I na puste miejsce czekamy

 

A teraz, dziś, za chwilę, dorosła kobieta położy po raz kolejny ten dziwny talerz. Z zupełnie innej porcelany. I nikt nie będzie czekał już na pukanie, a talerz będzie pełen. Pełen wspomnień, obrazów i słów, które ku rozpaczy dorosłej kobiety z roku na rok blakną, mieszają się z tym, co naprawdę, a tym, co mogło się wydarzyć, ale wcale nie musiało. Wredna pamięć. Fakty zamiata pod dywan, a z wyobrażeń próbuje zlepić opowieść.

Wigilijny stół to biel obrusa, blask świec, zapach siana i wszystkich dwunastu potraw, które będą na nim stawiane. Wigilijny stół to też tajemnica. To bowiem prawda, że trudno ustalić dziś genezę tego powszechnie znanego w Polsce zwyczaju pustego miejsca przy stole.

W wielu domach przeznaczamy je dla przygodnego gościa, wędrowca, ale stawiamy je również z myślą o bliskich nieobecnych. Tych, których zabrał czas, którzy odeszli nagle lub odchodzili do bólu powoli. Kładąc to dodatkowe nakrycie, pamiętamy także o tych, którzy, choć jeszcze wśród nas, to są nieobecni - brakiem przebaczenia, dziwną ciszą lub setkami realnych kilometrów. 

W sposób szczególny zwyczaj zostawiania pustego miejsca upowszechnił się w XIX wieku. Jego symbolika związana była z biblijną wędrówką Świętej Rodziny. Dla niej nie było miejsca w gospodzie, przy żadnym stole. Jednak według pradawnych wierzeń wolne miejsce nawiązuje również do pamięci o zmarłych. Ma przypominać o bliskich, którzy z różnych powodów nie mogą być obecni na wigilijnej wieczerzy. Poza tym jest to też wyraz naszej solidarności z ludźmi, którzy przeżywają święta samotnie. Kładąc ten jeden dodatkowy talerz, pokazujemy bowiem naszą gotowość do życzliwego przyjęcia gości, wędrowców, przyjaciół, ale i nieznajomych.

Dziewczynka upycha siano pod obrusem. Przynosi z pokoju zawinięte w kolorowy papier szale, rękawiczki, skarpety. Pieczołowicie układa to wszystko pod paskudną plastikową choinką z kolorowymi światełkami. Sama spod tej choinki przez lata będzie wyjmowała swetry i książki. Dziewczynka bierze do ręki przedziwne wydanie Nowego Testamentu – takie z prawdziwymi zdjęciami z Jerozolimy, Betlejem, Nazaretu. Najpierw czyta sama, potem, w kolejnych latach, przekazuje Pismo młodszemu bratu. Co roku dziewczynka odpowiada na to samo pytanie. Pytanie o fragment. Z Łukasza, Mateusza, Marka? Potem jeszcze szybkie „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” i słychać już trzask łamanego opłatka. Mięknie przy kolejnym „szczęścia” i wiadomo: „zdrowia”.  To wszystko mała dziewczynka robi w pamięci dorosłej kobiety. 

Ta druga ma w swoim domu prawdziwą jodłę. Pachnie, że ho. Obok choinki dorosła przysuwa stół. Obrus jest tkany. Ta dorosła ukradkiem kładzie pod choinką rycerzy, konie i wieże zamku. Przekazuje mężowi do przeczytania Pismo Św., bez obrazków, z zaznaczonym fragmentem. Odmawia „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” i po chwili jej wzrok wędruje na ten jeden, dziwny, pusty talerz i dorosła mówi: „Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie, a światłość wiekuista niechaj im świeci”.

Łzy.

Dorosła kobieta wyciera je ukradkiem. Ci od rycerzy, zamku i koni nie potrafią zrozumieć, że czas pełen radości, czekania na życie, że ten czas pełen upominków, od pewnej chwili – już na zawsze – jest czasem głębokiej refleksji nad stratą. Po prostu tak się staje, że przy Bożym Narodzeniu zaczynają się myśli o Zmartwychwstaniu - z całym jego balastem: drogą krzyżową, ciężarem krzyża i ciemnym grobem.

Na razie jednak wszyscy czekają. Jest Adwent. Czekają ci od rycerzy, ten od Pisma Św., czeka dorosła kobieta i nawet ta mała dziewczynka w tej dorosłej kobiecie też czeka, bo przecież: „Nieobecnych pojawią się cienie. Uwierzymy kolejny raz, w jeszcze jedno Boże Narodzenie”. 

I to dokładnie ta wiara pozwala udźwignąć ten tak bardzo... radosny czas Świąt.