Jezus nie zakazywał imprezować
ks. Roman Sikoń: Pochodzisz z Częstochowy, gdzie w 1991 roku odbyły się Światowe Dni Młodzieży. Czy zetknąłeś się wtedy z tym wydarzeniem?
Muniek Staszczyk: Rok 1991 rok to był taki czas w moim życiu, kiedy nie zwracałem na to uwagi…
Dlaczego?
Pierwszy raz Światowe Dni Młodzieży „dotarły” do mnie w końcówce lat 90., kiedy moja menedżerka Kasia pojechała do Paryża na Dni Młodzieży. Gościem specjalnym i gospodarzem był tam nasz papież Jan Paweł II. Dla mnie lata 90. były czasem odwrotu, tzn. nigdy nie odszedłem od Boga w sposób radykalny, jednak wówczas mocno w sobie ten temat wyciszyłem i oddaliłem. Dopiero po 1999 roku nastąpił początek powrotu. Pamiętam relację Kasi po powrocie z Paryża, była pod wielkim wrażeniem spotkania z papieżem.
Ciebie to nie dotyczyło?
Wtedy w ogóle nie przykładałem do tego uwagi, ale w moim sercu był szacunek dla papieża. Byłem świadkiem całego pontyfikatu - jako piętnastolatek przeżywałem jego wybór w szkole średniej. Wtedy, na początku - może to było jeszcze nieświadome, bo kwestie duchowe wtedy do mnie docierały - ŚDM było dla mnie wydarzeniem społeczno – politycznym. Pamiętam, jak uciekliśmy z lekcji w liceum, żeby powitać papieża, który akurat przyjechał do miasta. Takie były moje kontakty z papieżem i na tym opierała się moja wiedza o Dniach Młodzieży.
Byłeś wtedy młodym człowiekiem, miałeś różne problemy. Wytłumacz na własnym przykładzie, jakie są przyczyny odchodzenia od Kościoła? Czy stało się to nagle, czy to był stopniowy proces?
Przede wszystkim to dla mnie zaszczyt być jednym z ambasadorów ŚDM. Wydaje mi się, że rozumiem ludzi młodych, wciąż mam kontakt – grając z zespołem na koncertach – więc rozumiem wszystkie wątpliwości, hormony, zakręty i pytania. Każdy z nas potrzebuje podłogi, po której uczymy się chodzić.
Jak to było z Tobą?
Jestem chłopakiem urodzonym w Częstochowie, można powiedzieć pod egidą świętego miejsca. Moja rodzina pochodzi z Częstochowy od kilku pokoleń, oczywiście lubiłem chodzić na Jasną Górę, ale długo tego nie doceniałem m.in.: obecności Matki Boskiej. Pochodzę z rodziny robotniczej, mama pracowała w sklepie spożywczym, tata był robotnikiem w hucie, mieszkaliśmy na gomułkowskim osiedlu, przyjąłem Komunię Świętą, chodziłem na religię mniej więcej do 15 – 16 roku życia, już z pewnymi wątpliwościami, ale dzięki Bogu, przyjąłem bierzmowanie, nie mając zupełnej świadomości, co to jest. Potem, od momentu wyjazdu do Warszawy na studia, w żaden sposób Boga się nie wyrzekłem, ale nastąpił taki odwrót, pochłonął mnie zupełnie inny świat. Zacząłem grać w kapeli, w której gram do dzisiaj, pochłonął mnie mocno rock and roll, studia, życie towarzyskie. Nigdy nie plułem na Boga, nigdy nie odszedłem, natomiast kwestia sakramentów, spowiedź…, pochłonął mnie po prostu świat, hedonizm.
Ale nie na stałe. Kiedy „wróciłeś”?
Powrót nastąpił dużo, dużo później, w sposób zupełnie przypadkowy. Po prostu, wszyscy potrzebujemy jakiejś podłogi. W dzisiejszym świecie jesteśmy zagubieni, w mediach promowane jest to, co jest w modzie, a Jezus Chrystus nie jest w modzie; droga, którą wybrał, jest trudna. Droga chrześcijanina jest bardzo trudna, ale wydaje mi się, że to ciekawa podróż. I chyba w tym jest siła, młodzi są często zbuntowani, oczekują drogi, która będzie ciekawsza od tej gładkiej i łatwej.
