Jesienne rodzicielstwo
Jesień jawi się jako bardzo depresyjna pora roku, podczas której niemalże cały dzień panuje mrok i szarość i brakuje nam chęci na jakiekolwiek aktywności. Poza tym każdy rodzic boryka się z mnóstwem chorób swoich dzieci, z niekończącymi się katarami, kaszlami, o zgrozo jelitówkami. I tak czekamy na upragnione święta, które choć na chwilę przekują ten smutny i ciężki czas w coś przyjemnego i bliskiego naszym sercom. W tym roku choroby nas też jakoś nie omijają, można nawet rzec, że pierwszy raz w swoim macierzyństwie doświadczam prawie cotygodniowych przerw od zajęć w przedszkolu spowodowanych chorobami. Nie dość, że przez swoje problemy zdrowotne muszę się ciągle izolować, to teraz czuję się jeszcze bardziej jak więzień w swoim domu. Trudno nawet wyjść na spacer, kiedy pogoda zrobiła się iście jesienna, pochmurna, wietrzna i raczej nie sprzyja żadnej zdrowej aktywności. I tak zmuszeni poniekąd jesteśmy być w domu i spędzać długie wieczory prawie codziennie w podobny sposób. Z jednej strony dobra organizacja i pewna powtarzalność są potrzebne, przede wszystkim naszym dzieciom, które czują się w takiej przestrzeni bezpiecznie. Niemniej potrzebujemy od czasu do czasu zmiany, by nie czuć znużenia, podenerwowania, niechęci do siebie nawzajem.
Najgorsze jest wówczas, że w takich momentach zdarza nam się trochę krytyczniej myśleć o sobie samych, ponieważ czujemy się mniej kreatywne, a każdy nasz dzień jest próbą przetrwania. Wydaje nam się, że nie dajemy naszym dzieciom czegoś znacznie bardziej wartościowego czy pomysłowego, że się z nami po prostu nudzą, niczego się nie uczą. Zdarza nam się obserwować innych rodziców i w ich działaniach widzieć coś więcej. Przede wszystkim więcej zaangażowania czy chęci, kiedy my czujemy już ogromne przemęczenie i wyczerpanie wszelkich rodzicielskich zasobów. I do tego krótka droga, by niestety wmówić sobie, że jest się niewystarczającym rodzicem. I tak się zastanawiam, dlaczego tak szybko poddajemy się tym trudnym emocjom i sami skazujemy się na tak okrutny wobec siebie osąd. Przecież doskonale wiemy, że w każdym rodzicielstwie czy macierzyństwie jest czas lepszy i gorszy, i to zupełnie normalne sytuacje. Dlaczego tak szybko o tym zapominamy i próbujemy odnaleźć swoją wartość w oczach innych, a nie w swoich. Pewnie wynika to z naszego braku pewności siebie i wiary w swoje możliwości. Owszem, nie jest nam to dane raz na zawsze, bo nad tym trzeba pracować, stale odnawiać w sobie zdrowe poczucie wartości. A czasami wystarczy tak naprawdę zmienić perspektywę patrzenia na siebie.
To naprawdę zmienia wiele w naszym myśleniu. Łatwo jest się poddać i uznać swoje słabości jako wadę. Tylko wówczas nie ma miejsca na rozwój, nawet na zdrowy wypoczynek, na lenistwo, relaks, bo wciąż będziemy szukać czegoś, co należałoby poprawić. A czy zawsze wszystko trzeba zmieniać, poprawiać? Czy względnego spokoju, o który tak często zabiegamy, nie można uznać za coś dobrego i trochę lepiej o sobie samej pomyśleć? To, że czuję się niewystarczająca, przekuć w przekonanie, że robimy wszystko, co potrafimy najlepiej w danej chwili, gramy tak, jak przeciwnik nam pozwala i staramy się z tego cieszyć? Ponadto nasze dziecko nie potrzebuje fajerwerków, ciągle czegoś, co by je zaskakiwało. Ono będzie nas kochało bez względu na okoliczności. Cieszy się z bycia z nami, kiedy dzieje się wiele, ale również, a może przede wszystkim, kiedy toczy się normalne życie, ze wszystkimi jego przywarami. Bo nasze dziecko zasługuje na rodziców szczęśliwych, spełnionych, którzy są zwyczajni, którzy ze zwykłych sytuacji umieją cieszyć się i doceniać to, czego doświadczają. A nade wszystko dzieci potrzebują rodziców, którzy nie boją się brać różnych życiowych trudności za wyzwanie, którym zdarzy się czasem, że nie podołają, ale wciąż próbują i szukają w zwykłych rzeczach pozytywów. Nie warto oglądać się na innych, bo tak naprawdę nikt nie chce pokazywać swoich trudów i zmagań. Czasami się ich wstydzimy, a one są częścią życia. Bardziej powinno nam zależeć, by to dzieci widziały nasze działania takimi, jakie są.
Okazuje się, że możemy od siebie nawzajem bardzo wiele się nauczyć. Dla naszych dzieci każda życiowa sytuacja, nawet ta najbardziej prozaiczna w naszym mniemaniu, jest czymś wyjątkowym, bo jest okazją, by przeżyć ją z nami, bo chcą w nich uczestniczyć tak szczerze. To nam się tylko wydaje, że dzieci pragną wciąż nowych dawek atrakcji czy emocji. I tak, wracając do długich listopadowych wieczorów, okazało się, że wcale nie musi być tak szaroburo również w naszym domu, w naszych relacjach. Nigdy przedtem nie mieliśmy tyle czasu na rozmowy, wspólną zabawę czy czytanie książek, oglądanie filmów, a nawet granie w planszówki, co kiedyś stanowiło dla mnie ogromne wyzwanie, by zaszczepić dzieciom chęć do wspólnych zabaw. To właśnie teraz, w tej nasze zwyczajności, rutynie jest tak wiele niezwyczajnych chwil bliskości, radości, wdzięczności. Za każdym razem przekonuję się, że bycie wystarczającym rodzicem jest najlepszą wersją naszego rodzicielstwa i macierzyństwa. Ponieważ zawsze mogę być lepsza, uczyć się doceniać, słuchać swoich dzieci, a także cieszyć się ze swoich tak różnych doświadczeń, bo one mnie kształtują, sprawiają, że świadomie wybieram to, co chcę przekazać swoim dzieciom, a nad czym mogę jeszcze popracować. I bardzo polubiłam tę naszą zwyczajność i normalność, bo to w niej odnajduję spokój i spełnienie.