Kongo, ziemia męczenników, cz. 2.

Przybycie rebeliantów do Ubundu, 12 sierpnia


    Ludność Ubundu wraz misjonarzami czekała z wielką niepewnością i strachem przybycia rebeliantów. Rebelianci przybyli 12 sierpnia pociągiem z Kisangani do Ubundu. Ludność udała się z kwiatami na dworzec kolejowy, aby uroczyście powitać przybyłych rebeliantów, kwiaty w rękach nie były wyrazem radości, lecz wymuszonej uległości. Z dworca kolejowego rebelianci udali się wraz z ludnością cywilną do koszar wojskowych. Dwunastu miejscowych żandarmów wraz z ich sierżantem wysłali do księży delegację z zapytaniem, co mają robić wobec zaszłej sytuacji. „Proszę się im poddać”, powiedział ksiądz Trausch. „Cóż wy możecie zdziałać przeciwko nim”. Poszli więc i oni z kwiatami na przywitanie rebeliantów.

    Przez cały dzień było słychać ich hałasowanie i animacje, najpierw przed ich sztandarem, a później wokół pomnika Lumumby. Wszystkim tym przemieszczeniom towarzyszyła nieustanna strzelanina. Pod wieczór jedna grupa rebeliantów przybyła pieszo przed dom księży. Nie mieli oni wtedy jeszcze skradzionych samochodów. Na odgłos wystrzałów ksiądz przełożony Trausch wyszedł do nich na rozmowę. Przyprowadził tę grupę rebeliantów pod dom księży jeden z byłych służących małej restauracji w Ubundu. Jego towarzyszami byli żołdacy z plemienia Bakusu, plemienia, gdzie pracował ksiądz Schuster. Gdy ksiądz Schuster ukazał się również przed domem, rebelianci poznali go i zaczęli krzyczeć: „Księże, jak się ksiądz czuje”? Ich szef, który nigdy nie miał żadnego kontaktu z ks. Schusterem, zapytał swoich towarzyszy: „Ten ksiądz jest dobrym człowiekiem, czy złym”. Padła odpowiedz: „Bardzo dobrym”. Było przy tym dużo krzyku i przycinek. Wszyscy rebelianci weszli do domu księży i zaraz zaczęli pytać, czy księża maja w domu broń. Księża oddali im strzelbę do polowania. Rebelianci zaczęli wymagać, aby oddać im wszystkie samochody, jakich księża używali do pracy duszpasterskiej. Na naszą odmowę tego żądania zaczęli nam grozić użyciem broni. W końcu ksiądz Trausch przekazał im starego Opla. Ksiądz Schuster, który miał do swojej dyspozycji VW, starał się go ukryć, lecz przy coraz bardziej ostrych groźbach użycia broni zrezygnował z oporu i przekazał im kluczyki od swojego samochodu. Tak więc pierwszego wieczoru pobytu rebeliantów w Ubudnu księża stracili dwa wozy. Księża zrozumieli, że teraz sytuacja jest znacznie gorsza niż ta, jaką przeżyli w 1960 roku przy ogłoszeniu niepodległości Konga, wszelki opór wydawał się być nieużyteczny.

     Następnego dnia, 13 sierpnia, trzech policjantów zatrzymanych w przeddzień zostało zastrzelonych. Wszyscy mieszkańcy byli zobowiązani uczestniczyć w wykonaniu mordu. Zaproszenie brzmiało: „Chodźcie popatrzeć, jak źli ludzie są karani”. Ludność trzymała w rękach kwiaty i machając nimi aprobowała krzykiem śmierć mordowanych. Następnie wszyscy musieli przejść w szeregu przed zamordowanymi. Czternastego sierpnia o świcie miało miejsce 5 egzekucji, odbyły się one z tym samym ceremoniałem jak wczorajsze, z tym wyjątkiem, że każdą osobę poddano sądowi Trybunału Ludowego, czyli ludności zebranej na placu egzekucji. Bojownicy rebelii ukazywali konkretną osobę i pytali zebranych tam ludzi: „Ten człowiek jest złym, czy dobrym człowiekiem”? Odpowiedź: „jest złym” było skazaniem go na śmierć, która była zadawana na miejscu, przez wbicie mu włóczni do piersi. Gdy tłum krzyczał przy kimś: „To bardzo zły człowiek”, wówczas skazaniec miał wbijaną włócznię do piersi, następną do brzucha i dwie w szyję, z jednej i drugiej strony. Zwłoki zamordowanych pozostawały na placu przez cały dzień. Następnego dnia pielęgniarze ze szpitala wrzucali je do rzeki na pożarcie przez krokodyle, gdyż nie byli oni godni, aby ich ziemia przyjęła. Bojownicy Simba nie mogli dotykać zwłok ludzi zamordowanych, aby nie utracili swej magicznej siły niezwyciężonych.

