga głównie naszego zaangażowania i spokoju.

Oczywiście na początku drogi rodzicielskiej nasze relacje z dzieckiem nie do końca są równe. Dzieci potrzebują naszego przewodnictwa, są od nas zależne, ale trzeba je traktować poważnie, jak równych sobie. Zobaczmy, że to, co mówimy do naszych dzieci, czy nasze oczekiwania, często są bardzo jasno określone, właściwe, nie zakładamy od nich żadnych odstępstw. Dziecko od razu ma być grzeczne, posłuszne, nie może przynieść nam wstydu, takie od A do Z. Od razu wrzucamy je do życia dorosłych, a wcale ich nie traktujemy poważnie, jak drugiego dorosłego. Bo tresura, temperowanie czy jak byśmy to nazwali to nic innego jak patrzenie na dziecko z góry, jak na kogoś podrzędnego. A tak nie jest. A niekiedy z tej drogi na skróty korzystamy świadomie. Dziecko potrzebuje rozmowy szczerej, pełnej szacunku, poważnej, ale dostosowanej do jego rozwoju. Trzeba mówić do dziecka odpowiedzialnie. To ważne, bo to, co mówimy, czasem może być inaczej zrozumiane, a w konsekwencji to niezrozumienie może tworzyć blizny, od których trudno się uwolnić nawet w dorosłym życiu. Wiem, ile uwagi potrzeba, by być zrozumianą i jednocześnie wyłączyć swoje emocje, by nie doszło do zakłócenia naszego właściwego przekazu. 

Poza tym nasza obecność, bliskość z czasem będzie ustępować na rzecz dawania przykładu. Dziecko będzie bardziej słuchało kogoś, kto jest autentyczny i robi to, czego sam wymaga. Też mamy swoje grzeszki, czegoś nam bardzo się nie chce, a dzieciom tego samego zabraniamy. Co gorsza, jeżeli rozbieżność zdań rodziców na dany temat stanie się rozgrywką o wpływy dziecka, przeciąganiem na swoją stronę, dziecko szybko znajdzie sposób na rodziców. Jak u jednego nie znajdzie poklasku czy zgody, może znaleźć to u drugiego. Nigdy nie jest tak, że zgadzamy się ze sobą w pełni. Jednak czasem dobrze trudności omawiać wspólnie. Co więcej nasza różnorodność charakterów może być dla dziecka ciekawym doświadczeniem.

Kiedy uświadomimy sobie, dlaczego dzieci nas nie słuchają, to co zrobić, by nas słuchały? Nic innego, jak to, by tę wiedzę po prostu postarać się wdrożyć w życie. I nie zrażać się, jak raz nie wyjdzie. Ja nie umiem żyć bez rozmów i bolałoby mnie, gdyby przez moje zaniechanie czy niechęć do wysłuchania moich dzieci one nie chciały ze mną rozmawiać. Nie umiem sobie tego wyobrazić.