Gra o wpływy
Pisałam kiedyś, że moje dzieci są jak woda i ogień. Dwa różne temperamenty przy jednoczesnym ogromnym podobieństwie fizycznym i intelektualnym. Biologia jest niesamowita. Okazuje się, że chłopcy i dziewczynki w momencie narodzin praktycznie się od siebie nie różnią, oprócz wiadomych kwestii anatomicznych. Są to tak niewielkie różnice, że czasem ich wcale nie zauważamy, dopiero wraz z rozwojem ich odrębne właściwości dla danej płci przybierają na sile. Podobno chłopcy są mniej odporni psychicznie, dlatego jako niemowlęta więcej płaczą i trudniejsza jest nad nimi opieka. Jednak myślę, że wpływa na to też wiele innych czynników, jak stres rodziców, który się mocno dzieciom udziela, otoczenie, w którym się dziecko rozwija, czy jest się jedynakiem, pierwszym dzieckiem czy kolejnym. Pewnie można wymieniać w nieskończoność.
Pomimo wielu podobieństw nasze dzieci inaczej się rozwijają. I nie chodzi tu o kwestie czysto związane z rozwojem fizycznym, bo każde dziecko jest inne i czego nie nauczy się w danym miesiącu, nadrobi w następnym. Często porównania w tym aspekcie naprawdę niczego nie wnoszą. Są jedynie pewną naszą obserwacją. Chodzi mi raczej o rozwój społeczny. Nikt z nas, a tym bardziej nasze dzieci, nie jest samotną wyspą, nie może obyć się bez drugiego człowieka. Wiadomo, dziecko z początku najbardziej wiąże się z rodzicami, a rodzeństwo w jego własnym toku poznawczym traktuje jakoś inaczej. Jest mu nawet bliskie, ale to jednak „intruz”, zabiera mu czas, zabawki, a co najważniejsze uwagę rodziców. To właśnie teraz przyszedł czas, by dać dziecku iskrę do poznawania nowej relacji.
Właśnie teraz zaczyna się gra o wpływy. Może to dość brutalne stwierdzenie, ale każde dziecko musi w domu przejść pierwszą lekcję współdzielenia się, współżycia. Drugie dziecko, można uznać, ma już przetarte szlaki przez pierwsze. Natomiast to pierwsze ma z kolei pewną przewagę w kwestii wpływu na wybór zabawek czy zachowania młodszego. Młodsze dziecko najczęściej próbuje naśladować starsze i, co ciekawe, szybciej nauczy się od rodzeństwa właśnie aniżeli rodziców. Dlatego tak często starszakom się, mówiąc kolokwialnie, obrywa, bo częściej uczą pewnych wygłupów. Nasza córka znacznie częściej bawi się tzw. chłopięcymi zabawkami, uwielbia dinozaury i woli bajki przeznaczone raczej już dla przedszkolaków. Z tą odpowiedzialnością starszych za młodsze też my, rodzice, nieraz przesadzamy. Owszem, to naturalne, że o pomoc w przypilnowaniu młodszego dziecka prosimy starsze. Tylko musimy pamiętać, by nie odbywało się to kosztem niezaspokojenia potrzeb starszego. To nie może być tylko obowiązek, przymus, ale raczej dobrowolna pomoc. To brzmi dla niektórych w pierwszym momencie dziwnie. Przecież jeśli prosimy, to znaczy, że jest nagle taka potrzeba. Ale nie możemy zawsze odrywać starszych dzieci od ich zadań, zainteresowań, planów. Zawsze należy to uwzględnić.
Poza tym mamy też skłonność do obarczania starszego rodzeństwa odpowiedzialnością za niewłaściwe zachowanie czy porażki młodszego: „Dlaczego nie przypilnowałeś (-łaś)? To twoja wina!”. Czasami bardzo upraszczamy pewne zachowania dzieci i wpisujemy w swoje wyobrażenia o nich. Nadajemy im etykietki, porównujemy na głos, przy dzieciach. To prowadzi do bardzo niezdrowej rywalizacji między rodzeństwem. Częściej takie zachowania demotywują nasze dzieci do starań, bo wiedzą, że drugie dziecko wypełni oczekiwania rodziców. A tym samym przyjmuje etykietkę jako coś prawdziwego.
