Duch Święty jest źródłem miłości

Czwartek, Św. Atanazego, biskupa i doktora Kościoła (2 maja), rok II, J 15,9-11

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna».

 

Gdyby każdy człowiek poznał i doświadczył, jaką miłością został umiłowany przez Chrystusa, nie byłoby na świecie depresji, smutku, poczucia odrzucenia, osamotnienia i wszyscy ludzie byliby najszczęśliwsi na świecie. Chrystus bowiem kocha nas nie jakąś tam miłością, której wyobrażenie mamy najczęściej na podstawie naszych relacji ludzkich, ale miłością, jaką sam został umiłowany przez Ojca. Jest to miłość, jaką ma Trójca Święta wewnątrz swojej istoty, a więc jest to miłość jedynie prawdziwa i pełna, o jakiej my nie mamy pojęcia. Doświadczenie takiej miłości może nam dać jedynie Duch Święty, który jest źródłem miłości w Trójcy Świętej, jest więzią miłości, jaka łączy Osoby Boskie. To właśnie taką, a nie inną miłością kocha nas Chrystus, gdyż On, będąc Bogiem, ma doświadczenie jedynie takiej miłości.

Jest niesamowite, że Chrystus nie ukochał nas swoją miłością, ale miłością, jakiej doświadczył od Ojca. Pokazuje to jeszcze jedną niebywałą prawdę o prawdziwej miłości. Jej istotą jest fakt, że nie można jej z siebie samego wygenerować ani zatrzymać dla siebie. Ona jest ciągłym przepływem, nurtem, ciągłą wymianą darów, nieustannym obdarowywaniem się między osobami, jest ciągłym przyjmowaniem i dawaniem. Jeśli miłość nie jest taka, to znaczy, że nie jest miłością prawdziwą, Bożą, po prostu jest jedynie iluzją miłości, jej atrapą, karykaturą.

Nikt z nas nie może kochać sam z siebie. Jedynie możemy przyjąć miłość Chrystusa i w niej trwać, to znaczy pozostawać w tej miłości, istnieć w niej, nieustannie się nią sycić. Nie chodzi tu o robienie czegokolwiek, o zarabianie na taką miłość, ale chodzi o przebywanie w stanie umiłowania przez Boga, cokolwiek by się działo w naszym życiu. To umiłowanie nie zależy od nas, nie jest uwarunkowane naszą grzesznością lub moralną doskonałością, tak jak nic nie jest w stanie zmienić faktu, że ktoś pozostaje dzieckiem swoich rodziców lub małżonkiem. W tym sensie miłość Boga do nas jest bezwarunkowa, niezniszczalna, trwała, po prostu wieczna. Jest przykazaniem przekazanym nam przez Chrystusa i wyrytym w naszych sercach jak przykazania Boże wyryte na kamiennych tablicach. Nie da się jej stamtąd wymazać. Dlatego Chrystus mówi nam o zachowaniu Jego przykazań, jak On zachował przykazania Ojca. Niech chodzi tu o jakieś moralne polecenia do wykonania przez człowieka, ale o owe „przebywanie” w miłości Chrystusa do człowieka, czyli o niegasnącą pewność tej miłości bez względu na okoliczności naszego życia. Przykazaniem Chrystusa, które zostawił nam do wykonania, jest gwarancja Jego miłości do nas, którą nam niejako udowodnił, przypieczętował swoją śmiercią na krzyżu i swoim zmartwychwstaniem. Zachować to Jego przykazanie to nic innego, jak trwać w tej Chrystusowej miłości, czyli wierzyć w tę miłość, zaufać jej, oprzeć się na niej, z niej czerpać cały sens i radość życia oraz pozwolić, aby ona przynosiła owoce w naszych relacjach z innymi ludźmi.

Czy wierzę w taką miłość Chrystusa do mnie i czy pozwalam tej miłości przynosić owoce w moim życiu? Czy raczej żyję ciągłym złudzeniem, że sam z siebie, swoim „duchowym wysiłkiem” jestem w stanie kochać? Czy samo życie nie dostarcza nam dowodów, że bez Chrystusa, bez Jego miłości, bez trwania w Nim jak w winnym krzewie nic nie jesteśmy w stanie uczynić?