Mamy świat, który jest, jaki jest i nie zmienimy go, ale możemy zmienić siebie. W pewnym momencie poczułem, mimo tego że odniosłem sukces jako muzyk, pewną samotność. Chociaż mam przyjaciół, rodzinę i wszystko szło dobrze. W 1999 roku doprowadziło mnie to do spowiedzi. Poczułem się, jakbym zrzucił z siebie kilogramy ciężarów. Wydaje mi się, że w tym wszystkim, tej trudnej codzienności, nie jesteśmy sami, dobrze jest mieć przyjaciela, przewodnika. Dla niektórych to będzie niepotrzebne, inni powiedzą, że są to bzdury. Może właśnie Światowe Dni Młodzieży będą początkiem waszej podróży. Może was to zainteresuje, tak jak mnie, w 1998 zaciekawił pewien dominikanin, który zadzwonił i zapytał, czy przyjdę na spotkanie z młodzieżą.
Muniek zaprasza na imprezę, czyli będzie zabawa. Niektórzy mogą tak do tego wyjazdu do Krakowa podejść. Jak byś na to odpowiedział?
Nigdy nie uczestniczyłem w ŚDM. Jest to impreza, ale duchowa. Jezus nie zakazywał imprezować. Oprócz uczty duchowej ludzie będą się poznawać, a nie ma lepszego sposobu na modlitwę jak wspólnota.
Każdy z nas potrzebuje pewnego rodzaju zatrzymania się, tak jak świat się zatrzymał 2 kwietnia 2005 roku, kiedy umierał papież, tak jak ja zatrzymałem się w Medjugorie. Może Wy zatrzymacie się w Krakowie i zaprosicie Chrystusa do swojego serca? To nie kosztuje nic, a można zobaczyć, co się będzie działo.
Muniek się nawrócił, to ja też pobaluję a później się nawrócę. Trzeba przechodzić taką drogę?
To nie tak, u mnie to przyszło samo. Nie mówię, że nie grzeszę, że nie upadam, po to jest spowiedź. Nie mówię, że każdy musi mieć taką drogę. To zaproszenie traktuję jako możliwość podzielenia się z wami moją sytuacją. Poczułem, że jestem kochany, zacząłem to doceniać. Jako młodzi ludzie na pewno czegoś poszukujecie. Zaproście Chrystusa do swojego serca. Wiara jest łaską, to jest dar. Każdy może go otrzymać.
Co znaczy dla Ciebie hasło tegorocznych Światowych Dni Młodzieży „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”?
Nie mam dużej wiedzy teologicznej, ale w jakiś sposób wierzę w to, że święci nas wspierają. Najbliżsi mi są, bo trochę o nich wiem – Jan Paweł II, ojciec Pio i siostra Faustyna, o której dowiedziałem się w sumie niedawno. Przeczytałem książę o niej. Cała ta trójka, to dla mnie mocarze, zwłaszcza siostra Faustyna. Zainteresowałem się tą postacią i zrozumiałem, że Chrystus mówi do nas, że nic nie jest tak potrzebne światu jak miłosierdzie. Dla mnie to znaczy wybaczenie, odpuszczenie. Trzymanie w sobie jakiegoś negatywnego myślenia zabija ciebie samego. Chrystus mówi o miłosierdziu, żeby wybaczać, bo to jest lekarstwo dla dzisiejszego świata. Wybaczanie sobie wzajemne jest podstawą wyczyszczenia każdej sytuacji. Chrystus zwraca na to uwagę, bo bardzo zabrnęliśmy w nienawiści wobec siebie, podzielone są rodziny, religie, dzieci z rodzicami.
Jak Twoja postawa jest przyjmowana w Twoim świecie, przez przyjaciół, znajomych?
Oni mnie doskonale znają, wiedzą, jakie mam wady. Czasami są szyderstwa, konflikty, mówią, że robię z siebie świętego, ale tak raczej dobrotliwie. Jest zrozumienie, tolerancja, choć nie każdy z nich jest blisko Boga.
Wierzę, że to Bóg postawił mnie na scenie, że mój los nie jest przypadkowy. Wszystko wypracowałem sam, to wielki dar, że mam taką możliwość, ale też jest druga strona medalu, że należy też się tym dzielić. Dobro nie jest „popularne”. Myślę, że warto się zakumplować z Bogiem. Każdy z nas jest wyjątkowy i ma swoją drogę.
Czy jest modne mówienie, że czasami jest ze mną źle? Czy to się w ogóle mieści w chrześcijaństwie, że musi być wspaniale? Bo jednak jest Krzyż...
