Kongo, ziemia męczenników, cz. 7.

Dobry Samarytanin

     Liczni rebelianci usunęli się z hangaru, inni zaczęli się wahać, co mają robić, jeden rzucił się na ziemię i zaczął trząść w transie swoim karabinem, powtarzając: „Dajcie mi tych Białych”. Wspomniany Pan usunął go również z hangaru i przechadzał się wielkimi krokami wewnątrz hangaru w milczeniu. Bojownicy Simba próbowali na nowo wedrzeć się do hangaru, lecz jeden ruch ręki nieznanego Pana obezwładniał ich. Następnie wyciągnął on z kieszeni różaniec i odmawiał go w milczeniu na oczach więźniów.

     Około południa zamknął drzwi i zaczął palić papierosa. Na prośbę księdza Schustera ofiarował po papierosie dla misjonarzy i uwięzionych z nimi mężczyzn. Przez cztery, albo pięć godzin pilnował on uwięzionych misjonarzy, aby nikt nie wchodził do nich. Ksiądz Schuster nie był w stanie powiedzieć coś konkretnego o tym dziwnym człowieku, którego nikt nie znał. Około godziny 17 powiadomiono nas o przybyciu drezyny, która miała nas zawiść do Kisangani. Dawało to iskierkę nadziei. Najpierw trzeba się było udać na kąpiel do rzeki, odległej od dworca paręset metrów, wzdłuż toru kolejowego, boso po ostrych kamieniach. Simba widząc nasze niezdarne ruchy, popędzali nas do szybszego marszu, naśmiewając się z naszej niezdarności. W rzece Kongo, bez użycia mydła staraliśmy się uwolnić od zaschłej krwi na ciele i rozmaitego rodzaju brudów. Po powrocie misjonarze byli zaskoczeni odnalezieniem ich ubrań, nawet sutann i skarpet. Siostry Kongijki z Ubundu otrzymały polecenie przyniesienia dla więźniów wody i po dwie kromki chleba. Siostrom nie wolno było jednak rozmawiać z więźniami.

     Było już ciemno, gdy drezyna wyjechała w stronę Kisangani. Była ona mała, ciasna, otwarta na każdy powiew wiatru. Więźniowie zostali umieszczeni w części drezyny, przeznaczonej do przewozu kóz i innych towarów wiezionych do Kisangani. Uwięziony Grek został na miejscu, w Ubundu. Jego miejsce zajął Argentyńczyk, urzędnik z plantacji, który wsiadł do drezyny na przystanku, na 42 kilometrze od Kisangani. Grek przyjedzie, do Kisangani dwa dni później.

     Na każdym przystanku było słychać krzyki: „Wazungu! Wazungu!”, co oznacza: Biali, Biali. Rebelianci, którzy się tam znajdowali, biegli z kijami i lancami i bili więźniów. Dozorcy więźniów mogli przeszkodzić temu, lecz nie interweniowali. Drezyna przyjechała do Kisangani około północy. Najpierw było zarządzenie doprowadzenia więźniów do miasta na prawym brzegu rzeki, wszystko było już gotowe do tego przetransportowania. Gdyby się tak było stało, to następnego dnia więźniowie byliby uwolnieni wraz innymi ludźmi przez spadochroniarzy belgijskich. Jeden Simba sprzeciwił się temu przewozowi więźniów na prawy brzeg, mówiąc: „ To są źli ludzie, byli oskarżeni o różne przestępstwa, najpierw trzeba ich przedstawić naszemu komendantowi”. Chodziło w tym wypadku o szefa rebeliantów lewego brzegu rzeki Kongo. Komendant pracował jeszcze o tej porze przy malowaniu swojego domu, który był w pobliżu dworca. Akty oskarżenia przywieziono do Kisangani razem z więźniami. Komendant był człowiekiem wysokiego zrostu i miał wygląd inteligentnego. Usiadł, zaczął przeglądać przywiezione dokumenty, pisał coś na jednym. Było widocznym, że nie wierzył niczemu, co było napisane w tych dokumentach. Zaczął przesłuchanie od zapytania: „To ksiądz przywołał samoloty Amerykanów?”. Ksiądz dał taką samą odpowiedź jak w Ubundu. „Jesteś również szefem partii P.N.P. i masz skrzynkę od Radia?” Te oskarżenia były już stawiane księdzu Trauschowi w Ubundu, lecz nie znaleziono na nie potwierdzenia. „Wykazanie dowodów jest trudną sprawą”, powiedział komendant. Zwrócił się teraz do misjonarza protestanckiego, w którego oskarżeniu było: „Ukrywanie tajnej radiostacji”. On również spokojnie przedstawił swoją obronę.

     Ksiądz Trausch zwrócił się do komendanta z następującą propozycją. „Panie komendancie, ja proponuję dania nam kilku dni wolnego, gdyż byliśmy ciągle przeszukiwani i bici, potrzebny nam jest odpoczynek”. Komendant był nieco zaskoczony propozycją, najpierw nie zareagował na propozycję księdza, a następnie powiedział: „Wydaje mi się, że będzie to niemożliwe”. Następnie ks. Trausch zapytał, co będzie z Siostrami. To inna sprawa, powiedział komendant. „Siostry pójdą najpierw do zakonnic tu przebywających.” Komendant wyszedł do następnego pokoju, tam zatrzymał się na małą chwilę i wrócił z wielka szablą paradną, aby odprowadzić więźniów do obszernej willi w pobliżu jego domu. Przy wejściu do willi było napisane ”Urząd policji”. Gdy wszyscy weszli do środka, zapalono światło. Komendant dał jeszcze kilka rozporządzeń i powiedział uwięzionym, że muszą poczekać na jego zastępcę. Czekając na zastępcę, rozmawiał swobodnie z uwięzionymi, tłumacząc im, że rząd i rebelianci nic nie mają przeciwko misjonarzom, lecz ci nie mogą się mieszać do polityki, tylko pilnować ich pracy ewangelizacyjnej. Ksiądz powiedział, że właśnie w taki sposób pracują od lat. Zastępca komendanta w randze pułkownika wydawał się być złośliwym człowiekiem. Z jego przybyciem komendant odszedł wraz z siostrami, aby je zaprowadzić do Franciszkanek Misjonarek Maryi.

Fot. sxc.hu