Jak produkować młotki?

Marek Oktaba

„Pułapki rachunku sumienia” to krytyka dokumentu „Powołanie lidera biznesu” dokonana przez Pawła Falickiego podczas konferencji w Krakowie, która zaintrygowała mnie niezmiernie. W wystąpieniu został poruszony cały szereg problemów, w tym tekście chciałbym zastanowić się nad pytaniem: czy w watykańskim dokumencie znajdzie się coś pomagającego w lepszej produkcji młotków? Tytułowe młotki są nawiązaniem do przedmiotu działalności gospodarczej prelegenta, który wprawdzie nimi tylko handluje, nie produkując ich, ale sprawa produkcji gdzieś tam musi mieć miejsce i to może być pretekstem do niniejszych krótkich rozważań. Z kolei zadane przed chwilą pytanie wypływa z ogólnego wydźwięku wypowiedzi pana Pawła Falickiego, iż w tym dokumencie trudno znaleźć coś pomagającego w biznesie, a więc i w lepszej produkcji młotków.

Powołanie lidera biznesuByć może jestem niesprawiedliwy względem pana Pawła Falickiego, ale słuchając go miałem wrażenie iż jest przekonany, że poszczególni ludzie są istotami skończonymi, ostatecznie uformowanymi, o których już wszystko wiadomo. Wiadomo, że jeden ma żonę, a drugi dwie kochanki. Wiadomo, komu można delegować obowiązki, a komu nie. Można się domyśleć, że żaden z nich już prochu nie wymyśli, ani sam siebie nie przeskoczy. Pan Paweł Falicki (o ile dobrze go zrozumiałem) nie jest tu oryginalny. Powszechnie tak się widzi ludzi i sami ludzie powszechnie tak widzą siebie samych. To powszechne widzenie radykalnie kontrastuje z tym czego możemy się dowiedzieć z Ewangelii: że Bóg świetnie sobie zdaje sprawę, iż ludzie wykorzystują zaledwie parę procent swego potencjału. To powszechne widzenie radykalnie kontrastuje z nauczaniem Kościoła, że człowiek ma bardzo duże trudności ze zrozumieniem siebie samego, odkryciem tajemnicy swojej własnej osoby.1

Jeden pracownik ma żonę, a drugi dwie kochanki. I wszystko o nich już wiadomo. Domyślamy się też czegoś na temat ich szefa – że ten jest święcie przekonany, iż wszystko już wie. Nic go w życiu nie zaskoczy. Pozwolę sobie tu nieco rozwinąć wątek odnośnie wszystkich trzech panów z zakładu produkcji młotków – oczywiście fantazjując, bo przecież ja sam niczego o tych panach nie wiem. Ale hipotetycznie spróbujmy sobie wyobrazić, że następuje jednak coś zaskakującego. Pan mający żonę czy to sam, czy też dzięki pomocy Duszpasterstwa „Talent”, nieoczekiwanie wyzwala się spod tyranii swojej matki (a na to już najwyższy czas, bo niedługo sam będzie miał wnuki). Pan mający dwie kochanki na zasadzie gratisowej podejmuje się względem kolegów prowadzenia kursu „jak podrywać panie”, wychodząc naprzeciw tej wielkiej i pilnej potrzebie społecznej. A ich szef podejmuje decyzję, aby obok produkcji młotków uruchomić dział produkcji procesorów. Każdy z trzech panów w krótkim czasie z człowieka starego staje się człowiekiem młodym, oczywiście w sensie duchowym. Wcześniej było wiadomo, że w jego życiu już się nic nie zmieni. Ale teraz się zmieniło.