Ponadto zawsze wydawało mi się, że w rodzeństwie tej samej płci dzieci mają więcej wspólnego i łatwiej jest im zbudować cieplejszą relację. Jak się okazuje, dziewczynki mogą się od siebie różnić po wielokroć bardziej niż chłopiec i dziewczynka. Do pewnego momentu dziewczynki prawie zawsze mają większą siłę przebicia aniżeli chłopcy. Okazuje się, że wiele naszych uprzedzeń i stereotypów dotyczących płci rodzi się już niestety we wczesnym dzieciństwie. I jak zwykle, co bardzo często podkreślam, odpowiedzialni są za to dorośli. To pewna strefa wpływów, którym nasze dzieci się w pewien sposób poddają. Zawiązują sojusze przeciwko rodzeństwu z rodzicami, dziadkami. Dla nas wydaje się być to takie niewinne, naiwne. Ale niech ktoś z ręką na sercu powie, czy gdzieś na swojej drodze dzieciństwa nie spotkał się z taką grą? A jak bardzo ranią takie porównania, etykiety. Czasem długo jeszcze w dorosłym życiu dają o sobie znać.
Należy pamiętać, że dziecko osąd rzeczywistości opiera właśnie na swoich odczuciach, emocjach. My wiemy, że czasem może się droczymy. Dziecko już tego nie zauważa. Przecież żaden rodzic o zdrowych zmysłach nie chce swojemu dziecku zaszkodzić, upokorzyć. Kiedy jednak przestajemy traktować nawet niewinną zabawę czy porównywanie dzieci poważnie, to skutki naszego postępowania mogą okazać się opłakane. Tak jest z karami, nagrodami, nieumiejętnym motywowaniem. Zamiast zbliżyć do siebie rodzeństwo, powodujemy, że sami czują do siebie niechęć, a czasem odbierają siebie jako wrogów.
A zatem co zrobić, by tak nie było? To pytanie stale sobie zadaję, ponieważ chciałabym, by tak dobre relacje, jakie teraz są między moimi dziećmi, zawsze pozostały. Teraz jest z pewnością łatwiej, bo są mali, razem się bawią, w zasadzie stale ze sobą przebywają. W tym chyba tkwi rozwiązanie. Chodzi pewnie o to, by dać dzieciom możliwości bycia i robienia czegoś razem. Wiem, jak to jest, gdy między rodzeństwem jest duża różnica wieku. Siłą rzeczy podobieństwa, wspólne zainteresowania gdzieś się rozmywają. Dla starszych dzieci bycie z młodszymi często się wiąże z przykrym nieraz obowiązkiem pilnowania „maluchów”. Dzieci czasem nie chcą bawić się w domu, bo wiedzą, że młodsze rodzeństwo zaraz im tę zabawę zepsuje, albo starsze tak naprawdę udaje zabawę, ponieważ siedzi z telefonem bądź słuchawkami na uszach.
Pomimo że nasze dzieci są małe, to już zdarzają się pierwsze konflikty, zazdrości, walka o naszą uwagę. Wtedy najlepiej jest po prostu wyjść z domu. W domu działamy trochę jak „na pilocie”. Mamy utrwalone zadania, zasady, wyuczone mechanizmy działania. A spacer, gra w piłkę, przejażdżka samochodem, pójście na plażę, czasami wyjście do restauracji, kina naprawdę doskonale rozładowuje emocje. Co istotne, zdrowa rywalizacja wzmacnia w dzieciach poczucie własnej wartości, ale nie wolno z nią przesadzać. Kiedy się chce, by dzieci umiały się dogadać, dobrze, by miały jeden wspólny cel. Dzieci najlepiej uczą się poprzez zabawę. Ona zawsze daje możliwość do współdziałania. Jak dziecko się z drugim dzieckiem nie bawi, to – jak ktoś zauważył – albo się kłócą, albo są wobec siebie obojętne.