Śpiewałem: „Krzyż nie jest popularny”, bo nie jest. Popularne jest mówienie, jest fantastycznie, biegniemy, gonimy, zwiedzamy cały świat. Krzyż został wyparty z kultury. Wykorzystywane są nasze emocje. Musisz być kimś, cały czas trwa wyścig, ranking. Nie mówi się o rzeczach prawdziwych. Każdy ma w sobie serce, czujemy, odbieramy świat. To bzdura, że chrześcijaństwo to promocja smutku. To promocja prawdy. Mamy w życiu świetne chwile i upadki, pogrzeby i wesela, zdrowie i choroby. Tak wygląda człowiek i jego życie. Fakt, sukcesy są ważne i życzę wam ich jak najwięcej, ale musicie mieć świadomość, że wszystko ma swoją cenę. Wszystko ma swoją równowagę – bywasz smutny i wesoły, tracisz i zyskujesz, taki masz bilans, żyjesz i umierasz. Dni Młodzieży mogą być odskocznią od głupoty, promowania zidiociałych rzeczy. W dzisiejszym świecie nie ma już pokoleń wychowanych na podwórku, wszystko jest online, dzielisz się wszystkim – w Krakowie będziesz mógł spotkać innych ludzi, porozmawiać z nimi, poznać ich. Być może właśnie wtedy znajdziesz czas na rozmowę.
Wybierasz się na Światowe Dni Młodzieży? Z dziećmi? Z żoną?
Zanim zostałem ambasadorem ŚDM zarezerwowaliśmy studio na cały czerwiec i lipiec, nagrywamy nową płytę, ale wierzę, że Bóg tak tym pokieruje, że przyjadę, przynajmniej na ten główny dzień, do Krakowa. Głupio nie przyjechać. Studio jest w Gdańsku, ale to nie problem. Chcę przyjechać, na pewno się wyrwę.
Zachęcasz swoje dzieci? Są zainteresowane ŚDM?
Moja córka sama z siebie chodzi do kościoła, syn mniej, kiedyś był mocno zbuntowany, bo miał konflikty w szkole, z dominikaninem. Mówiłem mu o swoich problemach, o tym, że nie zawiodłem się nigdy na Bogu, że mi pomagał, wysłuchiwał. Syn dwa lata temu był na Sardynii, zawoziłem go do Krakowa na lotnisko i dałem mu na drogę krzyżyk franciszkański, który poświęciłem na Jasnej Górze. Sądziłem, że się będzie śmiał, oleje mnie. Zjedliśmy obiad przed odlotem. I powiedziałem mu „Janek, mam tu dla ciebie krzyżyk, możesz się śmiać”. A on mówi, że weźmie. Założył od razu. Potem stała się ciekawa rzecz, kilka dni później było spotkanie z papieżem Franciszkiem, poszedł na nie. Znał włoski i rozumiał. Myślę, że ma w sercu Boga. Córka wie, że są Światowe Dni Młodzieży, wie też, że jestem ambasadorem, całkiem możliwe, że się wybierze.
Mówiłeś o babci, z którą chodziłeś na Jasną Górę. Może ta Matka Boska z Jasnej Góry przez Medjugorie się upomniała?
Musiałem pojechać w 2013 roku dokładnie w 50 roku mojego życia, żeby zapoznać się z Maryją, pokochać Ją. Wtedy zrozumiałem, że jest drzwiami do Chrystusa. Ten różaniec z Medjugorie towarzyszy mi, nie zawsze, ale w dalszych podróżach. Byłem ostatnio w Chinach – był ze mną. Różaniec jest najbardziej ośmieszaną rzeczą w dzisiejszej popkulturze, jako symbol średniowiecza, niewiedzy. Tylko ludzie zapominają, że u tych największych mocarzy jak Jan Paweł II, ojciec Pio, Faustyna wszystko na różańcu stało. To prosta, fantastyczna modlitwa, poważny egzorcyzm, w kategorii tzw. ochrony przed tymi wszystkimi złymi rzeczami. Szatan się go bardzo boi, to pewne.
Na zakończenie chciałem prosić, żebyś wypowiedział zdanie przekazane nam przez siostrę Faustynę: „Jezu, ufam Tobie”. Więc jeśli chcesz…
Długo nie rozumiałem ulubionego zwrotu Jana Pawła II „Totus Tuus – Cały Twój”, Maryjnego oddania się. Dziś już rozumiem. Niedawno zrozumiałem, chociaż to już weszło mi szybciej do głowy, postawę siostry Faustyny, wyśmiewanej i wyszydzanej, tak samo jak jej „Dzienniczek”, jako najprymitywniejszy katolicyzm.
Jezus namawia do prostej modlitwy. Ja powtarzam wszędzie: „Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem” albo „Jezu, ufam Tobie”. On chce, żebyśmy Mu ufali. Ja się pod tym podpisuję. Gdy polegamy na sobie, na swoich lękach, zawsze grożą nam różne rzeczy, a jak się zdamy na Niego, to dużo mniej nam grozi, mniej się boimy. Dlatego warto powtarzać te słowa. Po to też są Światowe Dni Młodzieży, żeby wypowiedzieć je gremialnie, w dużej grupie ludzi, krzyknąć: „Jezu ufam Tobie”. To nic nie kosztuje.
Rozmowa na podstawie nagranego wywiadu przeprowadzonego przez ks. Romana Sikonia