Horyzonty polskiej edukacji – szkoła demokracji
Żyjemy w społeczeństwie hierarchicznym, w którym jedni mają kontrolę nad innymi. Tak to wygląda od zarania. Od kiedy pojawił się na ziemi człowiek rozumny, pojawiły się również jednostki, które w naturalny sposób przejmowały inicjatywę – były obdarzone charyzmą, cechą liderów. Jest to stan jak najbardziej naturalny. Szukamy przewodnictwa lub chcemy sami przewodzić. Wokół tego kręci się te kilkanaście tysięcy lat ludzkiej historii – czasu, w którym człowiek dokumentuje swoją działalność na świecie.
Dzisiaj te relacje hierarchiczne wydają nam się dość mocno ucywilizowane, mamy system republikański z jego kadencyjnym systemem sprawowania urzędów. Mamy też w końcu demokrację liberalną, w której możemy sobie wybrać takich liderów, których chcemy i którzy najbardziej odpowiadają naszym wyobrażeniom o wspólnym dobru. A już starożytni, jak Platon i jego uczeń Arystoteles, mówili, że polityka to rozumne działanie na rzecz dobra wspólnego.
Bardzo ciekawe jest to, że w rozważaniach filozoficznych starożytnych myślicieli termin „polityka” pojawia się zawsze bardzo blisko pojęcia „sprawiedliwość”. Jestem przekonany, że te dwie przestrzenie są nierozdzielne. Nie da się tworzyć racjonalnej i skutecznej polityki bez odwoływania się do elementarnego, wierzę, że przyrodzonego, poczucia sprawiedliwości. Próby zawsze kończyły się źle. Wystarczy spojrzeć, do czego doprowadziły wszystkie próby wprowadzenia marksistowsko-leninowskich utopii komunistycznych, które zakładały, że naturalna hierarchia, oparta na zdolnościach i charyzmie, jest narzucona przez kapitał i że należy te klasy, które panują, a więc kapitalistów, arystokratów i duchowieństwo, fizycznie wyeliminować.
W drugą stronę działa to tak samo. Globalne korporacje próbują unifikować rynek światowy i wychować sobie idealnego konsumenta, który nie będzie pytał, tylko kupował kolejny model telefonu, kolejną aplikację czy usługę. To taki komunizm á rebours, w którym należy pozbyć się tych, którzy przywiązani są do lokalnej kultury, do tradycyjnego modelu społecznego – to oni są wrogami globalnych graczy. Oczywiście, trzeba znaleźć odpowiednie proporcje odniesienia. Dziś już nikt (mam nadzieję) nie wpadnie na pomysł ludobójstwa ze względu na poglądy czy przynależność społeczną.
Cały ten spór to nic innego jak odwieczna walka o władzę. W starożytności władcy dopisywali sobie boskie pochodzenie, boskie atrybuty i stawiali się ponad systemem społecznym. Później wraz z rozwojem ludzkiej świadomości teologicznej takie numery już nie przechodziły, chociaż koncepcja nadprzyrodzonego źródła władzy jest w chrześcijaństwie bardzo mocno osadzona – w parze z wolną wolą. A więc de facto obdarzony łaską władzy (pozostając w terminologii teologicznej) może z nią zrobić wszystko – nawet walczyć z Bogiem, czego przykłady mamy przez całą historię.
Hierarchia istniała zawsze i naiwnością jest myśleć, że stworzymy społeczeństwo w pełni egalitarne. To, co możemy jednak zrobić, to pracować nad tym, żeby nasze społeczeństwo nie było spolaryzowane, bo to prowadzi do podziałów, sporów i wojen domowych. Wiadomo, że bogaci chcą się bogacić, a biedni nie chcą być biedni. Na polu ekonomii widać to doskonale. Niestety nie widać tego na polu intelektualnym i kulturowym. Ludzie bogaci nie zawsze są inteligentni, natomiast ludzie biedni nie zawsze są mało inteligentni. Problem leży gdzieś indziej. I wydaje mi się, że w dużej mierze w sposobie wychowania i kształtowania kolejnych pokoleń.
Dochodzimy tym samym do szkoły, w której – w modelu idealnym – powinniśmy kształtować świadomego, pozbawionego kompleksów, otwartego i zmotywowanego obywatela. W rzeczywistości jednak nie możemy dać więcej, niż mamy sami, a przecież każdy z nas ma swoje wady, ma swoje własne spojrzenie na świat i nawet przy świadomości swojej roli oddziałujemy naszym spojrzeniem na świat i zostawiamy jego odbicie w naszych wychowankach. Nie da się być apolitycznym, bezstronnym i pozbawionym kompleksów – nie ma ludzi idealnych. Natomiast wiele można osiągnąć, jeśli będziemy tego świadomi. Wtedy nasz zestaw poglądów, nasze patrzenie na świat mogą być dźwignią, która rozpocznie dyskusje, która poruszy myśli i serca wychowanków – bez indoktrynacji, w duchu szacunku dla pluralizmu – w duchu demokracji.
Bo o to tak naprawdę w tej szkole współczesnej powinno chodzić. O prawdziwie demokratyczne wychowanie w szacunku dla otaczającego świata i inaczej myślących, a jednocześnie z pełną świadomością siebie i swoich poglądów. Bo demokracja to nie jest system, w którym elity ekonomiczne rządzą bezwolną i ograniczoną masą zakompleksionych jednostek. Demokracja to współodpowiedzialność za dobro wspólne, a dobrem wspólnym jest – mówiąc górnolotnie – cały nasz świat. W skali lokalnej to dom, osiedle, gmina i tak dalej. A w każdym z tych środowisk jest edukacja, jest szkoła, jest wychowanie.
Nie dajmy się zepchnąć do roli kaowców i propagandystów którejkolwiek ze stron współczesnego dyskursu politycznego. Bądźmy empatycznymi towarzyszami, pewnymi siebie, pewnymi swoich poglądów, bez kompleksów mówiącymi o świecie według nas, a jednocześnie pełnymi otwartości i szacunku dla poglądów tych, którzy są pod naszą opieką.
To najtrudniejsza rola na świecie.