Dowartościowanie cudzym kosztem
Jest coś takiego w naszej ludzkiej naturze, że lubimy się porównywać. Najlepiej z tymi, którzy z różnych względów są od nas gorsi czy słabsi. Wtedy od razu czujemy się lepsi. A jak jeszcze napiszemy o tym w social mediach, to już w ogóle nasze ego poszybuje pod chmury.
Dawno, dawno temu, kiedy miałam w domu małe dzieci, nie zawsze bywało łatwo i przyjemnie. Wystarczyła choroba jednego, by misternie ułożony plan dnia legł w gruzach. A jak chorowało kilkoro dzieci naraz (a do tego, nie daj Boże, jeszcze mama albo tata), to już w ogóle tragedia, bo cały dom stawał na głowie. Zresztą, żeby wywrócić wszystko do góry nogami, nie trzeba od razu choroby. Wystarczą kłótnia między dziećmi, krzyki, hałasy, płacz… Święty by od tego uciekł. Nie raz antidotum na to wszystko było spotkanie z sąsiadkami. Jak sobie człowiek ponarzekał, posłuchał innych, to od razu lepiej mu się na sercu robiło, bo miał świadomość, że nie jest odosobniony i wcześniej czy później każdy rodzic przeżywa podobne emocje. Czasem tylko dzielenie się tymi emocjami bywało trudne.
Któregoś dnia wyszłam na podwórko z moją gromadką i spotkałam pewną sąsiadkę. Wyglądała na zmęczoną, więc zapytałam, czy u niej wszystko w porządku. Okazało się, że w zasadzie tak, tylko dzieci tak dały jej do wiwatu, że od ich krzyków cała głowa jej pulsuje. Kiedy opowiadała, co działo się u niej w domu, w pewnym momencie promiennie się do mnie uśmiechnęła i powiedziała: „Wiesz, jak już byłam u kresu wytrzymałości, pomyślałam o tobie, o tym, że masz więcej dzieci niż ja, a to oznacza więcej hałasu, więcej pisków i krzyków i od razu zrobiło mi się lepiej”. Wszystko jasne, nie jest jeszcze tak źle, inni mają gorzej. Przyznam się, że średnio mnie to wtedy pocieszyło. Ale skoro ona przez chwilę w tym trudnym dla niej dniu mogła poczuć się lepiej, to już machnęłam na ten jej komentarz ręką.
Ta historyjka przypomina mi się, ilekroć widzę w mediach społecznościowych rozmaite posty, w których ludzie oceniają innych (zazwyczaj po pozorach), obmawiają, komentują, a przede wszystkim porównują się, żeby poczuć się lepiej i pokazać, że ja – autor posta – jestem taki świetny, a inni nawet mi do pięt nie dorastają, więc, Panie Boże, dziękuję Ci, że nie jestem nimi.
I w taki sposób media społecznościowe stały się jednym, wielkim, globalnym maglem. Kiedy byłam mała, to właśnie magiel był synonimem miejsca, w którym się ludzi obmawia, plotkuje na ich temat, niewybrednie komentuje. I faktycznie tak było, ilekroć mama wysyłała mnie do magla z bielizną pościelową albo po nią, zawsze spotkać można tam było kilka kobiet, które trajkotały jak najęte, a ich bystremu wzrokowi nic nie umknęło. Wszyscy musieli być obsmarowani od stóp do głów. Dziś już magle poznikały, a przynajmniej znacznie ograniczyły swoją działalność, a ich miejsce zajęła sieć. W świecie wirtualnym można plotkować równocześnie z dziesiątkami osób naraz, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Prawdziwy luksus.
To w internecie, w mediach społecznościowych, w swoich bańkach medialnych, można się dziś dowartościować kosztem drugiego człowieka, można go obmówić, obrzucić błotem, niewybrednie skomentować jego wygląd czy poglądy. Klawiatura przyjmie wszystko. A żeby poczuć się lepiej, ludzie są w stanie zrobić naprawdę wiele. Ot, choćby wrzucić do sieci zrobione z ukrycia zdjęcie przypadkowej młodej dziewczyny, bo autorowi posta nie podobał się kolor jej włosów. Pomijam już fakt, że publikowanie czyjegoś wizerunku bez jego zgody to przestępstwo. I już to jest smutne, ale jeszcze smutniejszy był sąd wydany przez „tych lepszych” nad dziewczyną. Bo źle ubrana, bo za mocno pomalowana, bo niebieskie włosy, więc na pewno patologia. I dziesiątki komentarzy pod zdjęciem tych wszystkich święcie oburzonych i pokazujących, że są lepsi. A co tak naprawdę wiedzieli o dziewczynie ze zdjęcia? Nic, bo przecież im nie chodzi o to, żeby się czegoś dowiedzieć, tylko żeby omówić i siebie dowartościować, a przy okazji świetnie się bawić cudzym kosztem. I jest to niezmiernie przykre.