Wypowiedź pana Pawła Falickiego spotkała się z ciekawą ripostą ze strony profesora Ryszarda Stockiego, a zawierającą komentarz do oskarżeń, iż ostatni dokument watykański nosi na sobie piętno myślenia marksistowskiego: Jeśli mogę pomóc panu Falickiemu w samookreśleniu się. Walka klas nie jest najbardziej kluczowym hasłem Marksa. Jego podstawowym hasłem jest „byt kształtuje świadomość”. Liberalizm ekonomiczny, czyli myślenie kategoriami „ja się zajmuję młotkami”, „moja podstawowa sprawa to jest być”, to jest właśnie myślenie kategoriami bytu, który kształtuje świadomość. To jest bardzo ważna odpowiedź na pytanie, jaka jest postawa marksistowska. Jeśli bym miał odpowiedzieć w jednym zdaniu, jakie jest myślenie chrześcijańskie, to „świadomość kształtuje byt”. A nawet więcej: miłość kształtuje byt. Nauczanie Kościoła jest wbrew naturze. Zdałem sobie z tego w pełni sprawę, kiedy przeczytałem komentarz Ratzingera do encykliki „Fides et ratio”. Powiedział on, że naturalną wiarą, która istniała wśród Żydów, był złoty cielec. Jahwe to był Bóg uniwersalny, który został temu ludowi narzucony przez samego Boga, i to nie jest naturalna wiara. Musimy podważyć naszą naturę, nasze geny, bo wiara jest nie z tego świata. Profesor Stocki bycie chrześcijaninem sprowadza do prowadzenia takiego stylu życia, który jest odmienny od stylu tego świata. Ten odmienny styl kształtuje odmienny świat, kroczek po kroczku urzeczywistniające się Królestwo Boże.

Jak brzmią słowa bł. Jana Pawła II o tym, że człowiek nie może zrozumieć samego siebie? Brzmią jak oskarżenie względem tego naszego świata społeczno-gospodarczego, w którym poszczególni ludzie są istotami skończonymi, ostatecznie uformowanymi, o których już wszystko wiadomo, którzy nie mają potrzeby by rozumieć samych siebie. Oskarżenie względem świata postmarksistowskiego, oskarżenie względem statycznej niewydolnej gospodarki, oskarżenie względem społeczeństwa, w którym nowe pokolenia mogą albo wejść w młyn miażdżący człowieczeństwo, albo wyjechać na Wyspy.

Kiedy produkcja młotków jest uczestniczeniem w Bożym dziele stwarzania świata?

Papież Jan Paweł II w encyklice „Laborem exercens” umieścił słowa powtórzone w omawianym niedawnym dokumencie watykańskim, że „Człowiek, stworzony na obraz Boga, przez swoją pracę uczestniczy w dziele swego Stwórcy – i na miarę swoich ludzkich możliwości poniekąd dalej je rozwija i dopełnia, postępując wciąż naprzód w odsłanianiu ukrytych w całym stworzeniu zasobów i wartości”.2 Tak więc ludzka praca jest uczestniczeniem w Bożym dziele stwarzania świata. Czy każda praca? Nie. Wykluczenia opisane są i w „Laborem exercens”, i w dokumencie „Powołanie lidera biznesu – refleksja”.

Oto jak by można streścić sytuacje, gdy ludzka praca nie jest godna być nazwaną uczestniczeniem w Bożym dziele stwarzania świata. Inaczej mówiąc, gdy praca jest zła.

Złą pracą jest każda działalność bezsensowna, nie zmierzająca najprostszą drogą do celu, uwłaczająca zdrowemu rozsądkowi i godności człowieka. Złą pracą jest wytwarzanie przedmiotów bezużytecznych, szpetnych, szkodliwych dla człowieka; jest nią także wytwarzanie rzeczy za cenę życia i zdrowia ludzkiego. Źródłem złej pracy jest skrajna ekonomizacja pracy, to znaczy jej ocena wyłącznie w kategoriach ekonomicznych. System złej pracy oznacza małą wydajność, zaniżone pensje i demoralizację pracowników.

