Kogo znalazłam?

Paczka jest niewielka. Największe zdziwienie budzi stan fotografii. W sumie są cztery zdjęcia. Dwa z nich to ta od mysich włosów, ale sama forma jak u Andego Warhola. Taka konwencja lat 90-tych. Na jednej kartce 3 mysie dziewczynki do wycięcia. Druga kartka z siedmioma. Dziewczynki są identyczne. Dziś 30 lat później, do tego zestawu kreatywnego z pewnością dodano by nożyczki i dorysowano linię do równego wycięcia. Wtedy stawiano na samodzielność. I te fotografie są w stanie idealnym. Natomiast dwa kolejne zdjęcia są zgięte lub – raczej nie ma co wyręczać się eufemizmami – są pogniecione i sprasowane w tym pognieceniu. Na jednym 1a mysiej dziewczynki, na drugim prawie to samo, ale jednak inaczej bo 2a. Każda próba otworzenia zdjęć powoduje, że zaczynają się kruszyć i pękać, więc żal otwierać. Trzeba się za każdym razem dobrze napatrzeć.

Liczba osób w klasie 1a i 2a taka sama. 17 twarzy. Pierwsze zdjęcie zrobione na sali gimnastycznej niewielkiej szkoły w niewielkim mieście. Mundurki, tarcze, wiązane tenisówki, których specyficzny zapach gumy jest częścią wspomnień do dziś. Drugie zdjęcie jest zdecydowanie ciekawsze. Te same twarze starsze o rok stoją w swojej małej klasie. Zmienia się krajobraz. Teraz stanowi go meblościanka. Jest totalny vintage z monsterą w roli głównej. Na półkach stoją obrazki, leżą kasztany, żołędzie i rozwijane w formie harmonijki widokówki z wakacji. Największa zmiana na tym zdjęciu to brak fartuszka u większości małych uczniów. Przegląd dziecięcej mody. Królują sweterki: w romby, prostokąty, rozpinane i w serek. Oprócz tego, że najbardziej na tym zdjęciu widoczne są okulary Ani z trzeciego rzędu, to jak po nitce te obrazy ciągną ku teraz, bo nie tylko wiadomo jak wygląda współczesna Ania, ale wiadomo też, że Kasia niedawno wiozła w wózku nowonarodzonego człowieka, wiadomo, gdzie pracuje Marta i gdzie mieszka Mariusz. Wiadomo, że w tej grupie stoi jeden lekarz, jeden freelancer i jeden urzędnik. Wiadomo, że z tego zdjęcia wiele osób wyjechało z małego miasta i wiadomo też, że jedna z nich wyjechała w całkiem daleką podróż – prosto do Nieba.

Ta informacja wzbudza w najmłodszych mieszkańcach domu, do którego przyniesiono pudełko, najwięcej emocji. Kto to? Jak miał na imię? Co się stało? I dobrze jest móc opowiedzieć coś ze strzępów pamięci, przywołać postać chłopca mieszkającego w pięknym otoczeniu lasu, który – tyle zapamiętała mysia dziewczynka – przyjaźnił się z Kasią i naprawdę kochał przyrodę.

Drugim pod względem emocji znaleziskiem w skrzynce jest kartka urodzinowa. Nie jest ani trendy, ani nawet vintage. Bukiet przeróżowionych goździków i tulipanów wciśnięty do wiklinowego koszyka i przewiązany równie różową wstęgą. Największą atrakcji kartki jest jednak to, że nadal gra, nadal oznacza po 21 latach. Życzenia wydrukowane: „Najlepsze życzenia zdrowia, uśmiechu na co dzień, wszelkiej pomyślności”. Podpisane: Babcia i Dziadziuś, a to oznacza osoby, z których pierwsza przebywa w tej chwili w domu opieki i od czasu do czasu przypomina sobie sprawy nawet nie sprzed 20, a sprzed 50 lat, a druga, czyli Dziadziuś, nie żyje. Chłopcy otwierają i zamykają kartkę na zmianę. Nie mogą się nadziwić mechanizmowi wprawiającemu ją w ruch, w granie. Otwarte-zamknięte.

