Komu przeszkadzają dzieci?

To już chyba mamy we krwi. Są tacy, których sensem życia jest narzekanie. I to na wszystko – ceny w sklepie, kolejki do lekarza, matki z wózkami, a przede wszystkim na dzieci. Na cudze dzieci, bo te własne są przecież najlepsze, bez skazy. A że trwają wakacje, to jest i na co narzekać.

W roku szkolnym na moim osiedlu do wczesnych godzin popołudniowych jest cicho. Czasem w piaskownicy pojawi się jakiś maluch z mamą lub babcią, czasem poszczeka jakiś pies, ale generalnie hałasu nie ma. Od czasu do czasu tę ciszę zakłóci ogrodnik. Kiedy włączy warczącą kosiarkę do trawy, trudno chwilowo usłyszeć własne myśli. Generalnie jednak nie ma się co czepiać, w dobie pracy zdalnej wręcz idealne warunki do pracy. Wszystko zmienia się wraz z nastaniem wakacji. Powód? Dzieci mniejsze i większe zaczynają spędzać czas na podwórku. I to nie tylko po południu, kiedy wrócą ze szkoły, tylko od rana.

U nas na osiedlu mieszka całkiem sporo dzieci, parę lat temu mieliśmy nawet swój lokalny baby boom, i gdzieś te dzieci przecież muszą się bawić. Wszystkie w tym samym czasie nie wyjadą na wakacje. A że osiedle zamknięte, wokół sporo ruchliwych ulic, to bawią się na miejscowych placach zabaw. Po to one przecież są. Były tam zresztą od początku, więc lokatorzy chyba zdawali sobie sprawę, że jeśli kupią czy wynajmą mieszkanie, którego okna wychodzić będą na plac zabaw, to wcześniej czy później pojawią się tam dzieci. Chyba że myśleli, że to tylko taka atrapa, żeby ładnie wglądało? Raczej jednak o taką naiwność nikogo nie posądzam.

Niby normalne, że na placu zabaw, gdzie spotykają się dzieci, raczej grobowa cisza panować nie będzie. Wiedzą o tym dobrze choćby nauczyciele. Wystarczy wyjść w szkole na przerwę, żeby się przekonać, że poziom hałasu emitowany przez dzieciaki dorównuje temu, który wydaje startujący odrzutowiec. A na pewno bliski jest tego poziomu.

Wraz z początkiem wakacji pojawiły się, oficjalnie w mediach społecznościowych, apele do  osiedlowych rodziców, żeby coś z tymi dziećmi zrobili. W domyśle, najlepiej niech je zamkną w domu albo wyślą w kosmos, wtedy będzie cicho i spokojnie. Żeby było jasne, bawiące się na przydomowym placu zabaw dzieci nie włączają głośnej muzyki, której bity rozsadzają mózg, nie przynoszą gwizdków ani innych głośnych instrumentów, które mogłyby na baczność postawić nawet nieboszczyka, nie walą piłką o ściany budynku, nie robią konkursu, kto głośniej i dłużej będzie się wydzierał, choć na pewno są do tego zdolne. Nie, dzieci bawią się w berka lub chowanego, skaczą po drabinkach, śmieją się, rozmawiają, wzajemnie się wołają, ich rodzice szanują ciszę nocną. Ale i tak niektórym mieszkańcom osiedla nie podoba się, że w ogóle dzieci bawią się poza domem.
    
Dzieci biegają po dworze – źle. Dzieci siedzą w domu – też źle, bo przecież spędzają wtedy za dużo czasu przed ekranem, fundują sobie otyłość, izolują się itp. Ciągle słyszą od dorosłych, że powinny spędzać czas na podwórku. Ale kiedy już na to podwórko wyjdą, to z kolei dostają komunikat od innych dorosłych, że przeszkadzają i najlepiej niech już wrócą do domu. Same dzieci już nie wiedzą, czego od nich dorośli oczekują, bo są ciągle bombardowane sprzecznymi komunikatami.
    
Mając świadomość, że z czasem idealizujemy przeszłość, sama z sentymentem wspominam swoje podwórko. Czy wszystkim pasowało, że po nim ganiamy? Pewnie nie. Pamiętam gromy rzucane przez różne sąsiadki w stronę biegających dzieci. Jednak ani my, ani nasi rodzice szczególnie się nimi nie przejmowaliśmy. To nie oznacza, że mogliśmy robić wszystko. Bynajmniej. Ale mam wrażenie, że było większe zrozumienie dla tego, że podwórko to ważny element rozwoju dziecka i nie warto go zabierać czy ograniczać. I cieszę się, że mogłam na nim spędzać czas, nawiązywać mniej lub bardziej trwałe przyjaźnie, uczyć się negocjować czy rozwiązywać konflikty. A przede wszystkim mogłam beztrosko się bawić od rana do wieczora z krótką przerwą na obiad. Bo na tym przecież polega dzieciństwo.
    
Na szczęście na moim osiedlu znaleźli się sąsiedzi, którzy grzecznie próbowali autorce posta wytłumaczyć, że dzieci mają prawo do zabawy na placu zabaw, że nic złego tam nie robią, że po prostu są dziećmi i może warto pozwolić im się bawić. I cieszyć się, że chcą wychodzić z domu i spędzać czas z rówieśnikami. Bo to wcale dziś nie jest już takie oczywiste.