Dziecko w Kościele

Pochodzę z rodziny o tradycjach katolickich i czymś zupełnie dla mnie naturalnym jest, że chciałabym moje dzieci wychowywać w oparciu o wartości, które wyznaję. To brzmi bardzo górnolotnie, gdyż mając dzieci poniżej czwartego roku życia, trudno może mówić o w pełni świadomym rozumieniu przez nie treści, które chciałabym im przekazać. Również prawo kanoniczne stanowi, że ochrzczeni poniżej siódmego roku życia nie mają obowiązku uczestniczenia w niedzielnej mszy świętej i w święta nakazane. Jednak uczestniczenie w nabożeństwach a życie domowe, duchowe to dwie różne sprawy, które wzajemnie się uzupełniają. Ponadto, my osoby wierzące mamy obowiązek przyprowadzać do Boga swoich bliźnich, dzieci. Jesteśmy współodpowiedzialni za siebie nawzajem i mamy pomagać sobie wzrastać duchowo, ponieważ nikt z nas nie ma takiej mocy duchowej, by wytrwać. Nauka praktyk religijnych jest stosunkowo prosta w porównaniu do dawania świadectwa swoim życiem. Niemniej jednak praktyki religijne pomagają nam poznawać i zrozumieć prawdy wiary już od najmłodszych lat. 
    
Jak wygląda czy też jak powinna wyglądać nauka praktyk religijnych? Może warto zaznaczyć, że przykazania Boże są czymś zupełnie uniwersalnym, tak że nawet osoba niepodzielająca naszych poglądów zgodziłaby się z nimi. Owszem, kiedy zagłębimy się w szczegóły, zachodzą pewne różnice, ale to już problem raczej etyczny. A to powoduje niezgodność co do podstawy naszych założeń, ponieważ nie jesteśmy na wspólnym gruncie etycznym. Takich kwestii, jak nie kradnij, nie pożądaj rzeczy bliźniego itd. możemy uczyć, a nawet powinniśmy, od małego.

W gronie naszych przyjaciół, znajomych, a nawet sąsiadów pojawia się niekiedy temat uczestniczenia naszych pociech we mszy świętej. Nierzadko da się zauważyć, że niektórzy mają z tym problem natury czysto logistycznej, ale i czują dyskomfort, kiedy nie mogą w pełni sami korzystać z daru, jakim jest Eucharystia. Doskonale rozumiem mamy, którą muszą się mierzyć ze wzrokiem innych wiernych, czasem nawet nieprzychylnym, kiedy dziecko chodzi po kościele, płacze, coś mówi w sobie tylko znanym języku albo, co najtrudniejsze, marudzi. Niekiedy czujemy wstyd, próbujemy za wszelką cenę uciszyć dziecko, co z kolei napędza falę jeszcze większej frustracji. Różnie ludzie podchodzą do tego typu sytuacji. Wiem, że mamy spotykają się z kąśliwym komentarzem, ale są też zupełnie miłe, pełne zrozumienia słowa, a nawet nazywanie zachowania dziecka w kościele swoistą modlitwą.

Spotykam się z opinią mam, że jednak wolą same uczestniczyć we mszy świętej. Nie czują się na siłach, by stale pilnować pociech. Niektóre mamy wybierają mszę świętą tzw. rodzinną lub dla dzieci. Jest to pewna alternatywa, choć, nie ukrywajmy, różnie w różnych parafiach ona wygląda. Niekiedy odbiega od kanonów liturgii, nierzadko trywializuje się i banalizuje obrzędy. A ważne treści są infantylizowane. Nie wiem, czy nie robimy tym większej krzywdy dzieciom, które idąc potem na tradycyjną mszę, najnormalniej w świecie się nudzą, a w późniejszym etapie nie widzą niczego atrakcyjnego w kościele. Osobiście jestem zwolenniczką chodzenia wspólnie, całą rodziną do kościoła, czy to na mszę standardową, czy rodzinną, bo i z takich korzystamy. Oczywiście sytuacje, kiedy dziecko jest chore, jest pandemia powodują, że dzielimy się z mężem opieką nad dziećmi i udajemy się na mszę osobno. Dość trudne było dla mnie uczestniczenie we mszy świętej, kiedy byłam jeszcze w połogu. To dzielenie się było oczywiście zrozumiałe, bo dziecko musiało nabrać trochę sił. Jednak już po paru tygodniach wróciliśmy do naszej tradycji wspólnej mszy. Dziecko, jak się okazywało, wcale nie stanowiło problemu, bo nierzadko msza święta była czasem jego drzemki. Owszem, trudniej zaczyna się robić z dzieckiem około pierwszego roku życia. Nieraz już chodzi, jest bardzo ciekawe wszystkiego. Wtedy również nie rezygnowaliśmy ze wspólnej mszy. Zawsze staram się siadać z przodu. Wiem, że rodzice często wolą siadać z tyłu, by minimalizować skutki przeszkadzania przez dzieci. Zauważyłam, że siadając z przodu, dziecko z wielkim zaciekawieniem obserwuje, co się dzieje i nie zawsze przeszkadza. 

