Głodny? Na co czekasz?
łamigłówka czy burczenie w brzuchu?
Skoro po coś przyszli, to znaczy, że czegoś szukają. A skoro czegoś szukają, niedobrze by było, gdyby wyszli niezaspokojeni. Oczywiście „niezaspokojeni” nie znaczy rozczarowani czy niezadowoleni. Można wyjść z kościoła i być niezadowolonym, bo np. organista fałszował, a kaznodzieja zamiast zainteresować, zmuszał wiernych do szukania w głowie wspomnień z wczorajszego meczu.A jednak mimo tych rozczarowań można uczestniczyć we Mszy św. z przekonaniem o pewnym zaspokojeniu. Co takiego zatem zaspokaja Eucharystia? Czy ona w ogóle coś w nas zaspokaja? Niewątpliwie Msza św. jest ważna w życiu Kościoła, a już z pewnością w jego liturgii. Czy dlatego, że odrywa nas od ziemi, by chociaż przez jedną godzinę w tygodniu pozwolić, czy wręcz zmusić nas do rozmyślań o wiecznych tajemnicach? Chociaż tę jedną godzinę poświęcić na jakiś święty „strach” przed Bogiem, który choć ukryty za kulisami anielskich nieboskłonów, daje znać, że jest i wszystko ma pod kontrolą? To byłoby coś. Ale nie to, co jest naprawdę ważne.
Patrząc na ludzi, którzy przyszli na Mszę św., zastanawiam się, czy wiedzą, po co przyszli. Czy ja sam wiem, po co przyszedłem? Czy oni w ogóle ogarniają umysłem te wszystkie symbole, zwroty, gesty? Czy na pewno zdają sobie sprawę, że po transsubstancjacji na ołtarzu nie ma już chleba, ale… Ale nie o to chodzi!
Istotnym bowiem pytaniem, z jakim przychodzi do nas Eucharystia, nie jest to, czy my to wszystko rozumiemy i akceptujemy oraz czy podzielamy eucharystyczną wiarę świętego Kościoła. Ważnym pytaniem jest to, czy naprawdę jesteśmy głodni.
Ktoś powie: „Czy ten głód jest aż taki ważny? Przecież to bardziej kwestia potrzeb chwili, kaprysu, może nawet indywidualnych konstrukcji naszych żołądków”. Jednym słowem, zbyt niepewne i kapryśne odczucie, by na nim budować stałą wartość. A taką przecież niewątpliwie jest uczestnictwo we Mszy św. Lepiej zatem skoncentrować się na tym, co jest mniej nieprzewidywalne, wręcz stałe, dogmatyczne, niezależne od naszych smaków czy głodów. Czy nie lepiej zamiast owego głodu mieć po prostu pewność, że istnieje prawdziwy pokarm, który ten głód zaspokaja? Głód przecież raz jest, a innym razem go nie ma.
podano do stołu
Kiedy wracam do domu z pracy czy ze studiów, nie zastanawiam się, czy składniki w dopiero co przyniesionej na stół zupie zostały dobrze, znaczy w odpowiednich proporcjach, dobrane. Nie myślę o tym, czy przypadkiem nie ma w moim daniu za dużo pomidorów, a za mało ryżu. Innymi słowy, nie interesuje mnie „prawdziwość” tej zupy. Czy owa czerwonawa ciecz faktycznie jest pomidorówką? Moją zasadniczą sprawą jest mój głód. Głodny nie pyta bowiem o prawdziwość jedzenia, co nie znaczy, że nie jest to dla niego ważne. Chodzi po prostu o inny sposób widzenia tej zupy.
Pytanie zatem dotyczy głodu. Można bowiem być sytym, a jednak czegoś głodnym. Można też być głodnym, a jednak czymś sytym. Mówi się czasem analogicznie, że można żyć, a jednak jakby nie żyć. O co chodzi? Kto jest głodny? Myślę, że pierwszym głodnym jest ten, kto ten głód jako pierwszy objawia. A zatem odpowiedź nasuwa się sama. Bóg – to On pierwszy jest głodny. To On przychodzi do nas z Eucharystią, ponieważ sam jest głodny. Czego może być głodny Bóg? Przecież On ma wszystko. A jednak skoro z Eucharystią przychodzi do człowieka, do nas, to znaczy, że najpierw On jest głodny nas. Dlatego ustanawia Eucharystię.
myślenie na głodzie
O Eucharystii można wiele dyskutować. Czy jednak jest ona możliwa do zrozumienia? Teolodzy mówią, że to tajemnica, misterium. A zatem skoro Eucharystia istnieje, nawet jako tajemnica wszystkich tajemnic, to trzeba ją jakoś zrozumieć, by móc zaakceptować.
