Kongo, ziemia męczenników!

    Zginęło tam, w okrutnych warunkach w czasie rebelii w 1964 roku, 128 misjonarzy i misjonarek. Nikt nie potrafi podać dokładnej liczby Europejczyków (kolonizatorów) i ich współpracowników Afrykan, którzy zginęli w czasie tej zawieruchy wojennej.

    Niniejsze opowiadanie przestawia tragiczne wydarzenia mordu misjonarzy i misjonarek w dwóch diecezjach powierzonych Księżom Najświętszego Serca Jezusowego. Te dwie diecezje, Kisangani i Wamba były najbardziej dotknięte skutkami rebelii, gdyż zginęło w nich 52 misjonarzy i misjonarek Kościoła katolickiego. Do tej liczby męczenników trzeba dodać jeszcze autochtonów, tak świeckich, jak i duchownych, a działo się to wszystko na terenie nie większym niż 30 departamentów państwa francuskiego.
Czytelnicy niemieckojęzyczni mogą przeczytać o tych wydarzeniach w czasopiśmie sercańkim „Haimat und Mission” z marca 1965 roku. Bardzo dziękujemy redakcji tego czasopisma za udostępnienie nam istotnych wiadomości, przedstawionych w niniejszym opowiadaniu.

    Jak podejść do przestawionego tu opowiadania? Jest ono świadectwem jedynego misjonarza, który miał szczęście uratować się w prawie cudowny sposób z masakry 25 misjonarzy i trzech Europejczyków, ludzi świeckich. Opisywany tu mord z Kisangani może być porównany z okrucieństwami, jakie miały miejsce w Dachau, Oświęcimiu, czy Buchenwald. Niniejsze świadectwo jest historyczne, autentyczne, szczegółowe i konkretne, podobne do zeznań sądowych. Świadectwo przytoczone tu nie jest przepełnione nienawiścią, gdyż ocalały ksiądz zakonny przebaczył zbrodnię swoim oprawcom. Nasz świadek nie unika prawdy, ani nie stara się jej umniejszać. Heroizm męczeństwa prowadzi do odważnego i obiektywnego poszukiwania prawdy.
Pragnę, aby lektura tego opowiadania natchnęła czytelników do głębszej modlitwy. Aby rozbudziła w  młodych sercach chęć służenia Bogu w Jego winnicy, która utraciła w jednym roku tylu sług i służebnic Bożych.

Volkrange,24.02.1965.
Ks. Gabriel Jacquemin scj.

Kalwaria i męczeństwo misjonarzy
w Kisangani, listopad 1964.

Świadectwo księdza Karola Schustera, opowiedziane
przez księdza J. ADAM.

Misja w Ubundu.

    Misja katolicka w miejscowości Ubundu w Kongu Belgijskim liczyła latem 1964 roku trzech księży i jednego brata zakonnego, którzy spełniali następujące posługi. Ks. Trausch był przełożonym wspólnoty zakonnej i odpowiedzialnym za Legion Maryi. Ks. Karol Schuster wizytował kaplice wioskowe wśród plemion Bakumu, mieszkających na prawym brzegu rzeki Kongo, oraz plemion, Walengola, zamieszkujących lewy brzeg rzeki Kongo. Brat Józef (Hendrik Vanderbeek) był odpowiedzialny za stolarnię misyjną. Pracował również na misji w Ubundu ks. J. Steffen, który był dyrektorem szkoły średniej chłopców i odpowiedzialnym za harcerstwo, oraz wizytował kaplice wioskowe wzdłuż toru kolejowego miedzy Ubundu a Kisangani. Ks. Steffen od 19 czerwca był na urlopie w Europie i tak uniknął masakry poniżej przedstawionej.
    Wspólnota Sióstr zakonnych ze zgromadzenia Doktryny Wiary liczyła dziewięć zakonnic, były wśród nich Francuski, Belgijki i Luksemburski. Dwie z nich były w Europie na urlopie, cztery były w Kisangani i miały wrócić do Ubundu na rozpoczęcie roku szkolnego. Tyko trzy siostry misjonarki były na miejscu w Ubundu w chwili przybycia tam rebeliantów. Siostra Marion, narodowości francuskiej, była przełożoną wspólnoty Sióstr. Była ona na miejscu w czasie przybycia rebeliantów wraz z siostrą Katarzyną Huberty, Belgijką i siostrą Wirginie Bach, Luksemburską. Posługą sióstr objęty był dość szeroki zakres działalności społecznej tamtejszej misji katolickiej. Siostry prowadziły szkołę średnią dla dziewcząt, były dyrektorkami szkół podstawowych, prowadziły szpital miejscowy i porodówkę oraz przedszkole. Siostry otaczały opieka trędowatych, prowadziły szkolenia dla miejscowych niewiast i otaczały opieką dorastające dziewczęta.

