Dziecko w kryzysie

Ludzie, często z grzeczności i zainteresowania, podchodzą do mam z wózeczkami i pytają, jak się chowa pociecha, a zaraz potem – czy dziecko jest grzeczne. Z początku odpowiadałam z uśmiechem i bez namysłu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po czym zaczęłam zastanawiać się, co to znaczy, że dziecko jest grzeczne w wieku niemowlęcym. Czy w ogóle można w kategorii grzeczności rozpatrywać zachowanie tak małego dziecka. Przecież niemowlę nie jest świadome swoich zachowań. Dopiero poznaje rzeczywistość i emocje z nią związane. Owszem, pierwsze tygodnie z niemowlęciem to głównie nauka siebie nawzajem. Obserwujemy zachowanie dzieci, wprowadzamy pewne rytuały, które mają nam pomóc przetrwać ten, bądź co bądź, trudny czas, choćbyśmy nie wiem jak byli szczęśliwi z powodu pojawienia się w naszym życiu tej małej istotki. Trzylatek, myślę, pierwszy raz używa słowa ”grzeczny” we właściwym i ogólnie przyjętym znaczeniu. Jednak wszystko zależy od rozwoju dziecka, nie tyle fizycznego, ale właśnie emocjonalnego. Mowa tu o tak zwanych skokach rozwojowych. Choć brzmią niewinnie, to poprzedzone są buntem. Tak przynajmniej podaje specjalistyczna literatura.

Przy pierwszym dziecku nic nie jest takie oczywiste, jednoznaczne i, co najważniejsze, nie jest stałe. Kiedy udało nam się wypracować jakiś rytm dnia, zaraz coś zmieniało swój bieg zdarzeń. Drzemki stały się nieregularne, dziecko nie chciało leżeć w swoim łóżeczku, nie chciało jeść, stało się bardziej niespokojne, rozdrażnione. Po prostu marudne. A co za tym idzie, nasza cierpliwość sięgała zenitu, zmęczenie przechodziło na wyższy poziom, a moja samoocena jako mamy znacznie się pogorszyła. Nic w przyrodzie nie ginie, jak się zwykło mówić. Biologii nie oszukamy. Nie bez przyczyny pierwszy rok dziecka jest tak istotny. Rozwój fizyczny z dnia na dzień się zmienia. Jeszcze do niedawna czuliśmy wewnętrzny ból, patrząc, jak dziecko się męczy przy próbach podnoszenia główki czy obracania się. Nie minęło parę tygodni, a już nie wyobrażamy sobie, że wcześniej nie potrafiło wykonać tej czynności, bo już zaczęło siadać, później raczkować, zwiedzając mieszkanie. To wszystko zasługa wspomnianych skoków rozwojowych. Podobno niemowlę w ciągu pierwszego roku życia przeżywa aż siedem takich skoków. I każde poprzedzone jest podobnymi symptomami: brakiem apetytu, trudnościami w zasypianiu, płytkim snem, ogólnym rozdrażnieniem i, co chyba najtrudniejsze do przyjęcia i sprostania przez rodziców, stałą z nimi bliskością. 

Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że długo nie umiałam zrozumieć, jak to się dzieje, że dziecko czegoś nie potrafi, a za chwilę zaczyna to robić. I pomimo że dzień w dzień powtarzaliśmy podobne zabawy, to wcale nie miało to wtedy znaczenia. Wszystko, jak się później dla mnie stało jasne, rozgrywa się w głowie dziecka. Nieraz moje już rozdrażnienie i zmęczenie mówiło mi, żeby zrezygnować i płakać, bo tak już będzie i muszę się do tego przyzwyczaić. Owszem, czytałam o skokach rozwojowych, gdy przygotowywałam się do bycia mamą, ale dopiero po wnikliwej obserwacji dziecka zrozumiałam, z czym mamy do czynienia. Dziecko nie było zaniedbane, nie miało deficytu miłości mojej i męża. Ono musiało przejść dany etap, by móc nauczyć się nowych umiejętności. Nie ukrywam, że przy kolejnym dziecku moja tolerancja na tak zwane marudzenie była znacznie większa. Umiałam już rozpoznać pewne znaki świadczące o nowym etapie rozwoju mojego dziecka i nierzadko łatwiej przychodziło mi zrozumieć jego potrzebę bliskości, pomimo mojego gorszego stanu czy zmęczenia. Owszem, ja również musiałam dać sobie trochę czasu na zrozumienie złożoności natury małego człowieka, a tym samym i swojej, bo ze mną było zupełnie tak samo. Ważne jest również zrozumienie, że rozwój psychiczny i emocjonalny jest czymś nieokreślonym i nie można wypatrywać go w konkretnym czasie u każdego dziecka. 