Moim zdaniem jednak, ta próba rozumienia Eucharystii, to trochę takie podążanie po omacku. Oczywiście samo pytanie może być „pobożnością myśli” (Martin Heidegger). Można iść tą drogą. Spierać się o prawdziwość czy wiarygodność słów Chrystusa, kanoniczność biblijnych przekazów, obowiązywanie liturgicznych przepisów czy sensowność dogmatycznych dookreśleń. Ale przypomina to trochę argumenty sporu między wierzącym a niewierzącym. Ten, który wierzy, zawsze znajdzie argumenty przemawiające za jego wiarą. Tego zaś, kto nie wierzy, wszystko wokół przekonuje o zasadności jego przekonań. Racji jest po równo. I nie chodzi tutaj o filozoficzne zakłady typu, co się bardziej w życiu opłaca: wiara czy niewiara? Dzięki czemu ostatecznie wygra się życie: wierze w Boga czy niewierze?
palce lizać
Eucharystia opiera się na pewnikach, ale są je w stanie przyjąć tylko ci, którzy już ufają, że Bóg ma rację. Dobro Eucharystii, jej „smak” jest jednak ważniejszy od tego, co ona dla nas oznacza. Sama bowiem jest nie do pojęcia, zgodzą się z tym chyba wszyscy teolodzy. Eucharystia jest bardziej do „smakowania” niż rozumienia. Za świadectwo niech służą słowa Chrystusa: „Bierzcie i jedzcie…”. Ale i przekonanie kard. Josepha Ratzingera, że w chrześcijaństwie chodzi o spotkanie, nie zaś o pakiet dogmatów. Spotkać się mogą przecież nie tyle osoby, które wierzą w swoją prawdziwość. Nawet brzmi to dość abstrakcyjnie. Do spotkania są przede wszystkim gotowi ci, którzy są siebie głodni.
Innymi słowy problemem jest nie tyle obecność Boga, co doświadczenie Go w Eucharystii. Tylko ci bowiem, którzy pozwolą Bogu w niej zaistnieć, wiedzą, co z nią później zrobić.
Cały dramat polega na tym, by pozwolić Bogu stać się chlebem. By pozwolić na Jego głód. Bóg jest w tym uzależniony od nas. Jego zaistnienie jest w moich rękach. Zatem jest ono zagrożone. Istnieje, ale mogłoby nie istnieć, gdybym nie chciał. I z tego właśnie zagrożenia rodzi się moja odpowiedzialność za Eucharystię. Za to spotkanie dwóch głodów. Bo trzeba od razu dodać, że jedyną słuszną odpowiedzią na głód może być tylko jego odwzajemnienie. Może, choć nie musi. Bóg może pozostać sam ze swoim głodem, bo ja postanowię od Niego uciec. Takich historii świat zna tak wiele, jak wielu ludzi drepcze przez Ziemię.
Bóg do strawienia
Głód Boga nie jest zwyczajnym głodem. Podobnie zresztą jak nasz głód, który dotyczy Eucharystii. Głód Boga jest bowiem wielką mową do nas. Co takiego mówi ten głód? Naiwne by było wierzyć, że rozumienie tego mamy już za sobą. Myślę jednak, że mówi więcej o nas niż o Bogu. Że bardziej pozwala nam objąć naszą nieskończoność niż nieskończoność Boga. Że po takim spotkaniu, w którym głód Boga i głód człowieka dają o sobie znać, człowiek może naprawdę pomyśleć, że jest lepszy od samego siebie. Eucharystia jest bowiem wielkim hołdem dla człowieka, również dla jego cielesności. Czyż Bóg w pewien sposób nie pozazdrościł nam ciała i dlatego sam stał się Ciałem: „to jest Ciało moje”? Liturgia Eucharystii jest w końcu dla ludzi z ciała, a nie dla sfer niebieskich. Bodajże kard. Henri de Lubac powiedział kiedyś, że człowiek jest marzeniem Boga. Jak mało która tajemnica wiary podziela to twierdzenie obecność Boga w Eucharystii. Obecność dla nas i z nami. Ale najpierw z nami, a dopiero później dla nas.
smacznego nie dla wszystkich?
