Ja chcę być pierwszy!
To, co bardzo mnie cieszy, to fakt, że nasze dzieci potrafią się ze sobą bawić, a nawet dogadywać. Wiadomo, że istnieją i będą istnieć konflikty, niemniej na chwilę obecną ich wspólna zabawa, rozmowy, nawet spory, a potem godzenie się jest bardzo przyjemnym widokiem. I co ważne, nie jesteśmy jako rodzice często proszeni do roli rozjemców czy mediatorów. Jednak kłopoty zaczynają się podczas zabaw, które wymagają rywalizacji bądź mają określone zasady. Zarówno syn, jak i córka mają ogromny problem, by się do reguł dostosować, nie negować ich, co w końcu prowadzi do obrażenia się na cały świat. Wystarczy, że synek podbiegnie trochę szybciej, już zaczyna się wyścig, przepychanki, płacz, że chciało się być pierwszym. Nierzadko brakuje mi argumentów na to, by wytłumaczyć córce, że nie zawsze będzie się wygrywało i że nie wszystko, co proponuje brat, jest rywalizacją. I na odwrót. Do tego dochodzą przechwałki, że coś potrafią lepiej wykonać. Można zrozumieć, w czym tkwi istota wygranej czy sukcesu. Każdy z nas, a szczególnie dziecko, które jeszcze tak bardzo chce się uczyć, poznawać, odczuwa przyjemność i satysfakcję z wygranej. Lubi być chwalone, dostrzeżone i mieć poczucie sprawczości. To z pewnością wpływa na poczucie wartości siebie i samoocenę. Jednak jest w tym wszystkim też pewne niebezpieczeństwo. Mianowicie poprzez sukcesy dzieci wpadają w pułapkę porównywania ich z rówieśnikami, szczególnie w oczach dorosłych, bo to ich uwaga i akceptacja jest dla dzieci najważniejsza. Ponadto skupianie się tylko na sukcesach prowadzi do chorego perfekcjonizmu, co może pokutować w dorosłości. Ucząc dzieci dążenia tylko do sukcesów, zdobywania pochwał i nagród, nieświadomie narażamy je na manipulację i zaniżoną samoocenę, a przecież zależy nam, by siebie akceptowały i znały swoją wartość, niezależnie od osiągnięć. Naszą rolą jest, by pomóc dzieciom zaakceptować porażki, uznać to, że czasem nie jest tak, jak byśmy chcieli, wspierać je tak, by czuły się akceptowane i miały ochotę rozwijać się, ale nie tylko, by wygrywać, lecz z samej chęci poznawania i nauki nowych umiejętności.
Nasza nieporadność w doradzaniu dzieciom, co mają zrobić z porażką, bądź próba pogodzenia dzieci w trakcie rywalizacji wynika najczęściej z braku cierpliwości i chęci uniknięcia konfliktu. Na dłuższą metę jednak chwila spokoju czy ochrona dziecka przed przegraną nie rozwiązuje problemu. A to dość ważne doświadczenie na przyszłość. My, dorośli, czasem, żeby zmotywować dzieci do podejmowania ryzyka, używamy niezbyt trafnych metod, jak krytyka podejmowanych działań i niezauważanie postępów, wytykanie potknięć, porównywanie ze sobą dzieci, poniżanie, ośmieszanie, dyskredytowanie i wyręczanie, kiedy sobie dziecko nie radzi, obrażanie się na nie, ciągłe mówienie, że sobie poradzi, oskarżanie o porażkę, wywoływanie poczucia winy poprzez negowanie wysiłku włożonego w zadanie. Do tego dochodzi nasza postawa i mimika, która nie pozostawia wątpliwości, że jesteśmy rozczarowani poczynaniami dziecka. Podejrzewam, że sami też tego wszystkiego mogliśmy doświadczyć w trakcie swoich lat edukacji.
Doświadczenie przegranej jest mimo wszystko dziecku potrzebne. Prędzej czy później jest na nią skazane. Możemy zachęcać do podejmowania prób, ale lęk przed porażką może utrudniać rozwój dziecka. Sama wygrana nie daje gwarancji, że dziecko w równym stopniu będzie się we wszystko angażowało. Lęk przed porażką może zupełnie zdemotywować dziecko do działania. Dzieciom, którym trudno odnaleźć się w świecie reguł, szczególnie się przyda doświadczenie porażki. Reguły bowiem przekładają się na całe nasze życie i jego organizację. Chaos w tej materii również dziecku zacznie przeszkadzać i będzie się w nim gubić. Czasem pewne zasady można naginać, ale dzieci muszą wiedzieć, że są zasady, których nie wolno nie przestrzegać, jak na przykład zasady bezpieczeństwa. Poza tym przegrywanie pozwoli się dziecku oswoić z rywalizacją, a w dorosłym życiu lepiej poradzi sobie ze stresem, rozczarowaniem czy gniewem. Każda porażka jest okazją, by poznać i nauczyć się czegoś o sobie i innych, by poznać swoje reakcje, emocje, nauczyć się je nazywać. Warto dać dziecku poczucie, że może czuć gorycz przegranej. Wówczas dajemy dziecku informację, że je rozumiemy. Czasami pocieszanie wcale nie jest potrzebne. Wystarczą drobne gesty, jak przytulenie i empatyczne przyjrzenie się emocjom dziecka i ich uznanie, nie korygowanie. A przede wszystkim zapewnienie go o swojej bezwarunkowej miłości, która nie potrzebuje dowodów i osiągnięć.
Nauka przyjmowania porażek wymaga od dziecka wielkiej pokory. Po każdej przegranej, kiedy najtrudniejsze emocje już opadną, dobrze jest podjąć rozmowę o tym, co można następnym razem zrobić inaczej, poszukać wspólnie nowych strategii bądź dać dziecku szansę, by samo je odszukało. Podczas takich rozmów warto wzmacniać samoocenę dziecka poprzez dostrzeżenie umiejętności, postępów i jego wysiłków. Można przekierować uwagę dziecka z samej rywalizacji na branie przyjemności z pobijania własnych rekordów, ograniczeń. Ważne jest, by ćwiczyć przegrywanie na bezpiecznym, rodzinnym gruncie. Najlepiej sprawdzają się w tym gry planszowe. U nas są to tzw. pamięciówki, kalambury, gry na spostrzegawczość czy gry logiczne. Takie gry wydają się dzieciom bardziej fair, ponieważ zauważają, jak bardzo zależy wygrana od nich samych. U nas najtrudniej jest z grami, w których wygrana zależy od szczęścia, np. kiedy musimy rzucać kostką. Dobrym wyborem są też gry, które rywalizację przekuwają we współpracę, ale i one nie ustrzegą dziecka przed poczuciem przegranej.
A najlepiej jest być przykładem dla swojego dziecka. Pokażmy dziecku, jak można przyjmować porażkę. Nazwijmy swoje odczucia, a także kształtujmy pozytywne przekonania i czyny, jak umiejętność pogratulowania rywalowi. Wyjaśnijmy, że wygrana nie oznacza zawsze pierwszego miejsce na podium, ale mogą nią być też na przykład nasze zadowolenie i wysiłki z postępów. Opowiedzmy dzieciom o swoich próbach, trudzie w zdobywaniu nowych umiejętności. Zwróćmy też uwagę, jak przyjmujemy swoje dorosłe porażki, np. zawodowe czy osobiste. Dzieci nas obserwują i zauważą rozbieżność między tym, co chcemy im przekazać, a jak reagujemy.