Praca jest nieludzka kiedy odbywa się na zasadzie „żerowania”, „pod batem” lub „mrowiska”. W modelu „żerowania” człowiek pracuje wtedy i dlatego jedynie, że musi zaspokoić swoje instynkty (głodu, przyjemności, władzy, posiadania itp.). Nie tylko sam fakt pracy, ale jej charakter i sposób jej wykonywania są temu podporządkowane; determinuje to także jego stosunek do świata i drugiego człowieka. W modelu „pod batem” praca wykonywana jest pod przymusem, ze zdeptaniem wolności człowieka. W modelu „mrowiska” człowiek jest pozbawiony własnej podmiotowości, a nawet świadomości systemu swej pracy, i spełnia jedynie wyznaczone zadania.

Odwrotnością złej pracy jest praca wykonywana z miłością. Jest to praca, którą się lubi i dzięki temu może się pracować dobrze, skutecznie i owocnie. Ażeby pracować z miłością, trzeba umieć pracować; szanować i rozumieć tworzywo, znać narzędzie i zdobyć pewne mistrzostwo w posługiwaniu się nim, mieć szacunek dla rzeczywistości i pragnąć nadawać jej nowe wartości. Wiąże się z tym radość z dobra, które powstaje pod ręką człowieka, z nowych wartości, rodzących się dzięki myśli i wysiłkowi człowieka; radość wyraża się w satysfakcji z poniesionej ofiary, z trudu, który nie był daremny. Człowiek jest w pełni twórczy wtedy, kiedy ma świadomość, że pracuje dla innych, że praca służy wszystkim korzystającym z jej wytworów, że poprzez pracę świadczy ludziom dobro, że czuje się potrzebny, pożyteczny, staje się aktywnym czynnikiem podnoszenia jakości życia i kształtowania cywilizacji. Istotna jest również postawa współdziałania ze swymi współpracownikami w duchu wspólnoty.3

Pan Paweł Falicki oddziela sprawę ludzkiej godności od przedmiotu działalności firmy. Na konferencji usłyszeliśmy: Ogólny, integralny rozwój pracowników czy też w ogóle ludzi związanych z firmą, wcale nie musi czynić firmy bardziej wydajną, sprawną i dochodową. To w ogóle nie jest kwestia wiary, tylko wiedzy, bo taki rezultat można przecież zmierzyć. Godność człowieka zawsze musi być stawiana na pierwszym miejscu. Nie zawsze jednak to przyczynia się do rozwoju firmy. Przyznam jednak, że w większości przypadków poważne podchodzenie do godności ludzkiej jakoś procentuje pozytywnie u mnie w firmie. Przynajmniej spokojem i dobrą atmosferą. Należy więc przestrzegać godności człowieka ze względu na wyznawaną wiarę lub hierarchię wartości, ale sprawy rozwoju firmy należą do osobnej, niezależnej płaszczyzny. Porównanie godności z marżą to tak jak porównanie długości z ciężarem.

Pan Paweł Falicki odnosi się też z awersją do myśli, iż przedsiębiorstwo kształtuje swoje otoczenie. Sprzedaję młotki tym, którzy chcą kupić młotki. Natomiast nie jest moim zadaniem promowanie odpowiedzialnej konsumpcji. Do tego służą organizacje konsumenckie, stowarzyszenia, a nie przedsiębiorstwa. Konsumenci mają własne rozumy, sumienia i wolna wolę. Są osobami. I nie chcę kwestionować decyzji Pana Boga obdarzenia człowieka wolną wolą. I nieco dalej: Nie możemy brać odpowiedzialności za rozwój społeczności.

Myślenie powyższymi kategoriami może być nazwane naturalnym; na pewno jest to myślenie powszechne. Kościół w swoim nauczaniu społecznym kieruje się myśleniem nienaturalnym, na co zwracał uwagę profesor Stocki. Drogi Boże nie są drogami ludzkimi. Kiedy Bóg patrzy na młotki wystawione na regale marketu, odróżnia, który z nich został wyprodukowany na zasadzie współuczestnictwa w Jego dziele stwarzania świata, a który wbrew zasadom stworzenia. W każdym z młotków widzi towarzyszącą mu wartość dodaną, wyrażającą się w dobru, które stało się udziałem co najmniej kilku osób, może nawet jakiejś całej społeczność, albo też widzi wartość odjętą, kiedy to ludzkie poniżenie rozlało się szerzej jak woda skażona środkiem toksycznym. Ja oczywiście biorąc do ręki te młotki nie zdołam odróżnić, który z nich szerzy Królestwo Boże, a który niszczy to Królestwo. Ale być może dobry znawca zdoła to odróżnić i po samych młotkach.