Tak bardzo chcemy znać odpowiedzi, szukamy logiki. Wszystko ma mieć sens. Tak bardzo chcemy znaleźć. A może sęk w tym, żeby dalej szukać? Tak bardzo chcemy usłyszeć odpowiedzi. A może chodzi o to, by nie przestać zadawać pytań? Często jest bowiem tak, że tajemnicy bardziej szkodzą, niż pomagają słowa, które próbują ją zrozumieć. Ktoś mawiał nawet, że „mieć usta pełne tajemnicy, to zdradzić ją”. Przekorni zapytaliby zapewne w tym momencie, po co ten artykuł. Tyle słów, a wszystkie zbędne, bo totalnie niedorastające do istoty sprawy.
Dlatego właśnie wracam do naszego pytania o głód. Pytania, które jako jedyne może doczekać się odpowiedzi. Myślę, że właśnie dlatego nie można tylko bronić prawdy o Eucharystii. Jakby to ta prawda była najważniejsza. Jakbyśmy naprawdę byli w jej posiadaniu. Idąc tym tropem, zapewne wyrzucilibyśmy z ostatniej wieczerzy Judasza. My tak, ale nie Chrystus. Bowiem Eucharystia leczy z takiej agresji, że tylko my mamy prawo zatrzymać Boga. Że tylko my mamy prawo być głodni. Ta nasza pretensjonalność przechodzi w niej przez pewien czyściec, skoro widzimy, że Bóg sam dopasowuje się do nas. My zaś boimy się czasem, że idziemy za daleko, kiedy zamiast organów na Mszy św. gra gitara czy perkusja. Zresztą wielu lubuje się w takim świecie, w którym wszystko przeszkadza zbawieniu. Judasz też nie pasuje do naszej świętej historii. A tymczasem Bóg sam naprawia nawet to, czego jeszcze nie zdążyliśmy zepsuć. Swoim głodem prowokuje nasz głód. Czy Mu się to udaje?
aż ślinka cieknie
Ktoś powie zapewne, i dotyczy to właściwie również samej wiary, że Eucharystia jest za mało publiczna, że trzeba ją bardziej pokazać i przekonać innych, że tutaj jest Chleb życia, Pokarm zbawienia. Myślę, że jest dokładnie na odwrót. Często jest ona, podobnie jak cała nasza wiara, za bardzo publiczna, a za mało prywatna. Właśnie dlatego trudno nam poczuć głód, bo jest on za bardzo wspólny. I nie chodzi wcale o to, że mamy go sobie tylko uświadomić, bo on gdzieś w nas już jest. Wcale nie musi być. To prawda, że człowiek jest z natury otwarty na Boga, jakoś Jego głodny. Ale właśnie ten głód polega na tym, że on wcale nie musi zaistnieć, ale może, jeśli tylko ja tego zechcę.
Tam, gdzie jest zatem głód, tam może się też pojawić pokarm. Ale głód ten jest przedziwny, bo właściwie niezaspokajany. Im bardziej staram się go nasycić, tym bardziej uświadamiam sobie, że jestem głodny i mam pragnienie. Warto to podkreślić. Eucharystia to kwestia głodu, pragnienia, a nie potrzeb. Potrzeby się zaspokaja. Pragnienie karmi się samym sobą i nigdy nie zostaje zaspokojone. My używamy tych słów zamiennie, a to nie do końca właściwe.
Czy zatem ma sens takie życie na nieustannym głodzie? Myślę, że problem właśnie w tym, że najczęściej wydaje nam się, że nie jesteśmy głodni.
nakarmiony
Benedykt XVI przekonywał nas, że bez Eucharystii nie ma Kościoła. Niewątpliwie to prawda. Bo Eucharystia rodzi Kościół. Ale i Kościół rodzi Eucharystię. „Jestem z wami po wszystkie dni…” – mówi Chrystus. W Eucharystii Bóg jest z nami, a my z Nim. On w nas, a my w Nim. Pozwolić Bogu zaistnieć, pozwolić Mu być z nami… by On pozwolił nam żyć. Tego się chyba nie da zrozumieć. Można jedynie zlitować się nad takim głodnym Bogiem i odpowiedzieć spotkaniem z naszym głodem. Tutaj się nic nie musi. „Można” znaczy dokładnie to, co znaczy.
Każdy z nas jest czegoś głodny. Chrześcijaństwo jest piękne nie dlatego, że odsłania przed nami wszystkie tajemnice i uczy pięknych prawd. Właściwie niewiele w tej materii ma do powiedzenia. Jest ono piękne, dlatego że pokazuje nam, w kim możemy złożyć nasze głody.
Czy jestem zatem głodny? A może głodny Boga?
fot. shutterstock.com