Dzieci uczą dorosłych
Sobota, XIX Tydzień Zwykły, rok II, Mt 19,13-15
Przynoszono do Jezusa dzieci, aby położył na nie ręce i pomodlił się za nie; a uczniowie szorstko zabraniali im tego. Lecz Jezus rzekł: «Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie». Położył na nie ręce i poszedł stamtąd.
„(…) do takich bowiem należy królestwo niebieskie”. Do „takich”, czyli jakich?
Pierwsza myśl kieruje mnie w stronę mojego synka. Patrzę i zastanawiam się nad tym malcem. Jaki jesteś, trzylatku, że powinienem z ciebie brać przykład, aby wejść do królestwa niebieskiego? Czym się różnimy, że ty swoim zachowaniem/życiem przynależysz do królestwa, a mnie tak daleko? Wnioski nasuwają się niemal natychmiast.
Dzieci są szczere/uczciwe do bólu. Mówi się, że mają prawdę zaszczepioną pod skórą i w kontaktach z dorosłymi natychmiast wyczuwają blef, kłamstwo, oszustwo. I tak też dzieje się u nas w domu. Kiedy tylko Mały zadaje trudne pytanie lub zwyczajnie kłopotliwe, a ja zwlekam z odpowiedzią (bo w myśli rozgrywam partię szachów, aby odpowiedź nie niosła za sobą zbyt dalece idących konsekwencji np. basen 3 razy dziennie 😉), zauważam, że treść odpowiedzi, jakiej udzielę, przestaje być dla niego wiarygodna, szczera i uczciwa i natychmiast generuje zestaw pytań „pomocniczych”…
Drugą cechą, jaką odznaczają się dzieciaki, jest prostota. W kontakcie z dorosłym dzieci oczekują jasnych, prostych i zrozumiałych komunikatów/odpowiedzi/informacji. Wszelkie zawikłane, zbyt skomplikowane odpowiedzi z automatu stają się bezużyteczne i nie niosą za sobą żadnej mocy sprawczej. A ja, często w swojej pysze, próbuję osiągać w kontaktach z ludźmi taki stopień elokwencji i wznosić się na najwyższy pułap inteligencji, aby dodać sobie próżnej chwały i wywyższyć się choć przez chwilę. Bywa też, że ocieram się o kłamstwo, bo tak szybciej, wygodniej…
Kolejną cechą, którą wyróżnia się Młody to pełne zaufanie do mnie. Kiedy stoi na pralce i czeka, aż skończę się golić, bywa, że próbuje skoczyć mi na szyję. Robi to zazwyczaj z zaskoczenia i kiedy pada hasło: „tata, łap”, zazwyczaj jest już w powietrzu. Wystarczyłaby chwila nieuwagi z mojej strony i rozbiłby głowę o brzeg umywalki. Ufność w to, że zawsze go złapię, powoduje we mnie niebywałe emocje i zatrważa moje serce przy kolejnym skoku.
A ja, kiedy kończę koronkę słowami: „Jezu, ufam Tobie”, to tak naprawdę dopiero pragnę to uczynić. Bardzo pragnę ufać mojemu Panu, lecz najpewniej "ufność Małego" jest stuprocentowa, kiedy skacze w moje ramiona, a moja do Jezusa z Nazaretu, hm…
I ostatnia cnota, którą zaobserwowałem u dzieci, uwidoczniła się w piaskownicy. Kiedy do Małego w odwiedziny przyjechała czteroletnia kuzynka, tak bardzo oboje cieszyli się na to spotkanie, że przy powitaniu przewrócili się i Mały uderzył głową w trawę. Płakał głośno, aż żona wzięła go na ręce i utuliła. Wydawało się, że jest już „po spotkaniu”. Jednak dosłownie za minutę kuzynka uczyła go zrywać stokrotki, a Młody roześmiany i radosny przynosił je mamie w prezencie. Tak zachowują się dzieci, kiedy w ich sercach nie nagromadziły się pokłady zawziętości, kompleksów etc. A ja noszę w sobie całymi tygodniami urazę, niechęć do bliźniego, który wyrządził mi krzywdę – często nieświadomie. A przecież św. Paweł pisze w liście do Koryntian, że „miłość nie unosi się gniewem, pychą, nie pamięta złego...”.
Czyli do jakich należy królestwo niebieskie? Myślę, że do tych, którzy zawsze mają czyste intencje, żyją w prawdzie, w prostocie, a pokora jest dla nich cnotą nad cnotami.
Panie mój, Jezu z Nazaretu, proszę Cię, daj łaskę czystego i pokornego serca po brzegi wypełnionego miłością, bo tak bardzo mi daleko do królestwa niebieskiego, a tak bardzo pragnę pełnić Twoją wolę: kochać Ciebie i braci, ufać Ci i ujrzeć Cię kiedyś twarzą w twarz.