Katecheci, wspomnienia misyjne 2/4

Link do części pierwszej!

    Choroba prezydenta Mobutu na raka została ujawniona w tymże roku i mimo częstych jego wyjazdów na leczenie do Szwajcarii stan jego zdrowia ciągle się pogarszał; można było oczekiwać końca jego trzydziestoletniego panowania. Od granicy Rwandy i Ugandy postępowały w głąb kraju wojska generała Kabili wspierane chętnie przez uzbrojonych Thutsi, którym spieszno było wejść do Zairu, gdzie po ludobójstwie dokonanym w Rwandzie ukrywało się więcej niż milion Hutu, głównych aktorów rzezi z roku 1994. Prezydent Mobutu uczynił z Kisangani ostatni bastion obrony, mający stawić zdecydowany opór wojskom generała Kabili. Seminaria diecezjalne i zakonne były zamknięte w tym roku z powodu niepewności politycznej i trudności zaopatrzenia w żywność. Mieliśmy w naszej wspólnocie zakonnej dwóch kleryków na rocznym stażu, jeden był diecezjalny, drugi z naszego seminarium, Księży Sercanów. Liévin Baniyma, kleryk diecezjalny był wyznaczony do pracy w buszu razem ze mną.

    W drugim tygodniu Wielkiego Postu wyjechaliśmy do buszu dwoma motorami na objazd wiosek i trzydniową formację młodzieży, która miała się odbyć w Yatolema, w naszej parafii pozbawionej księży od czasu rebelii z roku 1964. Odwiedzając wioski namawialiśmy młodzież do wzięcia udziału w ich rekolekcjach w Yatolema, lecz jakoś dziwnie wszyscy wymawiali się od wzięcia udziału w nich, podając za powód bądź brak czasu, bądź niepewność sytuacji. Nie zabraliśmy ze sobą radia na ten objazd, mieszkańcy wiosek mieli radia, lecz brakowało im baterii, żyliśmy prawdziwie słowem Bożym, bez żadnych wiadomości z zewnątrz.

    W sobotę, było to tydzień przed rozpoczęciem przygotowania do Niedzieli Palmowej, kleryk głosił rekolekcje na miejscu w Yatolema, a ja odprawiałem Mszę świętą w pobliskiej wiosce. Około południa ukazały się pierwsze ciężarówki i wozy osobowe wypełnione wojskiem dobrze uzbrojonym, które jechały w kierunku Kinszasy, miasta stołecznego. Po zakończeniu Mszy Świętej wróciłem szybko do domu, to znaczy do Yatolema, gdzie zamieszkaliśmy na okres rekolekcji dla młodzieży. W domu było już pełno wojska, dowiedziałem się od nich, że Kisangani poddało się prawie bez walki, a wojska prezydenta Mobutu, które były w tym mieście, uciekają w stronę Kinszasy i większość z nich przybędzie tutaj nieco później, gdyż uciekają pieszo. Młodzież, uczestnicząca w rekolekcjach, zebrana z pobliskich wiosek, panikowała, starałem się uspokoić sytuację, lecz były to wysiłki całkiem daremne. Żona animatora duszpasterskiego, który mieszkał w Yatolema i miał pod swoją opieką dwadzieścia sześć kaplic, zdążyła już w tym zamieszaniu przenieść żywność przeznaczoną dla młodzieży do siebie. Bardzo mnie to dotknęło, lecz nic nie mówiłem. Kleryk Liévin wrócił z odprowadzania młodzieży i mówił, że żołnierze wypytywali ludzi o nas, wiedząc, że jesteśmy na tej drodze z dwoma motorami. Wojsko zabierało wszystkie rowery napotkane na drodze, aby ich użyć jako środka lokomocji, lub też pchać na nich osobisty bagaż. Yatolema odległa jest od Kisangani o 90 kilometrów, nie było wiec najmniejszej możliwości, abyśmy mogli tam wracać aktualnie. Pan Franciszek, gospodarz domu i animator duszpasterski spotkał się z nami i powiedział, żebyśmy opuścili jego dom, który znajduje się przy głównej drodze i udali się gdzieś do wioski, daleko od głównego szlaku, którym ucieka wojsko w stronę Kinszasy. Żona Franciszka wynosiła rzeczy z domu i biegała z nimi w stronę lasu. Las jest tutaj największym dobrodziejstwem ludzi, gdyż las żywi i chroni. Według opinii tutejszych ludzi las jest bezkresny, las był tu zawsze schronieniem dla ludzi w czasie wojen i rozmaitych rozruchów, teraz też wieś pustoszała, a las przyjmował jej mieszkańców i dawał poczucie bezpieczeństwa. Do lasu może się schronić tylko ten, kto zna jego kręte ścieżki i tajniki.

    Dom Franciszka ciągle pustoszał i my mieliśmy go opuścić, lecz nie wiedzieliśmy jeszcze, gdzie się udać. Wrzuciłem do torby albę, wino, hostię, mszalik, koszulę i ręcznik, oraz trochę innych drobiazgów. Kleryk Liévin wkładał i wykładał rzeczy z torby, był niezdecydowany i mocno podniecony. Uciekliśmy szybko z domu przez okno pod las, skrajem lasu dobiegliśmy do ścieżki, wiodącej w stronę rzeki Kongo. Przy tej ścieżce, przecinającej skrawek puszczy tropikalnej, było kilka wiosek, jedna z nich miała być naszym schronieniem. Za domami wsi Yatolema byliśmy już bardziej pewni siebie. Księże, odezwał się Kleryk, tyle rzeczy zapomniałem, nie wziąłem ani ręcznika ani mydła. Uszliśmy może kilometr drogi, gdy dały się słyszeć serie z broni automatycznej, zmobilizowało nas to do szybszego marszu. Po godzinie zmagań, na ścieżce niknącej już w mroku wieczoru byliśmy w wiosce Yalimbo, gdzie katechetą jest Marcin Janvier. Poprosiliśmy go o przyjęcie nas na noc do siebie. Marcin odstąpił mi swoją pryczę na spędzenie nocy, Liévin spał na macie obok mojej pryczy. Po źle przespanej nocy skutkiem mocnych wrażeń wczorajszego dnia, obudziliśmy się wczesnym rankiem w niedzielę. 

Fot. sxc.hu