     Czternastego sierpnia nowa grupa rebeliantów przybyła do Ubundu, spływając rzeką od strony Kindu i Lokutu. Po przybyciu na miejsce udali się bezpośrednio na misję, przed dom księży, zabijając po drodze wszystkie napotkane psy. Simba nie może dotknąć psa i wielu innych przedmiotów codziennego użytku, aby nie stracić przy zetknięciu się z nimi magicznej siły niezwyciężonego.

     W garażu księży znajduje się jeszcze wóz jednego Kongijczyka o nazwisku Kulu, przyjaciela księży, który uciekł do lasu do swojego brata, mimo że był muzułmaninem. Niewiele brakowało, a ksiądz Trausch straciłby życie z tego powody, gdyż nie miał kluczyków kontaktowych od tego wozu. „Ręce do góry” krzyczy rebeliant i przykłada lufę rewolweru do karku księdza. Późnym wieczorem, gdy grupa rebeliantów wyprowadziła z garażu wóz, łamiąc zamki u drzwi i wybijając ich szyby, wybuchła wielka kłótnia miedzy nimi samymi i polała się ich krew przy tej okazji. Niektórzy z nich brudni i w podartych ubraniach domagali się jedzenia. ( Bojownicy Simba mogą się kąpać jedynie rano i w ciepłej wodzie, o którą jest bardzo ciężko o tej porze dnia. Przestrzeganie tego przepisu i wielu innych czyni ich nieśmiertelnymi według ich przekonania). W kłótni i szarpaninie miedzy bojownikami Simba był pewien mechanik, który uruchomił w końcu zabrany wóz pana Kulu. Widząc mechanika w wozie, nadbiega inny Simba, posądzając go, że chce ukraść wóz dla własnego użytku i grozi mu śmiercią, jeżeli nie opuści natychmiast wozu. Godzinę później przybył na misję komendant tej grupy rebeliantów, pchają przed sobą wystraszonego mechanika, pytając księży, czy ci ludzie prosili o jedzenie. „Ten człowiek jadł u was? Czy prosił was o jedzenie?” Księża unikali odpowiedzi twierdzącej, lecz komendant zaczął się denerwować i grozić księżom represjami. W końcu ksiądz Schuster odpowiedział: ci ludzie mówili nam, że są głodni i daliśmy im trochę chleba z margaryną, oraz butelkę piwa. „Dobrze”, powiedział komendant i wyszedł z nieszczęśliwcem z domu księży. Kilka minut później słychać było za domem trzy strzały z pistoletu.

     Ksiądz Schuster ciągle się zastanawiał w ten wieczór, czy jego odpowiedź pozytywna o jedzeniu w ich domu nie była przyczyną śmierci mechanika. Przez całą noc nie zmrużył oka z tego powodu.
Rebelianci, którzy przybyli do Ubundu z Kindu, przechwalali się przez cały dzień, jakiego mordu dokonali w Lowa, misji Księży Sercanów najbardziej wysuniętej na południe Konga. ( Na szczęście, dwóch księży narodowości holenderskiej i Siostry ze zgromadzenia Doktryny Wiary, nie byli obecni na misji, gdyż ksiądz Wikariusz Generalny, ks. Augustyn Fatali, polecił im z końcem czerwca przenieść się do Kisangani. Rebelianci przetrzymywali ich jako więźniów przez miesiąc w Obokote, a następnie skierowali ich do Kisangani. Zaś ksiądz Tiery, przełożony tamtejszej misji, był w Europie na urlopie).

     Po przyjeździe rzeką do Lowa, bojownicy Simba chcieli zająć tę miejscowość, lecz ludność z plemienia Mituku, broniła przystępu do brzegu, strzelając do napastników z trzech strzelb myśliwskich i z łuków. Mituku opowiadali również, że Simba są odporni na kule i strzały, ponieważ mimo długiej strzelaniny żaden z bojowników Simba nie był trafiony. Po wyjściu na brzeg rebelianci dokonali niebywałego mordu; zabijali wszystkich ludzi z pobliskich wiosek i ciała wrzucali do rzeki. Parę dni po tej masakrze płynęło rzeką dużo ciał. Wśród nich widoczne były matki z przywiązanymi do pleców dziećmi. (c.d.n.)

Fot. sxc.hu