    Nauczycielkami w niższych klasach szkół podstawowych były siostry Kongijki, mieszkające w oddzielnej wspólnocie, przynależące do zgromadzenia Świętej Rodziny, założonego przez Księży Sercanów. Dom macierzysty tego zgromadzenia znajdował się w miejscowości Bafwabaka, na terenie diecezji Wamba.
    W miesiącach poprzedzających przybycie rebeliantów (bojowników przewrotu), życie na misji w Ubundu biegło normalnym trybem, nie można było przewidzieć tragedii, która czyhała na bezbronną ludność. Codzienne życie nie miało w sobie znamion nadzwyczajnych wydarzeń. Stosunki miedzy misjonarzami i tubylczą ludnością układały się nawet lepiej, niż przed świeżo uzyskaną niepodległością państwową, która miała miejsce 30 czerwca 1960 roku. Po ogłoszeniu niepodległości wyjechali Europejczycy, którzy pracowali w administracji państwowej. Większość właścicieli plantacji i kupcy również wyjechali do Europy. Ten nagły wyjazd ludzi odpowiedzialny za administrację państwową i gospodarkę społeczną groził gwałtownym załamaniem się ekonomii młodego państwa. Misjonarze zostali na miejscu w Kongu, po uzyskaniu niepodległości i tubylcza ludność mogła zrozumieć, że misjonarze przyjechali do Konga ze względu na nich, a nie z chęci bogacenia się. Sekta nacjonalistyczna pod nazwą Kitawala, która była bardzo przeciwna misjonarzom, osłabła nieco w swojej działalności po uzyskaniu niepodległości.

    Miejscowość Ubundu liczyła 5000 mieszkańców, a wszystka ludność obsługiwana przez misjonarzy tej miejscowości wynosi 35000 mieszkańców. Połowa mieszkańców misji Ubundu ochrzczona jest w Kościele katolickim, resztę stanowili muzułmanie i animiści. Muzułmanie są zawsze w opozycji do katolików, a w czasie rebelii byli źródłem wielu cierpień katolików. Kongijscy muzułmanie są potomkami ludzi, którzy brali udział wraz z Arabami w polowaniach na ludność i sprzedawaniu ich do niewoli. Arabowie, którzy przybyli do Konga znad Oceanu Indyjskiego zawarli przymierze z plemionami Bakusu i Batetela w celu pomagania im w naborze niewolników spośród ludności kongijskiej. Kongijscy pomocnicy Arabów przyjmowali wiarę Mahometa, aby zdobyć większe zaufanie swoich zleceniodawców. Administracja belgijska i misjonarze tępili skutecznie handel niewolnikami, przez co ściągnęli na siebie wrogość miejscowych muzułman. Patryk Lumumba, organizator rebelii, był bożyszczem plemienia Batetela, sprzymierzonego z handlarzami niewolników. Najbliżsi Współpracownicy Lumumby: Sumahili i Olenga pochodzili z plemienia Bakusu, drugiego plemienia, które było zbratane z handlarzami niewolników. Żaden „Simba”, czyli bojownik rebelii, nie będzie torturował kogoś, kto należy do plemienia Bakusu, czyli młodszego „brata” Lumumby. Ludzie z plemienia Batetela też byli faworyzowani i chronieni przez rebeliantów. Intryganckie rozgłośnie państw arabskich, takich jak Egipt i Alegoria, przyczynili się dużo do „sukcesów” rebelii w Kongu. W samym Ubundu, szef partii Lumumbistów (M.N.C) był wyznawcą religii muzułmańskiej.
    Przybycie do Ubundu 200, lub 300 żandarmów, którzy przyjechali tu po zajęciu Kindu (23.06.64), było dla misjonarzy wyraźnym znakiem, przewagi rebeliantów nad siłami rządowymi. W chwili zbliżania się rebeliantów do Ubundu, żandarmi wycofali się do Kisangani, wyjaśniając ludności, że są oni do obrony miast, a nie wiosek. C.D.N.

Fot. sxc.hu