Kiedy dziecko dzieli, a nie łączy…

Kiedy rozmawiam z małżeństwami, wiele z nich zauważa, że pierwszy poważny kryzys pojawił się w ich związku, kiedy zostali rodzicami. Choć razem czekali na dziecko, razem przygotowywali się na jego narodziny, razem snuli wspólne plany, co będą robić w trójkę, jak ich życie się zmieni, to w momencie, kiedy przestali być tylko mężem i żoną, coś niedobrego zaczęło dziać się w ich relacji. Choć są różne teorie na ten temat, jestem zdania, że pojawienie się dziecka zmienia wszystko. Stając się mamą i tatą, tak naprawdę na nowo musimy ułożyć swoje relacje. A czasem nie jest to proste, szczególnie gdy dziecko jest bardzo absorbujące, a wszystko zostaje na głowie kobiety. Co prawda z badań dotyczących ojcostwa przeprowadzonych przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że zmienia się świadomość mężczyzn, jeśli chodzi o bycie tatą, coraz więcej z nich angażuje się w opiekę nad niemowlęciem czy w prace domowe – przynajmniej na poziomie deklaracji. Jak jest w życiu? Mam nadzieję, że podobnie, choć perspektywa kobiet i mężczyzn bywa różna. Powodów, dla których tak się dzieje, jest zapewne wiele. Nie sposób ich tu wymienić, więc zasygnalizuję tylko kilka.

Żeby ktoś mógł się opiekować dzieckiem, ktoś inny musi pracować – co do tego nie ma wątpliwości. W naszych realiach zdecydowanie częściej z dziećmi zostają mamy. I to jest pierwszy powód różnych nieporozumień. Bywa – wcale nie tak rzadko – że mężczyzna uważa, że to on pracuje, a kobieta siedzi w domu, więc zupełnie nie rozumie jej emocji. Tymczasem bycie w domu z niemowlęciem nie ma nic wspólnego z siedzeniem. To ciężka fizyczna praca dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Nie, nie żartuję. Tak naprawdę jest. Kto uważa inaczej, niech sobie „posiedzi” w domu i sam się przekona na własnej skórze, jak to jest. A wówczas może darowałby sobie komentarze w stylu: „Dlaczego obiad nie jest gotowy?”, „Dlaczego dom nieogarnięty?” itp. Niestety, ciągle jeszcze wiele kobiet słyszy takie zarzuty z ust swoich mężów. A to sprawia, że czują się mało ważne, ich poczucie własnej wartości leci na łeb, na szyję, mają wrażenie, że coś tracą, że prawdziwe życie przecieka im przez palce, rodzi się w nich frustracja, która z czasem może przerodzić się w jakąś formę depresji. Warto, by ojcowie doceniali matki swoich dzieci, a nie tylko je krytykowali.

Kolejny powód to zazdrość. Żona, która miała czas dla męża, nagle go nie ma. Jego miejsce zajęło dziecko. Dla niedojrzałego mężczyzny może to być sytuacja mało komfortowa, ale skrajności na razie zostawmy na boku. Powiedzmy sobie jednak szczerze, że bardzo istotne jest zachowanie proporcji. Nie jest bowiem dobrze, kiedy kobieta tak bardzo koncentruje się na dziecku, że przestaje dostrzegać potrzeby i problemy męża. On przecież też może przeżywać rozmaite trudności związane z jego narodzinami. Takim żonom Wanda Półtawska radzi, by nad łóżeczkiem dziecka powiesiły sobie zdjęcie… męża. Ilekroć będą się nachylać nad dzieckiem, tyle razy ich wzrok zatrzyma się na tym zdjęciu. To ma być dla nich przypomnienie, że to mąż jest najważniejszy. Nie dziecko. Ono jest nam dane tylko na jakiś czas, a potem pójdzie własną drogą. A małżonkowie zostają. W statystykach rozwodowych grupa osób między 40. a 50. rokiem życia jest bardzo liczna. To jest właśnie ten czas, kiedy dzieci wychodzą z domu i zaczyna brakować tego jedynego spoiwa, które w jakiś sposób jeszcze trzymało związek.

Nie bez znaczenia dla pojawiania się kryzysów jest też czas, a w zasadzie jego brak. Bez czasu dla małżonka nie da się zbudować stabilnego i mocnego związku. Jeśli sobie tego czasu nie damy, to pojawią się żale i pretensje, że nie tak miało być. A stąd już niewielki krok do tego, by uznać, że oprócz dziecka niewiele nas łączy. „Od momentu przyjścia na świat naszego dziecka minęło już 16 miesięcy, a ja czuję się tak, jakbyśmy się w ogóle nie znali. Choć o tym rozmawiamy, to ja sama mam ogromny problem z ujrzeniem naszej relacji jako pary” – mówi jedna z mam uczestnicząca w przywoływanych na początku tekstu badaniach. Inna dodaje: „Po ośmiu latach wspólnego życia zdecydowaliśmy się rozstać, nasz syn skończył wówczas rok. Problem był w tym, że ja się bardzo angażowałam w wychowanie dziecka, a mój partner nie”.

Czy pojawienie się dziecka przelało czarę goryczy? A może problemy w tych związkach były już dawno, a narodziny potomka tylko je spotęgowały? Trudno jednoznacznie na te pytania odpowiedzieć. Czytając wypowiedzi mam, pełne smutku i zawodu, mam jedną refleksję. Wydaje mi się, że zabrakło w tym wszystkim wzajemnego zrozumienia i wsparcia. A także świadomości, że urodzenie dziecka niczego nie kończy, tylko zaczyna coś nowego, innego, ale też i lepszego.