Kto o niej nie marzył?

Można na ten film patrzeć jako na apologię feminizmu. Można jako na ociekający różem kicz i mądrości rodem z taniego coachingu. W ostatnich dniach czytałam wiele recenzji Barbie, od absolutnego zachwytu po totalne rozczarowanie. W końcu sama wybrałam się do kina, żeby wyrobić sobie własne zdanie.

Na Barbie szłam bez specjalnych oczekiwań. Co prawda wcześniej relację z filmu zdała mi moja dwudziestoletnia córka, która była nim zachwycona, więc co nieco już wiedziałam, ale jakoś specjalnie ani się pozytywnie nie nastawiałam, ani też specjalnie się nie uprzedzałam. Na wszelki wypadek nie ubrałam się na różowo, choć córki mnie przekonywały, że to taki dress code i wypada w różach do kina pójść. Wybrałam jeden z ostatnich seansów tego dnia, więc tłumów na szczęście nie było. Publiczność raczej młoda. I tu widać było przepaść między nami. Oni śmiali się w zupełnie innych momentach niż ja, bawiło ich zupełnie co innego. Nawet przez myśl mi przeszło, że ja to chyba już za stara jestem na ten film. A potem zrozumiałam, że mamy zupełnie inne doświadczenia.

Dzisiejsi dwudziestolatkowie, a w zasadzie dwudziestolatki, to dzieciaki wychowane na Barbie. Tą lalką się bawiły. Jej wizerunek zdobił ich ubrania i przybory szkolne. Wiele z nich miało po kilka lalek i niemal każda przechodziła etap fascynacji nimi. A że można je było bez problemu kupić nawet w większym hipermarkecie czy w popularnym sklepie z zabawkami, była ona w zasięgu możliwości wielu rodziców, cioć czy wujków. Urodziny, dzień dziecka, prezent pod choinkę – oczywiście Barbie lub jakieś różowe akcesoria, typu domek, auto czy dla porządku choćby jeden Ken (który – i to znów uświadomiły mnie dzisiejsze dwudziestolatki – zazwyczaj leżał gdzieś w kącie, czyli poszedł do pracy albo wyjechał w delegację).

To, co dla wielu młodych widzów było ich rzeczywistością, dla nas, ich rodziców, pozostawało w świecie marzeń. W szarym i smutnym PRL-u lalka Barbie była synonimem tego lepszego, kolorowego świata. Nie patrzyliśmy na nią jako na manifest feministyczny, w żaden sposób nie dopatrywaliśmy się jakichś elementów seksualizacji, nie zwracaliśmy uwagi na jej nierealną wręcz figurę. To naprawdę nie było istotne. Jako małe dziewczynki chciałyśmy tę lalkę czesać, przebierać, po prostu się nią bawić.

W trakcie filmu uświadomiłam sobie, że kiedy byłam we wczesnej podstawówce, tylko jedna moja koleżanka miała takie lalki. Jej tata pracował w Stanach Zjednoczonych i kilka jej przywiózł. Pamiętam, jak wszystkie lubiłyśmy do niej przychodzić, żeby się nimi bawić. Do dziś pamiętam plastikowe szczotki, którymi czesałyśmy długie blond włosy lalek, maleńkie szpilki albo adidasy, które wkładałyśmy na wyginające się stopy. I te stroje, tak różne od tych, które znałyśmy na co dzień. Dżinsy, o których wiele z nas wówczas marzyło, bejsbolówki, a przede wszystkim błyszczące i falbaniaste suknie balowe i wieczorowe. I jeszcze białe, ślubne. Godzinami mogłyśmy je przebierać. A potem, kiedy już coraz więcej z nas miało choć jedną taką lalkę, rozkładałyśmy na podwórku koc i się wymieniałyśmy ubrankami albo same szyłyśmy z pozyskanych od cioć, babć czy zaprzyjaźnionych pań krawcowych skrawków materiałów.

Kiedy więc oglądałam w kinie Barbie, mniej skupiałam się na przekazie (może niesłusznie, bo wiele kwestii było tam i infantylnych, i płytkich, i poprawnych politycznie, ale też kilka scen zachęcało do głębszej refleksji). Dla mnie ten film stał się przede wszystkim impulsem, by wrócić do dzieciństwa, do wspomnień, do tego, co już nie wróci. Z obecnej perspektywy na pewno ten czas bardzo idealizuję, zdaję sobie z tego sprawę, ale jest w tym czasie coś magicznego i niezwykłego. Świetnie o tym piszą i Bruno Szulc w Sklepach cynamonowych, i Czesław Miłosz w Dolinie Issy. Sama lubię wracać do tych lektur.

I nawet jeśli film o Barbie mnie ciut rozczarował, to nie uważam, że wybierając się do kina, straciłam pieniądze. Powrót do dawnych czasów, do dzieciństwa jest zawsze dla mnie przyjemnością. A że impulsem był lekko kiczowaty film? Nie ma znaczenia. Bo tęsknoty, które mi przypomniał, były dla mnie ważną podróżą w przeszłość. W codziennej gonitwie za milionem spraw trudno czasem się zatrzymać, a czasem trzeba to w końcu zrobić. Bo również te wszystkie tęsknoty przecież nas w jakiś sposób ukształtowały. Także te za szczupłą, plastikową blond pięknością z talią osy i nogami do samego nieba.