Kiedy dzieci się nudzą

 

Po czasie zagospodarowanym, który oznaczał rodziców dostępnych 24 godziny na dobę, rower, basen, kino. Poniedziałek jest szokiem poniedzielnym. Wstaje mały człowiek rano. Niebudzony, nieszturchany. Wstaje, kiedy budzi się jego organizm. Sam z siebie wstaje. Rozgląda się po pokoju, z którego zerkają na niego zabawki. Zerkają to złe słowo. Ich ilość każe napisać bardziej agresywnie – zabawki zewsząd osaczają małego człowieka. Od miesięcy nieruszane, niegrane, nietoczone. Na razie jednak mały człowiek wstaje. Jest poniedziałek. Zachmurzenie średnie. Temperatura jakieś 22 stopnie Celcjusza. Wycieczka z rodzicem po chleb, do piekarni. Po drodze wnikliwa obserwacja wszelkiego ruszającego się robactwa i próba kodowania, czy ma nogi, czy pełznie, czy może pofrunąć. Po powrocie szybki przegląd „Wielkiej księgi robali” i próba odnalezienia napotkanych stworzeń. Zilustrowanych, opisanych, zdefiniowanych. 

Wtorek. 

Dzień gier planszowych. We wtorek mały człowiek odkrywa wśród wielu starannie wyselekcjonowanych gier planszowych, grę... karcianą. Wtorek jest dniem burzy. Na dworze temperatura spada do 16 stopni Celcjusza. Gra nie ma instrukcji. Może i ma, ale na pewno nie w pudełku. Mały człowiek robi w głowie wielki wysiłek „wspomnieniowy”. Kiedyś już z kimś grał w tę grę. Wie, że rycerz, że smok, no i że królewna. Całą resztę zmyśla. Zmyśla najpiękniej w świecie. Rodzic jest z tego zmyślenia bardzo dumny.   

Środa

Dzień z filozofią. Do trudnych pytań podobno należy to: skąd się wziąłem? Bywa gorzej. Co to znaczy „przygnębić”? A „ohyda”? No i co to jest „okrutna śmierć”? Konkretnie „okrutna”? Czyli kilka zdań o najpoważniejszych na świecie pytaniach zadawanych przez małe dzieci i o podziale wśród dorosłych na mówienie prawdy i pół prawdy. To się dzieje w środę. Zachmurzenie małe. Wiatr nieporwisty. Wtedy jest o śmierci, że w sumie, no tak, no jakby to powiedzieć, no, no, no – no umrzemy. Uff. Poszło. Jak umrzemy? Hm, no różnie. Choroba, starość. Co to znaczy okrutnie? Okrutnie..., że np. wojna. Zdaniem rodzica to są trudniejsze pytania od tych o seks.

Czwartek. 

Bez chmur. Nasłonecznienie duże. Termometr pokazuje 24 stopnie Celcjusza. Szok pogodowy. Piach. Ziemia. Błoto. Szukanie w piaskownicy kanału łączącego ją z Morzem Martwym. Puszczanie tym kanałem robali. W celach zwiadowczych oczywiście. Śmierć, jak już wiadomo po środzie, bywa okrutna...

Piątek

Nudzi mi się. Przed śniadaniem. Po. Na spacerze. Na dywanie. Nudzi mi się. Kup mi coś! Zabawkę! Na Dzień Dziecka w przyszłym roku! Chcę iść do przedszkola! Kiedy mogę pójść do szkoły? Zadzwoń do dziadka mojego kolegi! Teraz! Nie masz numeru?! Zadzwoń do mojego dziadka! Dziadek mi coś kupi! Piątek jest dniem trudnych emocji.

Weekend. Już było, że w nim trudno o nudę. Weekend jest zaopiekowany, jak to mawiają w pewnych kręgach. 

Co to był za tydzień? Tydzień wielkie nic, bo czymże są robale w porównaniu z kolonią na Helu. No niczym. A pytania o „okrutną śmierć” w porównaniu z warsztatami lepienia z gliny. No niczym. Wszystko to jest jedynie – aż obecnością. Ogromną szansą rodzica, który mógł towarzyszyć i dziecka, które miało szansę przeżyć. 

Takie wakacje szybko się kończą, bo dzieci dorastają i w końcu jadą na kolonię na Hel, a nuda – taka cała okazała - może się już więcej nie powtórzyć. 

Jezus w końcu też dał dzieciom szansę na kreatywność. Nie powiedział, że do nich przyjdzie, ale mówił: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie”. Pewnie wiedział, że podczas takiej drogi małym ludziom mogą przyjść do głowy różne rzeczy. No i dobrze, że przychodzą.