Kongo, ziemia męczenników, cz. 5.

Uwięzienie

    Komendant będzie czekał na was”. Polecenie należało wypełnić. W czasie przesłuchania oficer wraca do tych samych zarzutów: „Ludzie ciągle mówią, że macie u siebie ukrytą stacje nadawczą. Jestem zobowiązany was zamknąć w wiezieniu, może to i dobrze, gdyż ludzie nie będą więcej źle mówić o was”. Czy jest to chęć pomocy, czy tylko pułapka? Ksiądz Schuster nie chciał się wypowiadać na ten temat. Jest rzeczą pewną, że muzułmanie ciągle podburzają ludność przeciwko misjonarzom i buntują przeciwko nim kadrę rebeliantów. Komendant powiedział uczniom w szkole: „Jestem zobowiązany zabrać wam siostry, lecz nasze siostry Kongijki będą was teraz uczyły”. Księża, siostry i trzech Europejczyków, laików, zostali zaprowadzeni do domu włoskiego lekarza o nazwisku Abetti. Umieszczono w tym domu, jako więźniów dwóch księży i brata zakonnego, wszystkie siostry zakonne i trzech Europejczyków; dwóch Belgów i jednego Greka, który był z zawodu mechanikiem. Więźniowie otrzymywali pożywienie rano i wieczorem. Księża mogli w każdy dzień odprawiać Msze święte; ks. Trausch odprawiał Mszę św. dla parafian w kościele, a ksiądz Schuster dla sióstr ze Świętej Rodziny. Księżom, wychodzącym z miejsca uwięzienia, towarzyszył zawsze jeden Simba.

 

    Oznaki przywiązania i wdzięczności ze strony wiernych były jedyną pociechą dla uwięzionych księży i sióstr. Przed domem księży stała grota matki Bożej Fatimskiej, ludzie palili tam ciągle świece na znak jedności z uwięzionymi i z prośbą do Maryi, aby im wyprosiła uwolnienie. Nawet nauczyciele, którzy 15 sierpnia byli przeciwni księdzu Trauschowi, teraz byli przyjaźnie nastawieni do księży i pozostałych więźniów. Ta przemiana była chyba owocem napomnień, jakich udzielał im ks. Schuster. Nieco później zostali oni oskarżeni o przynależność do partii opozycyjnej Patryka Lumumby.
    Stało się widocznym, że każdy chrześcijanin, mający jakąś odpowiedzialność społeczną, musi zginąć. Z tego właśnie powodu szef dzielnicy zamieszkałej przez ludność tubylczą został osądzony i zabity. Przyszedł on kiedyś prosić księży o odprawienie Mszy świętej i powiedział: „ Mogą mnie zabić, a ja i tak zawsze będę katolikiem”. Mimo jego śmierci ludność dzielnicy, zamieszkałej przez tubylców, wybrała znów na jego miejsce chrześcijanina.

    Uwięzienie misjonarzy z Ubundu i trzech laików z nimi było początkiem ich prawdziwej drogi krzyżowej. Od pierwszego dnia uwięzienia przeżywali oni chwile udręczenia. W pierwszy wieczór młodzieżówka rebeliantów, świeżo zwerbowanych, urządziła ogłuszający koncert bicia tamtamów do melodii i tańców pogrzebowych. Księża odgadli od razu znaczenie tego harmideru. Prawie wszyscy młodzi byli już dobrze odurzeni narkotykami. Około północy przybył drezyną z Kisangani przewodniczący ich partii (M.N.C.). Z dworca kolejowego przyprowadzono go bezpośrednio do domu, w którym przebywali uwięzieni misjonarze. Wchodząc do domu jeden z rebeliantów krzyknął: „Wszyscy powstać!” Przybyły gość rebeliantów zaczął oskarżać ks. Trauscha, że jest przeciwko ludności i że pracował na szkodę rebelii. Ciągle jednakowe oskarżenia, lecz tym razem było coś nowego, gdyż oskarżyciel powiedział do księdza: „Dlaczego ksiądz sprowadził te kobiety z Europy”, tu wskazał na siostry. „Ja ich nie sprowadzałem, odpowiedział ks. Trausch, one same chciały tu przyjechać i pracować dla was; ucząc w szkołach, posługując w szpitalu. One zrobiły tu tyle dobra”. Po tych słowach wszyscy uwięzieni zostali wepchnięci do wielkiej sali, dawnego salonu willi, gdzie wtłoczyli się bojownicy Simba pijani i pełni nienawiści, zaczęli wymachiwać włóczniami i kijami wokół głowy ks. Trauscha. Pytając go, czy się boi, zmusili go do wykonywania „tańca bojowników” razem z nimi. Następnie potraktowali w taki sam sposób siostry zakonne i trzech laików. W końcu przewodniczący wyniósł się z sali, a banda bojowników Simba bawiła się aż do samego rana. Był to początek zniewag i przeżywania strachu przez  uwięzionych misjonarzy.

    W poniedziałek, 16 listopada administrator (władza cywilna) wymyślił inny rodzaj upokorzenia uwięzionych misjonarzy. Zaopatrzył się on w 12 motyk, którymi misjonarze będą czyścić aleje przed budynkiem administracji, gdzie przechodzi dużo ludzi. Czyszczenie odbyło się we wtorek, gdyż poniedziałek był deszczowy. W opinii ludności tubylczej było to wielkie upokorzenie dla Europejczyków. Po godzinie pracy przejeżdżał tamtędy samochód załadowany bojownikami Simba, ich szef zapytał:, „Kto dał polecenie, żeby Europejczycy wykonywali tę pracę? Ja przyjeżdżam z Kisangani; w Kisangani Europejczycy nie są tak traktowani”. Rebelianci udali się do komendanta i po paru minutach wrócili, aby uwolnić Europejczyków od upokarzającej pracy. To zamieszanie było znakiem konfliktu autorytetu miedzy władzą wojskową i cywilną. Znane to było również u nas w czasie drugiej wojny światowej.

Fot. sxc.hu