Gdybym mogła cofnąć czas…

Wyjazdy z dziećmi nastrajają mnie nostalgicznie. Dlaczego? Dobre pytanie. Sama się nad tym zastanawiam. Może dlatego, że za każdym razem przypominają mi one o tym, jak niewiele wiem o historii mojej własnej rodziny. 

„Lubię wracać, tam gdzie byłem” – śpiewał swego czasu Zbigniew Wodecki. A my lubimy jeździć tam, gdzie jeszcze nas nie było, choć na mapie naszych rodzinnych czy małżeńskich wędrówek nie brakuje także miejsc, do których mamy sentyment i do których zawsze z przyjemnością wracamy. To miejsca, które są dla nas ważne, które miło nam się kojarzą, które są po prostu nasze i o których moglibyśmy godzinami opowiadać. Częściej jednak wybieramy trasy, których jeszcze nie eksplorowaliśmy, ciągnie nas do tego, by jak najwięcej zobaczyć i jak najwięcej pokazać dzieciom. Mamy bowiem świadomość, że ten czas rodzinnych wycieczek jest ograniczony w czasie. Niedługo nasze dzieci zaczną jeździć same lub w gronie swoich znajomych, więc póki jeszcze mają ochotę nam towarzyszyć, chcemy jak najwięcej im pokazać. Nie, nie wybieramy modnych kurortów, planujemy znacznie skromniejsze eskapady. Wynajmujemy mieszkanie, które traktujemy jako bazę wypadkową, i zwiedzamy. Nie mamy z góry opracowanego planu, raczej spontanicznie podejmujemy decyzję o tym, w którą stronę danego dnia ruszamy. Ma to swój urok. 

I tak jeżdżąc po Polsce czy po Europie (głównie kraje sąsiadujące z Polską), obiecujemy sobie, że w końcu wybierzemy się w podróż w poszukiwaniu rodzinnych korzeni. Kojarzymy miejscowości związane z naszymi pradziadkami czy dzieciństwem naszych dziadków i rodziców, znamy wiele faktów z ich życia, w niektórych miejscach bywaliśmy z naszymi dziadkami czy rodzicami jako dzieci, ale potem gdzieś to wszystko się rozeszło. Pochłonięci najpierw nauką, potem pracą, rodziną i dziećmi, żyliśmy bieżącą chwilą. Patrzyliśmy w przyszłość, brakowało czasu na to, by się zatrzymać i spojrzeć wstecz na tych, którzy byli przed nami, którzy w jakiś sposób nas wychowali i ukształtowali. Wydawało nam się, że mamy przed sobą jeszcze wiele czasu, żeby o wszystko zapytać. Babcie czy rodzice opowiadali nam przecież różne historie. Niestety, nie pomyśleliśmy, żeby je spisać, gdzieś zanotować. Przekonani byliśmy, że pamięć nas nie zawiedzie. Dziś już wiemy, jak bardzo naiwne było takie myślenie i jak bardzo się myliliśmy. Przy okazji robienia z dziećmi drzewa genealogicznego próbowaliśmy sobie różne fakty, imiona czy nazwiska przypominać, i był z tym nie lada problem. A najgorsze, że nie ma już z nami tych, których można by o to wszystko zapytać. Odeszli i zabrali z sobą całą wiedzę i wszystkie wspomnienia. I te wszystkie historie. Te opowiedziane, niektóre wielokrotnie, i te, które czekały dopiero na to, by gdzieś z zakamarków wspomnień wyjść na światło dzienne. Po tych, którzy byli ich bohaterami, zostały do dziś zdjęcia, jakieś kartki pocztowe, czasem listy. Z każdym rokiem coraz bardziej wyblakłe, pismo na nich też coraz bardziej nieczytelne. Z tych okruchów próbujemy złożyć pewną całość, ale idzie nam to dość opornie. Kiedy już wydaje się, że coś wiemy, okazuje się, że ciągle więcej jest białych plam i zagadek niż pewnej wiedzy. Szkoda, że nie można cofnąć czasu i zapytać naszych przodków o rodzinną historię. Że nie można im zadać pytań, które dziś stają przed nami, a o których wcześniej nie pomyśleliśmy choćby z braku życiowego doświadczenia. Wszak inaczej parzy się na życie, mając lat kilka czy kilkanaście, a inaczej, kiedy jest się w wieku średnim. 

Planując letnie podróże, chcielibyśmy w tym roku uwzględnić miejsca, o których opowiadali nam nasi dziadkowie i rodzice. Miejsca ich dzieciństwa, miejsca, gdzie ich przodkowie spoczywają na lokalnych cmentarzach. Mamy świadomość, że nie cofniemy czasu, nie wrócimy do przeszłości, ale możemy zacząć kolekcjonować okruchy naszej rodzinnej historii. Nie po to nawet, żeby to opisywać, ale po to, żeby wiedzieć i żeby móc tę wiedzę – nawet jeśli będzie ona fragmentaryczna – przekazać naszym dzieciom. Może to skłoni ich do własnych dalszych poszukiwań?