Na koniec dwa największe skarby. Pamiętnik i list. Pamiętnik jest malutki. Taka forma mini. Różowy naklejony pies na okładce i różowe naklejki w kształcie koła w języku niemieckim: Ich bin froh, to o szczęśliwości i super – to wiadomo w różnych językach.

W pamiętniku najpiękniejszy wpis pani, o której nie było dotąd mowy. Pani ze zdjęcia 1a i 2a. Na jednym występowała w pięknym nakładanym kołnierzyku, który wrócił do łask jakieś 7 lat temu i stał się hitem wśród urzędniczek różnego szczebla. Pani napisała pięknie: „Z wiosennych dni, dziecinnych lat, prześliczny bukiet sobie złóż. Do Ciebie się uśmiecham ja – w przyszłości uśmiech daj mi ty”. I co ciekawe ta dziewczynka od mysich włosów czasem wywiązuje się z tego zobowiązania mijając panią na ulicach – panią wychowawczynię kochaną przez kolejne pokolenia najmłodszych dzieci w niewielkim mieście. Serdecznych wpisów od innych pań jest więcej, ale najfajniejsze przy wielkiej wiewiórce (bo cały pamiętnik – wbrew kiczowatemu różowemu pieskowi na okładce jest narysowany w pięknych leśnych tematach): „Mamo, tato! Coś się dzieje! Koleżanka znów nic nie je. Ni ziemniaków, ni buraków tylko lata do chłopaków.”, podpisano wielkim pomarańczowym flamastrem: Krzysiek. Na drugiej stronie (przy papugach): „Buch go w szczenę, buch go w nos, wpisuje ci się kapitan Klos” , podpisano: Mariusz i dorysowano nos i miecz. I są prawdziwe arcydzieła autorstwa koleżanek: „Nie patrz na gwiazdy, które znikają, lecz w serca, które Cię kochają”, inne: „Piękna jest róża, ale kłując zadaje rany. Tak cierpi, kto kocha, a sam nie jest kochany” lub jeszcze inne: „Miej mało pragnień to cię uszczęśliwi, mało przyjaciół, niech będą prawdziwi”.

W paczce jest jeszcze list. To osobna historia. Opowieść o prawdziwej młodzieńczej przyjaźni, która rozpoczęła się na jakimś obozie harcerskim. Przy czym Juchas był naprawdę harcerzem, a dziewczynka od mysich włosów zaproszonym cywilem. List jest pełen wielkich słów, „rozumiem”, „jestem wdzięczny”, „mam nadzieję, że będziemy szczerzy”, „to jak przedstawiłem ci przyjaźń”. Ten list był próbą wygrania z czasem, próbą ocalenia relacji, która była niezwykła, dynamiczna, prawdziwa, tak jak tylko można, gdy ma się naście lat.

Pudełko pełne staroci zmusza do pomyślenia, co odnajdą nasze dzieci po latach. Pendrivea? Wpis na internetowym blogu? Tysiące nieuporządkowanych zdjęć na dysku?

Wspomnienia to wdzięczny temat na koniec wakacji i początek roku szkolnego.

Kilka dni temu wspinaliśmy się po górach. Wczoraj biegliśmy po raz pierwszy w życiu na rozpoczęcie roku szkolnego naszego syna lub naszej córki. Co z tego zostanie? Jak zatroszczymy się o te opowieści? Trzeba się chyba na moment zatrzymać w biegu po następny dzień. Coś chwycić w dłoń do kolejnego pudełka. Kamień. Fotografię. Pierwszą muchę do koszuli. I jakoś ludzi trzeba też ocalić. Tych z wczorajszego dnia. Najlepszego kolegę naszego syna, z którym w maleńkich garniturach, kilka chwil po apelu, biegli przez park wspinając się na wszystko co napotkali po drodze. Koniecznie.

Ostatni wpis z pamiętnika: “Wspomnij. Gdy wieczorny poszum drzew. Wzbudzi Twoją zimną krew. Przymknij wtedy oczy swe. I przypomnij sobie mnie. Marcin.” Ledwo, ale mysia dziewczynka pamięta.