Horyzonty polskiej edukacji — szkoła i trauma
Szkoła powinna być miejscem, w którym w sposób bezpieczny, planowy i metodyczny uczeń zdobywa wiedzę o otaczającym go świecie. Ideałem byłoby, gdyby robił to z ciekawością i zainteresowaniem. W takim idealnym świecie nauczyciel byłby codziennie wypoczęty, wyposażony w szereg pomocy dydaktycznych i narzędzi, które urozmaicałyby jego lekcje, pochylałby się nad każdym uczniem i byłby w stanie zapanować nad każdym pojawiającym się problemem. W idealnym świecie szkoła byłaby miejscem szczęśliwych ludzi. No, ale tak nie jest. Doskonale o tym wiemy, że nie żyjemy w idealnym świecie, a do szkoły przychodzimy z całym bagażem naszych przeżyć, naszych ciężarów i smutków, ale też nadziei i radości. W szkole konfrontujemy swój świat wewnętrzny z innymi światami albo decydujemy się na izolację. Każdy z tych scenariuszy niesie za sobą różne ryzyka, myślę, że jesteśmy tego świadomi.
Czasami zdarza się tak, że do szkoły trafiają uczniowie straumatyzowani, ofiary wojny, molestowania, wypadków i innych dramatycznych zdarzeń. Myślę, że polska szkoła nie jest systemowo przygotowana na radzenie sobie z traumą uczniów. Najczęściej działamy pod wpływem intuicji, która bardzo często nas nie zawodzi, i potrafimy być wsparciem i pomocą dla tych młodych ludzi. Ale to chyba nie tak powinno wyglądać. Myślę, że cały czas mamy w Polsce do czynienia z takim starym podejściem, że czas leczy rany, że wszystko mija. Jest to zakorzenione w przekonaniach minionych pokoleń, które swoje przeszły, i te przekonania przekazały swoim potomkom. Myślę również, że popularny w Polsce tzw. zimny chów ma się całkiem dobrze. Nie przytulaj za dużo, bo się przyzwyczai, nie noś, nie rozmawiaj, żeby dziecko potrafiło sobie samo radzić z kłopotami życia. To takie myślenie zakorzenione (myślę, że podświadomie) w czasach, w których umieralność dzieci do piątego roku życia była duża, a większość rodzin była wielodzietna. Brzmi to strasznie z dzisiejszego punktu widzenia, gdy mamy rozwinięte nauki psychologiczne i pedagogiczne, a takie podejście wydaje się nam barbarzyństwem. Tak jednak było. Rozpacz rodziców była dyskontowana przez starsze pokolenia dziadków, którzy otaczali ich swoją opieką, a okres przeżywania traumy i żałoby odbywał się w warunkach rodziny rozszerzonej, często całej wsi. Jednak i wtedy były przypadki samobójstw, alkoholizmu i popadnięcia „w szaleństwo” na skutek nieprzepracowanych traum.
Okazuje się, że dopiero w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku opracowano naukowe, psychiatryczne podstawy zrozumienia tego, jak traumatyczne wydarzenia wpływają na dzieci. Opracowała je amerykańska lekarka Lenore Terr w latach 1981–1983 i opublikowała w książce Too scared to cry. How trauma affects children… nad ultimately us all (Zbyt przestraszeni, by płakać. Jak trauma dotyka dzieci… i ostatecznie nas wszystkich). Terr prowadziła te badania na podstawie dramatycznych wydarzeń w amerykańskiej miejscowości Chowchilla w 1976 roku, kiedy dokonano porwania dla okupu autobusu szkolnego z 27 osobami, w tym 26 dzieci w wieku od pięciu do czternastu lat. Dzieci były przetrzymywane kilkanaście godzin w zasypanym ziemią improwizowanym z kontenera transportowego bunkrze. Jako grupy kontrolnej w tych badaniach użyto dzieci z pobliskich miejscowości. Okazało się, że nawet przebywając w bezpiecznych warunkach, wśród kochającej i wspierającej rodziny, skutki średnio- i długoterminowe przeżytej traumy są widoczne. Jednak bardziej odkrywcze w tych badaniach było to, że jednorazowa trauma różni się znacznie, jest zupełnie czymś innym niż powtarzające się lub długo trwające zdarzenia traumatyczne. Mówiąc prościej – łatwiej poradzić sobie z jednym, nagłym wydarzeniem, jak wypadek, śmierć bliskiej osoby niż z trwaniem w długotrwałym bądź powtarzającym się dramacie.
Okazuje się, że w przypadku traumy po nagłym, pojedynczym wydarzeniu terapii potrzebuje około 20% osób. Pozostałe 80% same po czasie dochodzą do równowagi psychicznej. Natomiast zupełnie odwrotnie jest w tym drugim przypadku.
Jaki to ma skutek w szkole? Nie jesteśmy przecież terapeutami, psychologami jako nauczyciele. Nie mamy w większości formalnych i rzeczywistych kompetencji do prowadzenia terapii i nie jest to też nasze zadanie. Naszym zadaniem jest nauczyć historii, matematyki, geografii itp. Więc co możemy zrobić, jeśli dostajemy takie dziecko po traumie albo w trakcie terapii? Oprócz okazania wrażliwości i empatii możemy zapytać, w jaki sposób jego sytuacja wpływa na naukę naszego przedmiotu i co możemy zrobić, żeby ułatwić mu poradzenie sobie z trudną sytuacją. Tylko tyle i aż tyle. Pamiętajmy, że nie jesteśmy od tego, żeby nieść na swoich barkach trudy terapii. Od tego są specjaliści, również w szkołach, i to z nimi należy ewentualnie konsultować podejmowane działania, ale nie działać na własną rękę.
Inne interdyscyplinarne badania pod kierunkiem Stevana E. Hobfolla z roku 2007 wskazują na pięć podstawowych elementów stanowiących ramę dla natychmiastowej i średnioterminowej interwencji po przeżyciach traumatycznych. Są to:
- uspokojenie rozumiane jako danie bezpiecznej przestrzeni do opanowania emocji
- stworzenie poczucia bezpieczeństwa i stabilności sytuacji
- uświadomienie zdolności do zmiany swojej sytuacji jako danie przestrzeni do szukania rozwiązań
- stworzenie sieci społecznego wsparcia, poczucia wspólnotowej troski o osobę w traumie
- odzyskanie nadziei na to, że może być lepiej.
Te elementy są częścią koncepcji Better Learning Programme stworzonej przez Norwegia Refugee Council i między innymi Jona Hakona Schultza, profesora z Uniwersytetu Arktycznego Norwegii w Trondheim, którego miałem całkiem niedawno przyjemność słuchać na konferencji w Krakowie.
Myśl o tym, że dzieci po przeżytej traumie zasługują na edukację, jest w jakimś sensie ożywcza, bo często jest tak, że zatrzymujemy się na daniu poczucia bezpieczeństwa, zaopiekowania, a edukację traktujemy drugorzędnie. Myślę, że właśnie w szkole powinniśmy pamiętać – jako nauczyciele – że priorytetem jest edukacja wsparta empatią i działaniami terapeutycznymi poza szkołą albo poza lekcją. To niezwykle ważne szczególnie teraz, kiedy w polskich szkołach są tysiące ofiar wojny.