Konfesjonał minutę po

Za moment zafarbujemy jaja na brązowo w łuskach cebuli, odkurzymy wysłużony koszyczek i załadujemy do niego kilkuletniego baranka z cukru, który wciąż ma się całkiem dobrze. Wszystko po to, by na koniec zasiąść z „poświęconym” przy stole. Obok nas i mąż, i dzieci, czasem więcej niż jedno. Zdarza się, że dwa krzesła dalej i mama, i tata, a bywa, że teść i teściowa, nawet szwagier i szwagierka. Podzielimy jajo. Zjemy ząbek czosnku (ludzie z gór wiedzą, o czy mowa). Zanim jednak to jajo, żur i kiełbasa, zanim nawet całkiem po bożemu śpiew rezurekcyjny i radosne „Alleluja”, trzeba odejść od konfesjonału. Dobrze odejść. Może tym razem ciut inaczej niż zazwyczaj. A na dobry początek odgonić od siebie myśl, że już wszystko załatwione.

W małżeństwie bywa trudno. To "trudno" czasem staje się pychą, gniewem, lenistwem, chciwością, całkiem niezdrowym egoizmem i innymi zwyczajnymi, codziennymi złośliwościami. Wiadomo: żałujemy. Po bożemu i po ludzku. To jednak za mało. Skoro powiedzieliśmy świństwo, trzeba je teraz odwołać, wyrządzoną krzywdę naprawić, za obrażenie przeprosić itp. Generalnie trzeba zadziałać - praktycznie i konkretnie. 

I w tym kontekście w sposób szczególny brzmi fragment wywiadu, którego niedawno udzielał Rafał Porzeziński, dyrektor I Programu Polskiego Radia. 

Na pytanie dziennikarki: 

W jednym z wywiadów pana żona powiedziała: „Mam wyjątkowego męża, który pozwala mi być kobietą i daje mi dużo wolności".

A Pan, jakby dokończyłby zdanie: Mam wyjątkową żonę, która...

Padła taka odpowiedź: - Jest bardzo dobra, mądra i naprawdę niesie na sobie dużo więcej, niż przeciętny człowiek jest w stanie udźwignąć. Co z jednej strony daje mi poczucie wielkiej radości, że mam tak heroicznego współtowarzysza drogi, ale też wpędza w ciągłe wyrzuty sumienia: czy ona przypadkiem nie dźwiga za dużo? Agnieszka jest bardzo twórcza, kreatywna, ma wiele talentów, które umie realizować. Jest niezwykle empatyczna, świetnie rozwiązuje nasze domowe konflikty. Doskonale udziela wsparcia tym, którzy go potrzebują”.

I dalej:

„Może powinnam ten fragment nagrania wyciąć i przesłać żonie?

- Niekoniecznie. Ona wie, że ją podziwiam. Przynajmniej mam taką nadzieję, że czuje się afirmowana.”

To całkiem porządna, wielkopostna inspiracja na zadośćuczynienie w małżeństwie. Dobre słowo. Skoro rzucamy w siebie tym słabszym przez pozostały czas liturgiczny, włącznie ze słowami wytrychami: „ty nigdy”, „ty zawsze”, itp., to może jeden raz, zaraz po tym, jak już odrobimy zadanie, które w konfesjonale w ramach pokuty zostawi nam kapłan, idźmy do swoich, by swoi nas przyjęli, by wszystkim szczęki poupadały z zachwytu, jakie dobro się dzieje. 

Muniek Staszczyk, na wiele lat przed nawróceniem, krzyczał na całe gardło z różnych stron polskich scen: 

„Prostych słów się boi

Największy nawet twardziel

Proste słowa z gardła

Nie chcą wyjść najbardziej”

Coś w tym jest. Na szczęście do wielkiego zdumienia nad pustym grobem zostało nam jeszcze parę dni.