Kościół uczy, że grzech ma wymiar społeczny; ponieważ my ludzie stanowimy system naczyń połączonych, każdy grzech w jakiejś choćby śladowej formie dopływa do wszystkich innych. Ale też to samo jest z dobrem – i ono się rozszerza na kształt fali. Ludzkie społeczeństwo jest kształtowane przez interferencje fal dodatnich i ujemnych, i Królestwo Boże to wzrasta, to maleje, w zależności od ludzkich czynów lub ludzkiej bezczynności. Aby to pojąć trzeba się wydobyć ponad naturalny sposób myślenia. W ramach naturalnego sposobu myślenia mieści się i marksizm, i liberalizm; z punktu widzenie Ewangelii różnica między tymi dwoma jest nieistotna.

W ostatnich stuleciach w katolicyzmie zwykło się skupiać uwagę na czystości, ubóstwie i posłuszeństwie. Są to, rzecz jasna, świetne cnoty i warto skupiać na nich uwagę. Należy tu jednak zauważyć, że II Sobór Watykański dokonał znamiennego przewartościowania, przywracając do łask i stawiając na pierwszym miejscu starochrześcijańskie nauczanie, że istotą ludzkiego udziału w życiu Bożym jest uczestnictwo w trojakiej misji Jezusa Chrystusa. Na krakowskiej konferencji temu w dużym stopniu był poświęcony referat ks. dr hab. Jana Machniaka.

Udział w misji prorockiej oznacza, że należy przyjąć Ewangelię i głosić ją światu słowem, a zwłaszcza czynem, świadectwem własnego życia jaśniejącego Bożą prawdą. Udział w misji prorockiej nakazuje śmiało i odważnie demaskować wszelkie przejawy zła. Nakazuje cierpliwie i niezmordowanie dawać wyraz chrześcijańskiej nadziei. Nakazuje kierować się rzetelnym odniesieniem do prawdy w każdej dziedzinie, wychowywać innych w prawdzie i uczyć ich dojrzewać do miłości i sprawiedliwości. Misję prorocką pełni się również i w zakładzie produkcji młotków, mniej słowami, bardziej świadectwem własnego życia i pracy.

Udział w kapłańskiej misji Chrystusa oznacza łączenie się z Nim w ofierze składając samego siebie i wszystkie swoje uczynki, radości, smutki, utrapienia, przez co człowiek świecki staje się duchową ofiarą miłą Bogu. Ofiarowanie się wraz z Chrystusem na stole Eucharystycznym wiąże się z oczyszczeniem i prowadzi do uczestnictwa w jedynym i nieodwracalnym oddaniu człowieka i świata samemu Ojcu. Kto już złożył swoje żale na patenie ołtarza, nie wylewa ich na swoich współpracowników w zakładzie produkcji młotków. Nie jest przygnieciony balastem swoich żali, jest lekki, potrafi okazać radość, potrafi zachować się delikatnie.

Udział w królewskiej misji Chrystusa oznacza podjęcie swojego indywidualnego powołania i poprzez jego realizację służenie temu, aby Królestwo Boże rozszerzało się w dziejach. Przeżywanie chrześcijańskiej królewskości odbywa się drogą duchowej walki, aby pokonać w sobie królestwo grzechu, a następnie poprzez dar z siebie w miłości i sprawiedliwości służyć Jezusowi. Szczególnym zadaniem wiernych świeckich jest przywracać stworzeniu całą jego pierwotną wartość i w ten sposób stawać się współpracownikami Stworzyciela. Należy służyć na wzór Chrystusa, który nie przyszedł, aby Jemu służono, ale by On służył. Prawdziwie „panować” można tylko „służąc”, a równocześnie „służenie” domaga się tej duchowej dojrzałości, którą należy określić właśnie jako „panowanie”. Aby umiejętnie i skutecznie służyć drugim, trzeba umieć panować nad samym sobą, trzeba posiadać cnoty, które to panowanie umożliwiają. Nawet ten kto w zakładzie produkcji młotków pełni najmniej cenioną funkcję, może działać na rzecz szerzenia Królestwa Bożego i tym samym uczestniczyć w królewskiej godności Chrystusa.

