Kongo, ziemia męczenników, cz. 9.
Nowe ofiary
Ksiądz Schuster myślał, że jest to może spadochroniarz belgijski lub jakiś żołnierz przechwycony przez rebeliantów. W rzeczywistości był to ksiądz G. Nieuwkamp, Holender, który rezydował na misji katolickiej w Yanonge. Za nim, w takim samym stanie, szło następnych dwóch księży z Yanonge: Ks. Van der Vegt, Holender i ksiądz H. Verberne, Holender. Za nimi szły siostry Elżbietanki z Yanonge, w podartych habitach, mocno skrwawione. Był to widok budzący głęboką litość. Pierwsza, z sióstr przybyłych upadła na ziemię i pytała: „Kiedyż przyjdzie czas, aby umrzeć!”. Uczucie przygnębienia z przybycia nowych więźniów było tak wielkie, że ksiądz Schuster po swoim wyzwoleniu nie umiał powiedzieć, ile było w tej grupie sióstr. Pamiętał jedynie tę, która upadła i pytała, kiedy nastąpi ich śmieć. Przedstawił mu tę siostrę ks. Van der Vegt, przełożony misji w Yanonge. Wspomniana zakonnica była rodzoną siostrą księdza Lommela, który w tym czasie był na urlopie w Europie. Ksiądz Schuster nigdy nie przypuszczał, żeby można było rozstrzeliwać siostry zakonne i dlatego powiedział pytającej o śmierć: „ Nie nadeszła jeszcze chwila naszej śmierci”. Trzy siostry przybyłe z Yanonge nazywały się: siostra Loyola Kraus, Luksemburka; siostra Emilia Roob, Liksemburka i siostra Esperance Lommel, Belgijka.
Pod wieczór dało się słyszeć jeszcze jedno wołanie Simba: „Jeden ksiądz i jedna siostra niech wyjdą do góry”. Znów zostali wszyscy sparaliżowani ze strachu. Co teraz wymyślili ci zbirowie? Nikt nie chciał iść. W końcu ksiądz Bosch wstaje i mówi: „ Ja dziś jeszcze nie byłem bity, więc pójdę”. Wychodzi i za parę minut wraca, zbity w sposób odrażający. Jednej z sióstr udało się, że poprzedniego dnia nie była znieważona, wstała teraz i poszła do góry. Następnie Simba zawołali po nazwisku księdza Trauscha. „Oto jestem”, przedstawił się grzecznie, jak zawsze. Gdy wrócił po spotkaniu z nimi, miał minę całkowicie załamaną. Simba nie wołali więcej księży, lecz jedynie siostry, jedna po drugiej były wywoływane, jak wczoraj wieczorem.
Po skończeniu tej niegodnej zabawy ze strony rebeliantów, zapadła noc. W końcu wszyscy znaleźli się w małej salce w piwnicy i nie pragnęli niczego, poza chwilą spokojnego odpoczynku. Jakże cenne były te chwile spokoju. Więźniom nie wolno było rozmawiać miedzy sobą, lecz zawsze można było zamienić parę słów szeptem. Jedni odmawiali po cichu różaniec, inni rozważali stacje Drogi Krzyżowej. Tam można było zrozumieć, czym było osamotnienie i męka Chrystusa w Getsemani. On również stanął przed trybunałem ludowym, został skazany przez własny naród, jako „zły” i zamordowany przez swoich. On również był bity, poniżany, wyśmiewany i odarty z szat. To dzięki tym myślom więźniowie mieli jeszcze siły do pokonywania trudności.
Mord
Tego wieczoru cisza nie trwała długo. Rozkaz: „Ubierać się”, przerwał ciszę. Księża ubierali sutanny, siostry poprawiały welony, te, które je miały. Wszyscy wyszli ustawić się przed willą, w której przebywali. „Wyjąć z kieszeni wszystkie rzeczy”, zabrzmiał drugi rozkaz. Każdy wyciągał ze swojej kieszeni, co miał: Chusteczkę, różaniec, świadectwo tożsamości, wszystko składane było na jednym miejscu. Ksiądz Schuster przez zapomnienie zostawił w kieszeniach swoich spodenek: różaniec, gruby zegarek i dwie chusteczki.