Wracając jednak do kwestii buntów, to już jeden, a może dwa mamy za sobą. Chodzi tu o tzw. bunt dwulatka i trzylatka. W moim przypadku, mam wrażenie, wszystko jest jakoś bardziej zauważalne. Choć podejrzewam, że jest to subiektywne odczucie każdej mamy. Moje dziecko było zawsze trochę introwertykiem, a więc każda zmiana w zachowaniu była przeze mnie zauważalna. Z dziecka bardzo zdystansowanego, powściągliwego zrobił się nerwus, który potrafił pokazać i zaznaczyć swoje zdanie. I wszystko – co chyba było dla nas najtrudniejsze – chciał wymusić krzykiem albo pojawiającą się znikąd histerią i sprzeciwem. Czułam ogromny ból, kiedy żadne próby uspokojenia nie dawały rezultatów. Natomiast chwile zwątpienia i porażki pojawiały się, kiedy słyszałam zdania, że nie mogę dać sobie w ten sposób wejść na głowę. Czasem, nie ukrywam, były próby karania, negocjowania warunków, które niestety szybko okazały się być tylko tematem zastępczym. W końcu po wielu próbach, rozmowach, lekturze książek, artykułów postanowiłam działać na swój własny sposób. Owszem, nie od razu się udawało, ale cieszę się, że dałam swojemu dziecku przestrzeń do odczuwania jego silnych i niekiedy niezrozumiałych jeszcze dla niego emocji. Zrozumiałam, że karanie go za coś, czego nie do końca sam pojmuje, jest błędem. Jak można karać za odczuwanie złości czy irytacji? Przecież też je odczuwamy. Nie ma złych emocji, każda z nich jest potrzebna dla właściwego rozwoju. Nasz trzylatek wyraźnie już pokazuje swoją odrębność i wiem, że czasem jego trudne zachowania są zarazem pierwszymi krokami ku samodzielności. Gdzieś wyczytałam, że dziecko, postępując niegrzecznie lub niewłaściwie, świadomie czy nie, nie może pozostać samo. Nie możemy kochać dziecka tylko wtedy, gdy jest grzeczne. Od tamtej pory, kiedy mamy w domu mały kryzys, kiedy oboje nie możemy na siebie patrzeć czy siebie zrozumieć, staram się zawsze przytulić je i zapewnić o swojej miłości. 

Czy da się poskromić małego i dużego buntownika? Mam nadzieję, że choć trochę tak. Z pewnością ważna jest uważność i podążanie za dzieckiem. My jako mamy musimy uzbroić się w zapasy cierpliwości, opanowania i powściągnąć swoje emocje, szczególnie te złe. Dobrze jest przeczekać swoje zdenerwowanie i nie podejmować w takim stanie kluczowych decyzji. Trzeba być również uważnym na własne emocje i umieć je zinterpretować. Jeżeli czegoś zakazujemy, dobrze jest dziecku wyjaśnić, co jest powodem zakazu, przedstawić różne opcje rozwiązania problemu, wyjaśnić konsekwencje złego postępowania. Kiedy synek swój talent artystyczny realizował na ścianie, zaproponowaliśmy mu wspólne rysowanie na kartce, jak również wspólne wyczyszczenie ściany. Tym razem obyło się bez większych szkód, bez płaczu i złych emocji. 

Wydaje mi się, że rodzice wspólnie powinni obrać jedną strategię działania w sytuacjach kryzysowych, nauczyć się sztuki kompromisu i bycia konsekwentnymi. Ważne jest, by się wzajemnie w tych ustaleniach wspierać. Dla nas mimo wszystko najważniejsza jest rozmowa, ale należy rozmawiać wtedy, kiedy największe emocje opadną, bo inaczej dziecko najnormalniej w świecie nas nie usłyszy i nie będzie wiedziało, że jesteśmy po jego stronie, nawet jeśli mamy odmienne zdanie na dany temat. Oboje z mężem pochodzimy z pokolenia, gdzie mówiono, że „dzieci i ryby głosu nie mają”. Dziś jednak widzę, że rozmowa, próba zrozumienia dziecka, jego humoru, motywacji daje znacznie więcej korzyści. Dzięki temu budujemy nie tylko większe zaufanie, ale wspólnie możemy ustalić zasady na przyszłość, jeżeli coś podobnego się wydarzy. 

Trudno mi się odnieść, jak moje obecne nastawienie będzie wyglądało, gdy moje dzieci wejdą w wiek nastoletni. Sama byłam nastolatką i z tej perspektywy wiem, jak ważne jest niekrytykowanie, pozwolenie dziecku na posiadanie własnego zdania. Nie jest tak, że buntowałam się tylko po to, by coś udowodnić czy zrobić na złość rodzicom. Częściej była to próba zwrócenia uwagi na siebie, na swoją odrębność i pragnienie akceptacji. Wcale nie chciałam postępować, jakby się mogło wtedy wydawać rodzicom, wbrew ich zasadom, ponieważ te zasady w pełni podzielałam. Kluczem do porozumienia jest z pewnością budowanie wspólnych relacji.

Już wiem, że mamy spodziewać się jeszcze buntu czterolatka, sześciolatka, siedmiolatka, dziewięciolatka, dziesięciolatka, a zaraz po nim jedenastolatka i okres „burzy i naporu” nastolatka. Dobrze jest sobie uświadomić, że dziecko rośnie, a wraz z nim rosną potrzeby, problemy i wyzwania. Jeżeli uznajemy, że wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi, to czeka również i nas kryzys wieku średniego i syndrom pustego gniazda. Pocieszające jest to, że zasadniczo z każdego kryzysu można wyjść. Po każdym kryzysie mamy wartość dodaną w postaci szansy na rozwój. Myślę, że nasz trud w końcu zostanie doceniony.