To krótkie rozważanie na temat zasad, kiedy to produkcja młotków jest uczestniczeniem w Bożym dziele stwarzania świata, warto zakończyć uwagą, że w ramach naturalnego, światowego sposobu myślenia nigdy nie da się dobrze zarobić na produkcji czy handlu młotkami. Naturalny, światowy sposób myślenia nieuchronnie rodzi ubóstwo, niską jakość, wzajemną wrogość między ludźmi, rozmaite sposoby nadużywania i wyzysku. Po to, aby dobrze zarobić na produkcji i handlu młotkami, trzeba by działać w sposób nienaturalny, drogą budowania Królestwa Bożego. Teologowie wskazują, że w niebie będziemy pracować, a więc również i produkować młotki. Pracować tak, jak Adam pracował w rajskim ogrodzie; skoro Biblia mówi, że kopał rowy nawadniające, to musiał używać i młotka, choćby do zbijania szalunków przy budowie urządzeń wodnych. Dopiero tam, w niebie, to będą prawdziwe młotki, w pełni godne swojej szlachetnej nazwy. Dopiero tam cała społeczność będzie miała z nich korzyść. Ale po troszeczku można tak działać i tu w tym naszym ziemskim życiu – o ile jesteśmy chrześcijanami. Trzeba tylko robić to, co podczas krakowskiej konferencji pani Anna Jaworek ujęła w słowach: Mamy sprzedawać naszą świętość, mamy być solą ziemi.

Kiedy następuje rozwój człowieka pracy?

W wypowiedziach pana Pawła Falickiego daje się zauważyć dosyć zgrubne, statyczne podejście do spraw rozwoju człowieka pracy. Rozwój musi tu być łatwo mierzalny, w rodzaju uzyskania nowych kwalifikacji potwierdzonych zapewne egzaminem kwalifikacyjnym lub oceną rzeczoznawcy. W ramach przedsiębiorstwa tokarz uzyska wsparcie w podnoszeniu własnych kwalifikacji. Ale jeżeli tokarz zechce wyuczyć się zawodu fryzjera, nie wolno mu tego robić na koszt zakładu pracy, niech za własne pieniądze robi to popołudniami. Podobnie winien się zachować, jeżeli chce się nauczyć medytacji zen. Staram się, by pracownicy nie mieli w pracy czasu na głupoty – firma służy do organizacji życia ekonomicznego, a nie innych jego aspektów.

Z punktu widzenia społecznej nauki Kościoła istotny rozwój następuje nie tam, gdzie tokarz staje się fryzjerem, lecz tam, gdzie tokarz staje się bardziej tokarzem. Z pewnością musi to dotyczyć rozwoju jego umiejętności czysto technicznych, ale dużo ważniejszym jest to, co winno następować w jego własnym człowieczeństwie. Karol Wojtyła w swojej antropologii filozoficznej opisywał w jaki sposób następuje wzrost integracji oraz wzrost transcendencji człowieka. Im bardziej następuje wzrost w tych dwóch kierunkach, tym większa korzyść tak dla samego człowieka, jak i jego całego otoczenia, w tym – oczywiście – również i dla jego zakładu pracy. Warto by ów zakład pracy jakoś partycypował w tym wzroście człowieczeństwa, chociaż – tutaj należy zgodzić się z kierunkiem wypowiedzi pana Pawła Falickiego – z poszanowaniem wolności każdego człowieka, bez narzucania mu niczego siłą lub podstępem, bez czynienia go ubezwłasnowolnionym, uzależnionym.

