Hejterska bezwzględność

To, co miało zrewolucjonizować kontakty międzyludzkie, spowodować, że będą one silniejsze i głębsze, na naszych oczach ponosi ogromną klęskę. Nie dość, że kontakty w mediach społecznościowych są powierzchowne, to na dodatek wielu ludzi cierpi dziś z powodu hejtu, którego doświadczają od swoich internetowych „znajomych”.

Nie, nie mam czasu ani siły na internetowe dyskusje i pyskówki. Bardzo rzadko komentuję wpisy innych osób. Za to przyglądam się, jak bardzo media społecznościowe zmieniają ludzi i jakie instynkty w nich wyzwalają. Zdarza się, że miłe i sympatyczne osoby, które znam ze świata rzeczywistego, w świecie wirtualnym stają się bezwzględne, a wychodzące spod ich klawiatury słowa głęboko ranią niczym miecz obosieczny. Wystarczy czyjaś wypowiedź (często wyrwana z kontekstu), jakieś zdanie, z którym się nie zgadzają, i zaczyna się jazda bez trzymanki. Nagle wszyscy wiedzą, co dana osoba chciała powiedzieć, jakie miała intencje i co jej w sercu gra. Przy czym swoje komentarze piszą nie po to, żeby merytorycznie podyskutować, tylko żeby przywalić, dokopać, a w efekcie… poczuć się lepiej. Przesadzam? Nie sądzę.

Dlaczego tak się dzieje? Ciekawą diagnozę tego zjawiska stawia papież Franciszek w adhortacji Gaudete et exultate. O powołaniu do świętości w świecie współczesnym. Zdaniem Ojca Świętego, żyjemy w czasach, w których „szacunek dla reputacji innych osób nie jest ujęty w jakiekolwiek normy etyczne, a wiele osób całkowicie zatraciło poczucie wstydu. Tam, gdzie zło jest pomieszane z dobrem, brakuje kryteriów oceny, albo inaczej – dobre jest to, co jest skuteczne, bez względu na okoliczności i na dobro drugiego człowieka”.

Z kolei w encyklice Fratelli Tutti papież Franciszek zauważa, że oto jesteśmy świadkami niespotykanych dotąd form agresji w świecie wirtualnym (tym, w którym w zasadzie nie obowiązują żadne normy), które prowadzą do dyskwalifikacji czy wręcz zniszczenia drugiej osoby. Dzieje się to wszystko w takich emocjach i z taką wręcz wściekłością, których próżno szukać w świecie rzeczywistym i w realnym kontakcie z innym człowiekiem. Gdyby te metody przenieść do tego prawdziwego świata, mogłoby się okazać, że nawzajem byśmy się zniszczyli. „Agresywność społeczna znajduje w urządzeniach mobilnych i komputerach możliwości niezrównanej ekspansji” – przestrzega Franciszek. I trudno z taką opinią się nie zgodzić, wystarczy zajrzeć do społecznościówek.

Należę bodaj do ostatniego pokolenia, które wychowywało się w czasach, kiedy o rewolucji cyfrowej pisali autorzy science-fiction, ewentualnie różnej maści futurolodzy. Sądzę jednak, że nawet im się nie śniło, że w tak krótkim czasie przyjdzie nam żyć w dwóch światach jednocześnie – realnym i wirtualnym. Oba te światy rządzą się swoimi prawami, czasem wzajemnie się wykluczającymi. Normy moralne obowiązujące w świecie realnym nie obowiązują w sferze wirtualnej (w prawdziwym świecie nigdy nie usłyszałam od nikogo życzeń gwałtu albo urodzenia chorego dziecka, w świecie wirtualnym wielokrotnie takie życzenia od „życzliwych” dostawałam).

John Suler, cyberpsycholog, a także badacz Internetu i sposobu działania jego użytkowników, już ponad dwadzieścia lat temu próbował znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak łatwo przychodzi ludziom lekceważenie w świecie wirtualnym norm społecznych, które obowiązują w realnym świecie. Zdaniem naukowca, dzieje się tak, ponieważ w Internecie nie widzimy i nie znamy swoich rozmówców, a oni nie widzą nas. Komunikacja za pomocą tego medium jest natychmiastowa, pozornie pozbawiona zasad i wolna od odpowiedzialności, a dodatkowo odbywa się w miejscu, które odbieramy jako alternatywną rzeczywistość. W efekcie – jak zauważa badacz – „robimy rzeczy, których nie zrobilibyśmy w prawdziwym życiu”. Takie zachowanie określa on mianem „toksycznego pozbawienia zahamowań”. Dwadzieścia lat później dodalibyśmy, że to pozbawienie zahamowań jest bezwzględne, i nie jest to bynajmniej przesada. W świecie wirtualnym bowiem nie ma czasu na refleksję, na ostudzenie emocji. Im one są silniejsze, tym lepiej, bo człowiek, który działa pod ich wpływem, staje się jeszcze bardziej bezwzględny. Często, niestety, to bardzo świadome działanie. Bo kto bardziej szokuje, ten wygrywa. To straszny świat, którego naprawdę nie rozumiem. Tylko czy jest alternatywa?