Książę Franek poszedł do nieba

         Kiedy w 2011 roku publicysta Szymon Hołownia i reżyser Kacper Czubak polecieli do Zambii, żeby zrealizować film dokumentalny o domu dziecka w Kasisi, prowadzonym od kilkudziesięciu lat przez siostry służebniczki ze Starej Wsi, nie wiedzieli dokładnie, co ich tam czeka. Właśnie wtedy do sierocińca trafił Francis – lekarze odesłali go tutaj ze szpitala, żeby umarł wśród życzliwych ludzi, a nie przy medycznej aparaturze. Ten szesnastoletni wówczas chłopak był w ostatnim stadium AIDS, miał tylko jedno płuco i ważył osiemnaście kilogramów. Nie chciał jeść, nie chciał przyjmować leków, słowem: nie miał ochoty już dłużej żyć. (Film „18 kg” z początków pobytu Franka w Kasisi można jeszcze przez kilka dni obejrzeć na stronie religia.tv). Upierał się tylko ciągle, żeby puścić mu płytę z muzyką z Botswany – widział w niej namiastkę rodzinnego domu?, dawała mu poczucie, że jednak gdzieś przynależy?, że nie do końca jest nikim, skoro ma jakieś korzenie?

Nie pozwolę ci umrzeć

        Ogromną trudnością było nie tylko wkłucie się igłą w ciało Franka, bo to dosłownie, bez cudzysłowu, skóra i kości. Ale jak zaszczepić w tym chłopaku wolę życia, kiedy od swoich krewnych przez kilka ostatnich lat dostawał jasne sygnały,  że jego istnienie przysparza im sporo kłopotów? To właśnie za ich namową Franek nie brał przez cztery lata leków, co wydało się dopiero w Kasisi. Tam także próbował chować tabletki w różne miejsca, jednak na szczęście został zdekonspirowany. Wtedy s. Mariola, szefowa sierocińca odbyła z Francisem męską rozmowę. Powiedziała mu, że jest dla niej ważny, że go kocha, będzie kochać i właśnie dlatego nie pozwoli mu umrzeć. A on ma sobie to wszystko głęboko przemyśleć.

         W Kasisi przez dwa lata Franek nie tylko odzyskał status człowieka, ale też zyskał status człowieka cennego i wyjątkowego. Zaczął jeść, przytył (w najlepszym momencie ważył 30 kg), nadrabiał szkolne zaległości, zaprzyjaźnił się z innymi mieszkańcami domu (w tej chwili przebywa tam ok. 250 dzieciaków, jednak cała struktura sierocińca jest bardzo przyjaźnie dla nich zorganizowana). Miłość, wsparcie, poczucie bezpieczeństwa dały mu odwagę nie tylko do życia,  ale także do bycia kapryśnym, do artykułowania swoich potrzeb, a także i zachcianek.

Książę

        Oto krótki raport Frankowych zachowań złożony przez Szymona Hołownię 6 stycznia na profilu FB Fundacji Kasisi (wtedy stan chłopaka był już od wielu dni określany przez lekarzy jako krytyczny): „1. Najpierw łaził po całym domu próbując, gdzie najfajniej leży się na podłodze (a za nim oczywiście cała świta kolegów i opiekunów). 2. Następnie dał się przekonać, żeby pójść do House of Hope [rodzaj szpitala], ale nie położył się w swoim łóżku, bo kolegi było lepsze. Nakazał podpiąć sobie tlen, po czym rozpoczął audiencję. 3. Na pierwszy ogień poszedł Jeremiah, który gdy usłyszał, że wzywa go umierający kolega, zaczął się trząść ze strachu, ale przyszedł. Franciszek wezwał też Siostrę Mariolę i zadał Jeremiah pierwsze pytanie: "Mów teraz szczerze przy Siostrze, czy palisz papierosy?" Jeremiah przysiągł, że nie. "A piwo pijesz?". Gdy Jeremiah zapewnił, że nie, Franek stwierdził, że Jeremiah jest w porządku i pozwolił mu odejść. 4. Następnie przystąpił do rozdzielania swojego majątku trwałego, decydując którą bransoletkę po jego śmierci dostanie który z kolegów (…). 5. Wrócił do tematu Jeremiah i doszedł do wniosku, że podaruje mu zegarek, chociaż siostrze Marii, która mu go podarowała, wyznał, że może jednak Jeremiah go nie dostanie, bo to "jest badziewie" (a gdy biedna Marysia zaoferowała swój, powiedział, że chyba jest nienormalna, sądząc, że Jeremiah będzie nosił dziewczyński zegarek)”.