Zapewne istnieje bardzo wiele sposobów działania na podobieństwo katalizatora wspomagającego ludzką integrację i transcendencję. Chciałbym tu podpowiedzieć jeden z takich sposobów. Mianowicie, można człowiekowi podpowiadać, aby rozpoczął własny rozwój od pochylenia się na tym swoim krzyżem, który przeklina, nad tym swoim utrapieniem, nad którym lamentuje. Bo chrześcijaństwo pozwala rozwijać się poprzez krzyż. I tu widać różnicę pomiędzy chrześcijaństwem a naturalnymi religiami plemiennymi, gdzie każdy, kto składał ofiary swemu Swarożycowi, miał zagwarantowaną od tego boga opiekę i dobrobyt. W chrześcijaństwie droga prawdziwego rozwoju wiedzie poprzez stawanie się przetapianym jak metal w rękach złotnika, poprzez stawanie się ługowanym jak płótno w rękach farbiarza. Póki się to przeklina, póki się nad tym lamentuje, człowiek się nie rozwija, stoi w miejscu. Rozwój następuje, gdy wchodzi w głąb cierpienia.

W encyklice „Laborem exercens” Jan Paweł II zawarł bardzo ważne uwagi na temat ludzkiej pracy: Pot i trud, jaki w obecnych warunkach ludzkości związany jest nieodzownie z pracą, dają chrześcijaninowi i każdemu człowiekowi, który jest wezwany do naśladowania Chrystusa, możliwość uczestniczenia z miłością w dziele, które Chrystus przyszedł wypełnić. To dzieło zbawienia dokonało się przez cierpienie i śmierć krzyżową. Znosząc trud pracy w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym za nas, człowiek współpracuje w pewien sposób z Synem Bożym w odkupieniu ludzkości. Okazuje się prawdziwym uczniem Jezusa, kiedy na każdy dzień bierze krzyż działalności, do której został powołany. (…)

W pracy ludzkiej chrześcijanin odnajduje cząstkę Chrystusowego Krzyża i przyjmuje ją w tym samym duchu odkupienia, w którym Chrystus przyjął za nas swój Krzyż. W tejże samej pracy dzięki światłu, jakie przenika w nas z Chrystusowego Zmartwychwstania, znajdujemy zawsze przebłysk nowego życia, nowego dobra, jakby zapowiedź nowego nieba i nowej ziemi — które właśnie poprzez trud pracy staje się udziałem człowieka i świata. Poprzez trud — a nigdy bez niego. Potwierdza to z jednej strony nieodzowność krzyża w duchowości ludzkiej pracy, z drugiej strony jednakże odsłania się w tym krzyżu-trudzie nowe dobro, które z tej pracy bierze początek. Z pracy rozumianej dogłębnie i wszechstronnie — ale nigdy bez niej.4

Ktoś by mógł powiedzieć, że to głupota próbować reklamować drogę krzyża jako sposób na pracę i życie. Nikt mądry się nie zdecyduje na drogę krzyża. Ale to nie tak. Krzyż każdy ma, a może szczególnie ten, kto w Polsce prowadzi działalność gospodarczą, pan Paweł Falicki na pewno to potwierdzi. Ale każdy ma własny krzyż, tyle że jedni zdecydują się ciągnąć go we wspólnym jarzmie z Jezusem Chrystusem, zaś inni wolą ciągnąć go w pojedynkę, przeklinając i lamentując.