Msza święta to jedno, a życie rodzinne z uwzględnieniem pewnych rytuałów religijnych to drugie. Jednym z nich jest wspólny pacierz. Do wieczornych obrządków, m.in kolacji, kąpania, czytania książki na dobranoc dołożyliśmy właśnie pacierz. Stało się to czymś zupełnie naturalnym i oczywistym dla naszych dzieci. Z czasem syn sam już dołączył do modlitwy. Kiedyś wyczytałam, że aby dziecko samo poznało siłę modlitwy, musi widzieć zarówno modlących się matkę, ojca, ale też ich oboje razem. Musi to być modlitwa autentyczna, poważna, by unikać zdrobnień typu „bozia”. Wiadomo, że dziecko uczy się wszystkiego etapami, że treści muszą być dostosowane do jego poziomu, ale nie może to być właśnie zbytnio infantylne. Z żywotów świętych dowiadujemy się, że łaskę wiary może posiadać już bardzo małe dziecko, dlatego warto dbać o to, by mogło poznać, zobaczyć świadectwo wiary we właściwy sposób. Dużą rolę w tym temacie przypisuje się szczególnie mamie, która z należytą empatią i wrażliwością potrafi wyczuć moment pewnego wtajemniczenia w temat wiary i kultu religijnego. Dla mnie czymś zupełnie normalnym jest chociażby śpiewanie pieśni religijnych, kolęd na wieczór, które niosą już w uproszczony sposób pewne treści, wiedzę na temat naszej wiary. Nie od dziś wiadomo, że poprzez muzykę dziecko łatwiej uczy się mówić czy zapamiętywać.

Takim wdzięcznym okresem liturgicznym dla dzieci jest z pewnością Adwent i Boże Narodzenie. Jest w nim wiele symboli, takich jak: lampion, wieniec adwentowy, szopka, święty mikołaj, choinka, kolędy. Ktoś powie, że to nie są zwyczaje pochodzenia czysto religijnego. Owszem, nierzadko zostały na potrzeby kultu religijnego zaadaptowane. Co jednak nie zmienia faktu, że są skarbnicą naszej obrzędowości, spuścizny kulturowej. Dzieci z wielkim zainteresowaniem uczestniczą w nich, słuchają, uczą się. Jest to na pewno związane z radością, jaka temu towarzyszy. Ze swojego doświadczenia potwierdzam, że jako dziecko uwielbiałam święta Bożego Narodzenia. Kiedy byłam starsza, a co za tym idzie, moja formacja w Kościele – silniejsza i głębsza, Boże Narodzenie nieco ustąpiło miejsca Świętom Wielkanocnym. One w sobie miały również niezwykle wyraźną symbolikę. Miałam również to szczęście, że moja rodzima parafia i ojcowie Franciszkanie bardzo dbali, byśmy wszyscy namacalnie doświadczali darów Zmartwychwstania Pańskiego. To bardzo ważne dla rodziców, by mieć pomoc w przekazywaniu świadectwa wiary właśnie, czy to wśród dziadków, księży, katechetów, przyjaciół rodziny. Dopiero teraz widzę wielką rolę rodziców chrzestnych, którzy z racji swej roli mają być taką podporą rodziców w przekazywaniu wiary.

Wszystko brzmi, ktoś powie, cukierkowo, wręcz idyllicznie. A wcale tak nie jest. Moje dzieci nieraz bardzo się buntują w kościele. Nie mają ochoty być akurat w tym czasie w kościele, nie chcą uczestniczyć w pacierzu wieczornym. Nie mają ochoty być podczas mszy cicho, pokładają się na ławce, jeżdżą wymyślonym samochodem czy latają samolotem. Albo drzemka nagle zmieniła swój czas. Takie sytuacje bywają i pomimo wszystko czasem nam, mamom, jest trudno. Nauczyłam się jednak czegoś ważnego, a mianowicie odpuszczania. Kiedy synek bardzo nie chce iść do kościoła, idziemy z mężem oddzielnie, kiedy nie chce mówić pacierza, mówimy cicho sami. Nic na siłę. Mamy też wiele alternatyw w postaci filmów okołoreligijnych czy książek. Czekamy i często jest tak, że przy następnej próbie już nie ma buntu albo nie ma aż takiego. Przydaje się w tym czasie sztuka kompromisu. Tego też nauczył nas wszystkich czas pandemii. Kiedy nie było możliwości uczestniczenia osobiście we mszy świętej, oglądaliśmy ją w Internecie. Było z pewnością mniej formalnie, aczkolwiek staraliśmy się dbać, by paliła się świeca, byliśmy odświętnie ubrani. Wbrew naszym oczekiwaniom nasze dzieci wyczuwały nastrój. Kiedy zdarzyło się, że coś im nie pasowało, żartowaliśmy z mężem, by szedł z dziećmi na koniec pokoju, by je uspokoić. Niemniej jednak nasz synek wiedział, co się dzieje. Sam czasami inicjuje zabawy w tzw. kościół, księży nazywa Jezusami. Przechodząc obok kościoła, zwraca uwagę na krzyż, sam zaczyna zadawać pytania. 

Przed nami jeszcze długa droga formacji katolickiej. Z pewnością napotkamy na wiele zakrętów, wątpliwości naszych dzieci i ich buntów. Zapewne sami takie wątpliwości będziemy posiadać – czy postępujemy dobrze, czy dzięki naszym staraniom rzeczywiście przybliżamy naszym dzieciom Boga. Jednakże pewna jestem tego, że daję im solidny fundament, osadzam ich w tradycji – będą świadomi swych korzeni i skąd pochodzą.