Kościół śmierci i życia
„Musimy pamiętać o krzywdach, jakie nam wyrządzono” – wysoka przystojna kobieta wypowiada te słowa spokojnym głosem. Przed nią grupka młodzieży. Dziewczęta zaczynają rozdzierająco płakać, nie wytrzymując grozy docierających do nich słów o ludziach, którzy zginęli w maleńkim kościele, przed którym właśnie stoimy. Przewodniczka pochodzi z plemienia Tutsi i jako jedna z nielicznych przeżyła rzeź dokonaną w tym miejscu. Przeżyła, bo schroniła się nie w kościele, ale w okolicznych krzakach. Mówi o cierpieniu, oprawcach, pamięci, ani słowa o przebaczeniu, pojednaniu i wspólnym przez Tutsi i Hutu budowaniu dzisiejszej Rwandy. Plemię Hutu pada tylko w kontekście wroga. Nyamata leży kilkadziesiąt kilometrów od stolicy kraju. W tutejszym kościele w 1994 roku stłoczyło się ponad tysiąc osób, szukając ratunku. Wszyscy zginęli. Ci, których nie trafiły kule, byli dobijani maczetami.
W Rwandzie dużo widziałam i wysłuchałam wielu tragicznych historii. Jednak widok, który ukazuje się moim oczom, gdy wchodzę do kościoła, zwala mnie z nóg. Jestem w tak ogromnym szoku, że zauważa to kobieta ocalona z rzezi. Klepie mnie po ramieniu i zostawia, mówiąc: „Zapamiętaj”. Na ławkach stosy zastygłych pokrwawionych ubrań, tak jakby wierni dalej w nich siedzieli, trwając na modlitwie. Ogrom tragedii pogłębia otwarte tabernakulum i brudny obrus na ołtarzu. Leżą na nim narzędzia zbrodni: maczety, noże, gwoździe, naboje… W kącie na stosie ubrań tkwi nadłamany krzyż. Przez podziurawiony kulami jak sito dach przebija się słońce. Kolana same się zginają, a usta odruchowo odmawiają: „Wieczny odpoczynek racz im dać, Panie”. W tym miejscu, z którego starano się wygnać Boga, modlimy się za ofiary i oprawców. Modlimy się o pojednanie i pokój dla tak bardzo doświadczonych mieszkańców „kraju tysiąca wzgórz”.
pamięć to nie wszystko
Po ludobójstwie prezydent Paul Kagame dążył do tego, by wszystkie kościoły, w których zginęli ludzie, stały się wyłącznie mauzoleami pamięci. Potrzeba było wielu starań i wysiłków nie tylko ze strony rwandyjskiego episkopatu, by uzyskać pozwolenie władz na przywrócenie w nich kultu. W miejscach rzezi prowadzone były modlitwy ekspiacyjne, świątynie na nowo konsekrowano, a teraz toczy się w nich normalne życie. Nie oznacza to, że usunięto znaki świadczące o dramacie. „Pamiętać trzeba, tylko wszystko zależy od tego, do czego ta pamięć ma prowadzić” – mówi ks. Zbigniew Pawłowski. Patrzę na nadpalone belki kościoła parafialnego w Kibeho. Tuż obok świątyni mauzoleum pamięci. Złożono w nim ciała 5000 ofiar, które spłonęły w świątyni. „Codziennie modlimy się o przebaczenie i pojednanie, staramy się też budować je w codziennym życiu. Zatrzymanie się wyłącznie na wspomnieniach jątrzy tylko niepotrzebnie rany i rozbudza dawne antagonizmy” – mówi polski pallotyn będący rektorem sanktuarium Matki Słowa. Tu Maryja objawiła się światu i tu wzywała na wiele lat przed ludobójstwem: „Nawracajcie się, módlcie, przemieńcie swe życie”. Te słowa znane już z Ewangelii są teraz na nowo odczytywane przez Rwandyjczyków. W tym miejscu dokonuje się wiele nawróceń, których początkiem jest przebaczenie.
od nienawiści…
"Przebaczenie to dopiero krok ku pojednaniu” – mówi Eugénie Musayidire, trzymając rękę na chrzcielnicy, przy której została włączona do Kościoła katolickiego. Kościół ten opuściła na znak buntu, po tym jak sąsiad motyką wymordował całą jej rodzinę. Ponieważ zamieszkała w Niemczech, związała się ze wspólnotą protestancką, ale i ją z czasem zostawiła. „Była we mnie tak wielka chęć zemsty i poczucie nienawiści, że dla Boga w mym życiu nie było już miejsca” – mówi spokojnie. Pochodzi z Nyanzy. Było to królewskie miasto, w którym ponad sto lat temu zaczęła się ewangelizacja Rwandy. Właśnie tam król dał się ochrzcić i oddał swój teren pod budowę kościoła Chrystusa Króla, któremu w następnych latach poświęcono cały kraj.