Wszystko to, co opisuje Ojciec Święty, ma sens jedynie przy więzi z Bogiem. Rozwój człowieka pracy ma miejsce wtedy, kiedy ten człowiek odczytuje że realizuje Boże powołanie. Podczas krakowskiej konferencji z 18.10.2012 powiedziano wiele wartościowych uwag na temat warunków realizowania Bożego powołania. O tym mówił między innymi ks. biskup profesor Grzegorz Ryś. Powiedział między innymi:

Chrześcijaństwo zna właściwie tylko jedno powołanie – powołanie do miłości. Wszystko inne jest formą. W różny sposób to zasadnicze powołanie do miłości chrześcijanin wypełnia. (…) Jakiekolwiek powołanie, jakąkolwiek drogę życiową człowiek znajduje, to musi ostatecznie mieścić się ona w tym jednym jedynym wielkim powołaniu człowieka, jakim jest powołanie do miłości.

(…) Nie jest tylko tak, że powołanie to są tylko takie czy inne predyspozycje, które człowiek posiada. (…) Powołanie to jest zawsze wydarzenie. Człowiek, który chce patrzeć na swoje życie kategoriami powołania, musi patrzeć bardzo wyraźnie na życie duchowe i na wyzwania, które przynosi świat w którym żyjemy. (…) Powołanie przychodzi z potrzebami społeczeństwa, w którym żyjemy. Nie może być tak, że człowiek bez przerwy medytuje, co jest jego powołaniem, a świat wokoło najbliższy krzyczy: potrzeba byś zrobił to i to, lecz ten nie robi, bo bez przerwy się zastanawia. Nie wystarczy mieć predyspozycje wewnętrzne i takie czy inne uzdolnienia, żeby od razu mieć powołanie w tym kierunku.

I trzecia myśl – wezwanie które przychodzi z zewnątrz i człowiek je podejmuje, jeśli podejmuje je w sposób odpowiedzialny, to wymusi na nim rozwój pewnej predyspozycji, umiejętności i talentu. Ten sposób przeżywania powołania jest zawsze łaską. Mówiąc językiem wiary: jeśli Bóg pokazuje nam zadania, to też z reguły uzdalnia nas do ich wypełniania. Najważniejsze ostatecznie nie są takie czy inne talenty, lecz doświadczenie wspólnoty, poprzez którą Bóg wzywa człowieka do wykonywania rzeczy, o których sam siebie nigdy nie podejrzewał, że je potrafi.

Ksiądz Biskup pokazał, że człowiek podejmujący pracę jako Boże powołanie, nie jest zdany tylko na własne siły. Tak więc ów proces, który językiem antropologii filozoficznej jest nazwany integracją i transcendencją człowieczeństwa, dla teologa jest wzrostem, gdy człowiek otwiera się na Bożą łaskę. Ksiądz Biskup wskazał też na to, jak powołanie łączy się ze wspólnotą. Bóg przemawia poprzez głos wspólnoty ludzi, nie tylko poprzez osobisty dialog modlitewny. Powołanie ma też służyć wspólnocie. A im więcej ludzi świadomie realizujących powołanie, tym lepsza jakość wspólnej pracy i tym lepsze jej efekty.

Czy moja praca jest pełnieniem powołania? Czy wykonuję moją pracę razem z Bogiem, który powołuje, który mnie obdarza swoją łaską, rozwijając we mnie predyspozycje, umiejętności i talenty? Czy to jest pełnienie służby? Na te pytania każdy winien odpowiedzieć osobiście.

Dokument „Powołanie lidera biznesu – refleksja” przypomina, że nie każda praca jest realizacją powołania Bożego. W przypadku przedsiębiorców jest tam zastosowane słownictwo odróżniające dobrą i złą pracę; pracę godną powołania i będącą zaprzeczeniem powołania. Tą pierwszą, dobrą, wykonuje „lider biznesu”. Tą drugą, złą, wykonuje „spekulant”. Przedsiębiorstwo musi cechować się umiejętnością służenia wspólnemu dobru całego społeczeństwa przez wytwarzanie dóbr i oferowanie usług. Przedsiębiorstwo z natury jest skoncentrowane na innych: łączy uzdolnienia, talenty, energię z umiejętnością służenia potrzebom innych, co z kolei wspomaga rozwój ludzi, którzy wykonują pracę. W wyniku wspólnie wykonywanych zadań powstają towary i usługi potrzebne zdrowej społeczności. Lider biznesu nie jest spekulantem, lecz innowatorem. Celem spekulanta jest maksymalizacja własnego zysku; dla takiej osoby cel uświęca środki, a tym celem jest właśnie zysk. Dla spekulanta budowa dróg, szpitali i szkół to żaden cel, a jedynie droga do niego. Powinno być oczywistością, że spekulant nie jest tym liderem biznesu, którego Kościół uważałby za budowniczego dobra wspólnego. W odróżnieniu od tego chrześcijański lider biznesu przyczynia się do wspólnego dobra poprzez tworzenie prawdziwie dobrych towarów i usług, które autentycznie służą innym.5

