Koniec domowego przedszkola
Nadchodzący rok szkolny będzie dla nas dość wyjątkowy, szczególnie dla naszych dzieci. Nasz starszak zacznie przygodę z bądź co bądź obowiązkową już edukacją, będzie chodził już do zerówki, zaś nasza córka pójdzie po raz pierwszy do przedszkola. Wprawdzie będzie mieć, myślę, trochę prościej, ponieważ pójdzie już do grupy czterolatków, w której dzieci są już przyzwyczajone do trybu pracy przedszkola i oswojone ze wszystkimi pierwszymi etapami adaptacji przedszkolnej. Adaptacja w przedszkolu to kluczowy moment w życiu małych dzieci. Dla niektórych maluchów jest to łatwe i naturalne przejście, podczas gdy dla innych może być to trudne doświadczenie. Jednak często pomijamy fakt, że również rodzice muszą się dostosować do tej nowej sytuacji. Jak zawsze przed rozpoczęciem września rodzice mocno przeżywają powroty swoich pociech do szkół i przedszkoli, zastanawiając się przy tym, kiedy ten czas tak szybko minął. Dla mnie samej to też dość ciekawy moment w macierzyństwie, ponieważ pierwszy raz moje dzieci będą już nie tak bardzo zależne ode mnie. A wiąże się to nie tyle z pewną dumą, ekscytacją, trochę wolnością i odpoczynkiem, ile niestety i smutkiem. Oznacza to też zakończenie pewnego etapu. Teraz poniekąd opieką i wychowaniem dzielić się będę z innymi, a moje dzieci wchodzą w świat samodzielności, większej świadomości siebie.
Nie ukrywam, że dość mocno przeżyłam ten moment. Kiedy zostałam nagle sama w domu, zrobiło mi się okropnie smutno i tęskno. Pierwszy dzień nawet uroniłam sporo łez. Teraz, kiedy jestem jeszcze w trakcie intensywnego leczenia i nie jestem w stanie podjąć pracy, to tym bardziej nazbierało się trochę smutków i bycie samemu w ciągu dnia daje zbyt dużo czasu na niepotrzebne, albo i potrzebne, rozmyślania. Czasem wydaje mi się, że trzeba wszystko przepracować, by iść dalej. Do tej pory byłam mamą na pełnym etacie, przez ponad siedem lat moje życie, zupełnie świadomie i chętnie, wypełniało mi macierzyństwo. To ono stanowiło o moim powołaniu, istocie, dawało mi sens wstawania rano. Nie ukrywam, marzyłam niejednokrotnie o byciu samej, kiedy przychodziły kryzysy, bezsilność. Niemniej z perspektywy czasu to wszystko mnie wzmocniło, nauczyło pokory, nie wiem, czy tak do końca cierpliwości, choć nieco z pewnością. Ale wiem, że przede mną kolejne wyzwania, może i trudniejsze. I wiem, że dzieci to nie podludzie, to wartościowi ludzie, mający swoją godność i odrębność i traktować je trzeba poważnie, jeśli zależy nam, by one traktowały nas poważnie i z szacunkiem. Te siedem lat bycia z nimi – pracując z nimi, pielęgnując, doglądając, bawiąc się z nimi – uświadomiło mi, że tylko takie podejście ma sens, i życzę sobie, by – pomimo wielu błędów popełnianych przeze mnie – pamiętały, że są kochane, akceptowane i wartościowe jako równi nam ludzie.
Teraz snuję się trochę w domu bez celu. Choć myślę, że to etap przejściowy i zacznę w pełni korzystać z uroków bycia samej, mając możliwość zrobienia w końcu coś po swojemu, w odpowiednio długim czasie, czegoś dla siebie. Sprzątać lubię, więc chociaż przez pół dnia będzie ładnie i schludnie, co cieszy moje oczy. Obiad nie będzie przygotowany w pośpiechu. Pisanie o swoim macierzyństwie również będzie w odpowiednim czasie, już nie po nocach. I zatęsknię za dziećmi i one, mam nadzieję, za mną może też, dzięki temu trochę mniej będzie nerwów, kiedy nadejdą kolejne trudniejsze chwile. Z większą cierpliwością i spokojem może uda się do nich podejść. Same plusy. Trzeba cieszyć się z tego, co daje nam Boża opatrzność.
Zerówka jest dla naszego syna wyzwaniem, ponieważ to etap przygotowujący go do szkoły, której gdzieś już się nieco obawia. Często nam powtarza, że bardzo się boi i nie chce być dorosły. W sumie trudno mi zrozumieć, skąd taki lęk, czy może go czymś przestraszyliśmy, czy nasze ostatnie problemy go gdzieś dotknęły. Wszystko możliwe, ponieważ jest on mocno wrażliwym i przejmującym się małym człowiekiem. Mam jednak nadzieję, że zerówka rozwieje jego obawy, że będzie się cieszył z nowych umiejętności, choć i tak już samodzielnie czyta i ma z tego ogromną frajdę. Z kolei z córką jest inny problem. Poszła do przedszkola rok później, więc jest starsza, zna przedszkole z perspektywy brata, bardzo cieszyła się na pobyt w przedszkolu, nowe zabawki i całą tę otoczkę. Jednak ma ona neurologiczną przypadłość, która była właśnie powodem odroczenia jej pójścia do przedszkola. Sytuacja się nieco już poprawia, tak że tym razem zadecydowaliśmy ją puścić do przedszkola. Pierwsze dni wskazują, że jej adaptacja przechodzi całkiem pozytywnie. Zawsze jest zadowolona, nawet ładnie zjada i już opowiada o nowych kolegach i koleżankach. Nie ukrywam, że siedzimy trochę przy telefonie w obawie, czy nie miała swojego ataku, ale mamy naprawdę świadome i chętne do pomocy nauczycielki, które przyjęły nas z ogromnym zrozumieniem i chęcią podjęcia się opieki nad córką. Przedszkole zorganizowało dla nas spotkanie, podczas którego mogliśmy dzielić się swoimi doświadczeniami i obawami. Nauczyciele naprawdę stwarzają atmosferę zaufania i wspierają dzieci w procesie przystosowania. Kiedy wraca z przedszkola, mocno i długo się w nas wtula, to jest ten element dla niej zupełnie nowy. Jednak zostaje w przedszkolu już beze mnie i trochę gdzieś ta tęsknota jej doskwiera. Ale nie na tyle, na szczęście, by nie dała się zaprowadzić. Poza tym jest pod czujnym okiem troskliwego brata, który bacznie obserwuje ją z okna swojej grupy. Cały braciszek!
Adaptacja w przedszkolu to proces, który różnie się odbywa, zarówno w przypadku dzieci, jak i rodziców. Jednak dzięki odpowiedniemu wsparciu i zrozumieniu ten okres może być znacznie łatwiejszy do przejścia dla wszystkich zaangażowanych stron. W końcu przedszkole to miejsce, gdzie dzieci rozwijają swoje umiejętności społeczne i emocjonalne, a rodzice mają okazję do obserwacji i wsparcia tego procesu. To ważny krok na drodze do niezależności i samodzielności dziecka oraz do rozwoju rodziny jako całości. A ja w końcu mogę skupić się na rzeczach, które gdzieś może zostały zapomniane bądź na które nigdy nie było czasu i sposobności.