Latem też ludzie umierają

 

Sobota. Upał. Na basenie tłok, ale że to lipiec, więc zaczyna grzmieć. Kropla, dwie, burza. Chowa się pod drzewem. Spogląda na ulewę. Śmiechem przekrzykuje ten letni deszcz. Jednak po chwili, w tym gwarze, zapada w niej cisza. Nie rozumie jej. Widzi świat we fragmentach. Ręcznik, gałąź, brama. Jeszcze nie wie, że telefon dzwoni już czterdziesty raz, że lekarz gdzieś tam wypisuje akt zgon, że niektórzy już wiedzą. Na razie świat, wszystko, co dotąd, mieści się tu - pod zielonym drzewem. Za chwilę słońce wyjdzie zza chmur. Przemoczona szybko wsiądzie do samochodu. Dopiero na klatce schodowej wyciągnie z plecaka telefon. Zdziwi się zdziwieniem całkiem normalnym. Nic nadzwyczajnego jeszcze. Od razu oddzwoni. I wtedy świat zacznie się składać jak kartonowe pudełko. Potrzebna będzie ziemia, kawałek czegoś, do czego można przylgnąć.

Ludzie umierają latem. W samym jego środku. Gdzieś między tym, jak jedni wyjeżdżają nad morze, a inni stamtąd wracają. Można mieć żal, że Bóg tego tak nie wymyślił, żeby nie chodzić w czarnych sweterkach wtedy, gdy inni biegają w bikini. Nie wymyślił. Ludzie latem chorują. I to nie tylko dzieci w przedszkolu na ospę. Chorują wszyscy, całkiem nie na żarty, na raka płuc, na białaczkę, na wszystkie po kolei choroby zwane śmiertelnymi. 

Ludzie latem popełniają samobójstwa. Piszą list, zostawiają pieniądze, połykają za dużo tabletek. Potem trzeba ich odwiedzać. Zawieść rosół i zastanowić się nad tym, jak można wyleczyć kogoś z depresji, kładąc go na sali wśród sześciu innych podobnych przypadków.  

Kiedy to wszystko się zdarza i jest na przykład październik, listopad, może być nawet marzec, sprawy muszą wyglądać inaczej. Ale nie, jest lipiec. Środek lata. 

Ta kobieta, ta od ulewy i drzewa nie miałaby szans również w grudniu. Informacja o śmierci bliskiego jej człowieka zawsze znalazłaby ją „za wcześnie” lub „za późno”. „Za wcześnie,” by się z nią oswoić, „za późno”, by się na nią przygotować. Trauma ma to właśnie do siebie, że zawsze jest w konflikcie z czasem, którego brakuje - na analizę, ocenę, interpretację. Traumę można tylko przeżyć. Pora roku nie ma dla niej znaczenia. 

Dla Boga też nie ma. W wakacje nie ma przerwy od umierania, chorowania, tracenia sił do życia. Normalnie, ludzie w wielkich upałach, w krótkich rękawkach stoją na pogrzebach, a kwiaty więdną, tylko dziesięć razy szybciej niż zazwyczaj. I może przez małą chwilę w tej kobiecie od deszczu i o od drzewa jest żal ciut większy, niż byłby zimą, jesienią, nawet wiosną, ale potem po latach, kiedy wosk rozlewa się na pomnikową płytę właśnie z gorąca, ta kobieta już wie, że to nie ma znaczenia. Dziękuje więc za to, że Bóg nie ma wakacji, że nigdzie nie wyjechał, że nie ustawił automatycznej odpowiedzi na mejlu. Kobieta gapi się na wielką, tłustą plamę na pomniku i myśli o tym, jak nawet porami roku Pan Bóg pozbawia złudzeń, że jest jakiś ludzki porządek wyobrażeń.