Wszyscy zostali wprowadzeni przez boczne drzwi do wielkiej sali na parterze. Sala była ciemna. Bez wątpienia Simba bali się ataku lotniczego. Na ziemi położony był kaganek oliwny i zapalona jedna świeca. Byliśmy ustawieni w dwóch rzędach, patrzących na siebie, wzdłuż sali. Dwunastu mężczyzn z jednej strony i czternaście sióstr z drugiej strony. Ksiądz Schuster wyznał, że przewidywał, co stanie się z nimi, lecz nie czuł tego. Po ustawieniu więźniów w dwa rzędy, padł nowy rozkaz: „Zamknąć drzwi i czuwać, żeby nikt nie uciekł”. Było trzech dozorców na miejscu. W pewnej chwili usłyszeliśmy: „czekamy na pułkownika”. Było chyba około 20 godziny. Nieszczęśliwcy czekali w pół oświetlonej sali, nie znając swego przyszłego losu. Pomieszczenie mogło mieć 12 na 6 metrów. Ksiądz Schuster był postawiony naprzeciwko głównych drzwi, był dziesiątym w rzędzie, poczynając od lewej strony, a trzecim przed końcem szeregu. Po jego prawej stronie byli księża: Nieuwkamp i van der Vegt, który kończył szereg. Miedzy dwoma rzędami leżała na ziemi jedna z dwóch staruszek z rodziny pastora protestanckiego. (Drugiej staruszki, dzieci pastora i ich matki, nie było na sali).
Głos szefa rebeliantów przerwał milczenie: „Mówicie zawsze, że jesteście Bożymi ludźmi. To nie jest prawdą! Przyjechaliście tutaj, by mieszać się do polityki”. Zadowolony ze swoich słów powtórzył je parę razy. Stojący przed drzwiami Simba zaczynają strzelać do sufitu i przeraźliwie krzyczeć. Z karabinów sypie się ogień, kule odbijając się od sufitu i ścian, padają na ziemię. Ksiądz Schuster nie rozumie jeszcze tego, co się dzieje…Widzi on przed sobą siostry, zakrywające rękami oczy, odwracające głowy w stronę ściany, ogromnie panikujące. Bezładna strzelanina zatrzymuje się i siostry uspakajają się trochę. Z lewej strony szeregu znów słychać strzały i rzężenie ludzkie. Ksiądz Schuster odwrócił się w tamtą stronę i widzi kilka osób we krwi na ziemi. Simba przygotowują się do uśmiercenia innych…”Zabijają nas, jednego po drugim”, uświadamia sobie ksiądz. Wystrzały zbliżają się w jego stronę… Brat Vanderbeek pada na ziemię; on jest następnym. Strzelającemu Simba zabrakło amunicji, domaga się nowego magazynku. Ksiądz czeka bez panikowania. Czuje, jak dosięgła go pierwsza kula, druga i trzecia… Przy czwartej czuje ogromny ból w lewym ramieniu, lecz trzyma się jeszcze ciągle na nogach. Piąty postrzał odrzuca gwałtownie jego lewą rękę do tyłu i pada na wznak. Krew napływa mu do gardła, powodując mocne zakrztuszenie i zalanie krwią pleców. Zimny pot pokrywa mu twarz. Pomyślał wówczas: „To przedśmiertny pot. Stracę szybko świadomość i wejdę do wieczności”. Nie czuł on wtedy ani przygnębienia, ani strachu, raczej pewnego rodzaju wyzwolenie: wszystko będzie skończone! c.d.n.
Fot. sxc.hu