Eugénie ma w sobie jakieś wewnętrzne światło i pokój. Przeszła długą drogę, tym dramatyczniejszą, że doskonale znała oprawcę swoich najbliższych. „Znam mordercę mojej matki, grywaliśmy razem, bawiliśmy się razem na piasku, był bardzo miłym chłopcem. Ale czas zabawy się skończył, świat się zmienił, Nsanganira zamordował moją matkę. Zamiast bawić się ze swoimi dziećmi, wziął haczkę do swej prawej ręki i zabił moją matkę, brata i przyjaciół” – to fragment jej książki, która sześć lat po ludobójstwie sprawiła, że zupełnie wbrew sobie przyjechała na chwilę do Rwandy. „Przybyłam z niemiecką telewizją po to tylko, by nagrać reportaż o tym, co się w tym kraju wydarzyło. Potem zamierzałam wyjechać i nigdy więcej tutaj nie wracać. Stało się jednak zupełnie inaczej” – opowiada Eugénie. W więzieniu odwiedziła swego kolegę z dzieciństwa, a zarazem mordercę jej najbliższych i choć o tym spotkaniu nie myślała wcześniej w tych kategoriach, wybaczyła mu. „To, co się potem wydarzyło, było niesamowitą przygodą. Zobaczyłam, że życie w nienawiści nie ma sensu i że moim zadaniem jako psychologa jest pomaganie ludziom w wyjściu z traumy, w odnalezieniu drogi do przebaczenia, pojednania i co za tym idzie normalnego życia” – zauważa. Dziś jest w Rwandzie stałą bywalczynią i realizuje projekty pomocy m.in. dla dzieci, które urodziły się w wyniku gwałtów dokonanych w czasie ludobójstwa.
… do przebaczenia
Eugénie poznałam w centrum rekolekcyjnym karmelitów bosych w Butare. „To jest mój dom” – powiedziała mi wówczas, z pewną nieśmiałością wyznając, że właśnie w tym miejscu zaczął się jej kolejny etap powrotu do Boga i Kościoła. „Najpierw przebaczyłam. To oczyściło moje serce. Potem jednak nie było wcale łatwo wrócić. Zmaganie trwało kilka lat” – mówi. Katolickie wyznanie wiary złożyła, patrząc na wiszący w karmelitańskiej kaplicy obraz Ecce homo św. brata Alberta. „Wymawiałam poszczególne słowa Credo, płacząc z radości. Doświadczyłam, że nawet najgorsze zło i cierpienie można przekuć w dobro” – opowiada Eugénie.
Te ostatnie słowa słyszę już w jej mieszkaniu wynajętym niedaleko od więzienia w Gitaramie. Prowadzi tam projekt pomocy dla dzieci matek przetrzymywanych w tym ośrodku. Zgodnie z rwandyjskim prawem kobiety trafiają do więzienia wraz ze wszystkimi swoimi dziećmi poniżej trzeciego roku życia. „Te dzieci też są więźniami. Prędzej powiedzą słowa «strażnik» czy «krata» niż «krowa» i «fasola». Dlatego próbujemy przywrócić im dzieciństwo” – mówi Eugénie. Kiedy się żegnamy, proponuje wspólną modlitwę. Nie odczuwa przy tym najmniejszego skrępowania, to jest jej życie. Nawrócenie – jak mówi – wymodliła sobie, trwając długie godziny przed Najświętszym Sakramentem. Jak dziecko prowadzi mnie przed obraz Jezusa Miłosiernego. Klękamy. Z ufnością prosi, by w Rwandzie nie zabrakło ludzi głoszących w imię Jezusa przebaczenie i pojednanie. A ja myślę, jak wielkim darem jest to, że kościoły stały się nie tylko mauzoleami pamięci, ale też miejscami, w których wciąż zanoszona jest do Boga modlitwa.
fot. Beata Zajączkowska