        Ze względu na swój charakter, ale także specyficzny dostojny sposób poruszania się, który był pokłosiem różnych chorób i ich konsekwencji, Franka nazywano  w Kasisi księciem. Podobno życie to nie bajka, a jednak droga, jaką przeszedł ten chłopak, jest dowodem na to, że i w realu zdarzają się historie przemiany przerażonego, agresywnego, bo zaszczutego przez innych zwierzęcia w prawdziwego księcia.

Mistrz pozytywnego zamieszania

        Franek zmarł 7 stycznia nad ranem. Odszedł spokojnie, były przy nim siostry i najstarsi mieszkańcy kasiskiego domu. Kilka dni wcześniej s. Mariola odbyła z nim kolejną bardzo poważną rozmowę, ale tym razem mówiła mu o niebie, o Jezusie, który go przytuli, o tym, że spotka tam swoich rodziców, a pewnego dnia dołączy do nich także s. Mariola. Franek był świadomy całej sytuacji, wiedział, że umiera i zapewnił siostrę, że niczego się nie boi.

      Jednak zanim odszedł, zdołał zrobić coś, przed czym powinny chylić czoła najbardziej prężnie działające agencje PR. Urok tego chłopaka, jego charyzma i rozsmakowanie się w życiu, z którego – jak się do niego wreszcie przekonał - do końca chciał wyssać, co tylko jeszcze się dało, obiegły kawał świata. To dzięki niemu w tej chwili profil Fundacji Kasisi, wspierającej tamtejsze dzieciaki, ma ponad czterdzieści cztery tysiące bardzo aktywnych fanów, podejmujących kolejne inicjatywy na rzecz mieszkańców zambijskiego sierocińca. Szymon Hołownia twierdzi, że taka właśnie była życiowa misja Franka: zwrócić oczy wielu ludzi na Kasisi, gdzie nadal mieszkają jego przyjaciele oraz siostry, które stają na głowie, by zapewnić często poważnie chorym dzieciom nie tylko dużo miłości, ale i godne warunki do dorastania albo odchodzenia.

      Podobno Francis nie należał do osób zbyt rozmownych (nie zdążył dobrze opanować angielskiego), nie mógł grać z chłopakami w piłkę czy ganiać po podwórku, bo zdrowie zupełnie mu na to nie pozwalało. On po prostu – „wskrzeszony” przez miłość ludzi, którym na nim zależało, BYŁ, a jego istnienie odbiło się szerokim echem w świecie, rezonując w sercach bardzo wielu – niekoniecznie wierzących – osób.

        Kilka dni temu w kapitularzu klasztoru dominikanów na warszawskiej Starówce została odprawiona msza za Franka. Przyszło na nią – a to nie byli przypadkowi ludzie, bo eucharystia też nie była z gatunku tych „zwyczajnych” –  ponad stu uczestników. Ilu z nich spotkało tego chłopaka osobiście? Do dziesięciu raczej  byśmy nie doliczyli. A jednak Francisowi, mimo dzielącej go od nich ponad siedmioipółtysięcznej odległości (w linii prostej) udało się do nich dotrzeć i przekazać im dobrą nowinę o wartości ludzkiego życia.

        Mówiąc o filozofii domu w Kasisi, s. Mariola podkreśla, że w nim „nie chodzi tylko o dawanie dobra dzieciom, by choć opuszczone przez rodzinę, miały się do kogo przytulić, dostały posiłek, wykształcenie i by było im dobrze, dopóki nie rozwiną skrzydeł. Tu chodzi o to, by nauczyć je, że dobro nie jest tylko dla nich, że na nich ono się nie może skończyć. Dając dobro, powierza się również dzieciom zadanie przekazywania go dalej (…)”. Franek wypełnił to zadanie w błyskawicznym tempie i w zadziwiającej skali.

        To jak z tą miłością – jest najważniejsza?

 

Zdjęcia i materiał video: Fundacja Kasisi