W uzupełnieniu warto dodać, że tak jak lider biznesu może stawać się katalizatorem rozwoju człowieczeństwa swoich pracowników, tak i pracownicy mogą być katalizatorami takiego samego rozwoju własnego lidera. Dokument watykański o tym nie mówi, bo adresowany jest tylko do kadry kierowniczej. Ale w katolickiej nauce społecznej można znaleźć i to wspomniane przeze mnie uzupełnienie, na przykład w encyklice Jana Pawła II „Dives in misericordia” nr 146.

Czy w dokumencie „Powołanie lidera biznesu – refleksja”, czy w katolickiej nauce społecznej znajdzie się coś pomagającego w lepszej produkcji młotków? Jedni tam coś znajdą, inni nie znajdą. Sapienti sat.

Marek Oktaba

Przypisy:

1. Fragmenty encykliki Jana Pawła II „Redemptor hominis” (1979) numery 8 i 10: Sobór Watykański II uczy: „Tajemnica człowieka wyjaśnia się naprawdę dopiero w tajemnicy Słowa Wcielonego. (…) Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa. I dlatego właśnie Chrystus-Odkupiciel, jak to już zostało powiedziane, objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi. To jest ów — jeśli tak wolno się wyrazić — ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia. Człowiek odnajduje w nim swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo! (…) Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca — nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów i miar swojej własnej istoty — musi ze swoim niepokojem, niepewnością, a także słabością i grzesznością, ze swoim życiem i śmiercią, przybliżyć się do Chrystusa. Musi niejako w Niego wejść z sobą samym, musi sobie „przyswoić”, zasymilować całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia, aby siebie odnaleźć. Jeśli dokona się w człowieku ów dogłębny proces, wówczas owocuje on nie tylko uwielbieniem Boga, ale także głębokim zdumieniem nad sobą samym.

2. Jan Paweł II, Encyklika „Laborem exercens” (1981), 25. Powtórzone w dokumencie „Powołanie lidera biznesu – refleksja” w numerze 7.

3. Skróty z książki ks. Józefa Majki „Rozważania o etyce pracy”, Wrocław 1997 ss. 63-64, 90-93, 98-100. Podane opisy uzupełniają obszerne treści zawarte w dokumencie „Powołanie lidera biznesu – refleksja”.

4. Jan Paweł II, Laborem exercens (1981), 27.

5. „Powołanie lidera biznesu – refleksja” 40. W ten tekst wpleciono cytat z „Kompendium nauki społecznej Kościoła” 164-167 oraz wypowiedzi kardynynała Tarcisio Bertone z dnia 16-06-2011.

6. Nawet w wypadkach, w których wszystko zdawałoby się wskazywać na to, że jedna strona tylko obdarowuje, daje — a druga tylko otrzymuje, bierze — (jak np. w wypadku lekarza, który leczy, nauczyciela, który uczy, rodziców, którzy utrzymują i wychowują swoje dzieci, ofiarodawcy, który świadczy potrzebującym), w istocie rzeczy zawsze również i ta pierwsza strona jest obdarowywana. A w każdym razie także i ten, który daje, może bez trudu odnaleźć siebie w pozycji tego, który otrzymuje.

Zobacz także głos w dyskusji:

Biznes wbrew naturze - ks. Przemysław Król SCJ