Kapelan, który inspiruje

Czasem do napisania tekstu nie potrzeba wiele. Wszak znaki w dziejącym się dokoła nas świecie same wskazują temat. I kierunek, w jakim powinien podążać dany materiał. I dokładnie tak jest właśnie dzisiaj.

Po pierwsze czas. Zimowy styczniowy okres. Po drugie niedawna kinowa premiera filmu „Powstaniec 1863”. I wszystko staje się jasne. Ostatni kapelan powstania styczniowego ks. Stanisław Brzóska. Jego walka, jego poświęcenie, wreszcie jego ofiara. Wszystko dla Ojczyzny i za Ojczyznę. Dziś w dziale „Mężczyzna” kilka słów właśnie o nim.

Urodził się 30 grudnia 1834 roku. W tym roku będziemy zatem obchodzić okrągłą 190. rocznicę tego wydarzenia. Uczył się i dorastał w Białej Podlaskiej, by mając lat 19, wstąpić do seminarium duchownego w Janowie na Podlasiu. Jeden z jego ówczesnych przyjaciół tak opisze po latach swego znajomego: „Umysł dziwnie wrażliwy, widziano księdza Stanisława całe godziny klęczącym, pogrążonym w zadumie”. Jako kapłan posługiwał wpierw w Sokołowie Podlaskim, by następnie zostać przeniesionym do Łukowa.

Jest rok 1861. Przedpowstańcza aura zatacza coraz to nowe zasięgi. W propaństwową działalność angażują się także kapłani. Nie inaczej dzieje się z ks. Stanisławem Brzóską. Wygłasza kolejne płomienne kazania. Przez co szybko zostaje oskarżony o „podburzanie i hardość” i aresztowany w Siedlcach, a następnie skazany na karę więzienia w Zamościu. Z celi wyjdzie po pół roku, już ciężko podupadły na zdrowiu.

W styczniu roku 1863 wybucha wreszcie powstanie. Ksiądz Brzóska zostaje mianowany Naczelnikiem Powstańczym Łukowa, a 22 lipca roku 1863 – naczelnym kapelanem wojsk powstańczych całego województwa podlaskiego. Coraz częściej zaczyna być tytułowany generałem. Jako kapłan opiekuje się rannymi, spowiada, podnosi na duchu. Powstańcy zapamiętają go jako człowieka z otwartym brewiarzem, zatopionego w modlitwie, od której odrywał się, tylko by ogarnąć pełnym miłości i zachwytu wzrokiem urodę podlaskich borów.

Samo powstanie okazuje się niestety niewystarczające do przezwyciężenia krwawego okupanta. Ksiądz Stanisław staje się ostatnim dowódcą, który w szeregach powstania nadal będzie walczył z bronią w ręku. Finalnie będzie to czynił przez 27 miesięcy. Przez swój dar zjednywania dla powstania nie tylko chłopów i mieszczan, ale też drobnej szlachty potrafi w krytycznych momentach walk, gdy oddziały są rozbite, na nowo zebrać ochotników i z nimi dołączać do większego oddziału. Sam ciężko ranny zyskuje sobie zaufanie walczących.

Z czasem na podlaskiej ziemi imię kapłana będzie znał już niemal każdy. Oferując schronienie przed poszukującymi go Rosjanami. Jedną z chat, w której ukrywał się kapelan powstania, możemy zresztą oglądać po dziś dzień. Znajduje się w mało znanym skansenie w Nowej Suchej. Pokryta strzechą. Ze stojącym obok malowniczym żurawiem. To jednak nie jest ta chata, w której został schwytany. Tamta znajdowała się we wsi Krasnodęby-Sypytki pod Sokołowem Podlaskim. Tam to, ukrytego za podwójną ścianą, odnajdują go moskiewscy żołnierze. Mimo próby ucieczki ksiądz Stanisław zostaje schwytany. A następnie powieszony na rynku w Sokołowie Podlaskim.

Umiera więc w tym samym miejscu, gdzie rozpoczął swoją posługę jako kapłan. W miejscu pierwszej swojej parafii. Tu, gdzie rozpoczynał swoją kapłańską drogę. Jak twierdzą świadkowie, ku szubienicy szedł z modlitwą na ustach i wzrokiem wzniesionym ku niebu. Tamten pamiętny wtorek 23 maja 1865 roku był dla Sokołowa dniem deszczowym. Obok księdza Stanisława na szafot prowadzono także Franciszka Wilczyńskiego. Mężczyzna ukończył właśnie 21 lat. To do niego kapłan zdążył powiedzieć jeszcze: „Wolno nam już umrzeć. Gdy ona będzie potrzebowała rąk, znajdą się inne, zawsze gotowe do broni”.

Po dziś dzień pamiątką po bohaterze jest jedna z kryjówek, w której ksiądz Brzóska przebywał u schyłku powstania. Znajduje się w łukowskim lesie. Nieopodal rezerwatu Jata. W pobliżu leśniczówki Dąbrówka. Dokładnie w miejscu, gdzie po dziś dzień przebiega północny zasięg jodły. Raz na jakiś czas burza lub wiatr przewalają taką kolumnę jodłową, sprawiając, że powstaje w ziemi głęboki wykrot. Z takiej właśnie zasłony korzystał w swojej kryjówce ksiądz Brzóska. Ziemianka w jodłowym uroczysku jest według świadków (dwóch starców z Klimek, dobrze pamiętających powstanie i samodzielnie przynoszących ukrywającemu się księdzu jedzenie) dokładnie tym miejscem, w którym przybywał bohaterski kapelan.

Dziś, gdy historia i świat przypominają nam tę postać, dobrze jest wiedzieć o takim miejscu. O rzeczywistości, w jakiej przebywał. O rzeczywistości, z której się karmił. I z której czerpał.