Lęk separacyjny mamy!

Rzadko mi się zdarza ostatnio pobyć samej bądź gdzieś wyjść na zakupy, do fryzjera czy kawiarni. Nie to, że nie mam takiej możliwości. Czasami po prostu mi się wcale nie chce, nie czuję takiej potrzeby albo się po prostu przyzwyczaiłam do zaistniałej sytuacji. Niemniej moje ostatnie chorobowe doświadczenia oraz fakt, że przed chorobą była pandemia i zmuszeni byliśmy się izolować, w końcu wzmogły we mnie chęć wyjścia z domu. Czy to zupełnie samej, z mężem tylko czy nawet z dzieciakami. Ważne było, by po prostu zmienić otoczenie, myśli, poczuć się swobodnie, otworzyć się na nowe doznania. Powoli zaczynamy wykorzystywać okazje do wspólnych wyjść. Już teraz planujemy tak bardzo wyczekiwane i prawdziwe wakacje.

Zresztą, jak wcześniej wspomniałam, nie mamy w domu problemu z tym, by dawać sobie wzajemnie wolne, tak zwane wychodne. Wiadomo – zmęczenie materiału może dopaść każdego. Tatę, który pracuje, a dodatkowo ma swoje zajęcia zarobkowe jeszcze poza zakładem pracy. A także pełnoetatową mamę w domu. Każdy z nas inaczej też definiuje odpoczynek. To normalne, że ja potrzebuję wyjść, a z kolei mąż woli pobyć po prostu w domu. Zazwyczaj udaje nam się znaleźć konsensus. Ale do naładowania swoich akumulatorów potrzebujemy czegoś tylko dla siebie. Są to zazwyczaj nasze hobby, jak próby chóru, spacer z kijkami, gra w grę komputerową, czytanie książek. Czasami potrzebujemy – każde z nas z osobna – pobyć zupełnie sam ze sobą, ze swoimi myślami. Mamy z mężem umowę, że jeżeli któreś z nas naprawdę nie daje rady, jest wyczerpane codziennym stresem, planowaniem, obowiązkami, mamy prawo powiedzieć pas i zrobić sobie nawet kilkudniowy samotny urlop od rzeczywistości. Taki urlop pozwala nam nabrać dystansu i trochę zatęsknić i być wdzięcznym za to, co posiadamy. Na szczęście nie zdarza nam się często musieć brać taki urlop.

Choć ostatnio nadarzyła się okazja. Mąż pojechał na szkolenie i dodatkowo pojechał przy okazji na dwa dni do swojego przyjaciela. Ze zrozumieniem przyjęłam jego prośbę i zostałam z dziećmi. Co też – uważam – wyszło nam na dobre, bowiem potrzebowaliśmy takiego czasu sam na sam, ale szczególnie ja z dziećmi. W czasie choroby praktycznie nie byłam sama, co jest dobre i potrzebne. Niemniej dopiero teraz mogę odnowić swoje relacje z dziećmi, porozmawiać o różnych sprawach, posłuchać ich nowych doświadczeń, poobserwować, jak się zmieniły przez ten trudny czas, ale i w pewien sposób dojrzały. I o dziwo, pomimo swoich zdrowotnych ograniczeń, wszystko było jak dawniej. Nie czułam strachu, że zostanę z nimi sama, co zdarzało mi się w najgorszym momencie choroby. To był naprawdę owocnie spędzony czas. Ale przyszedł czas, że moje dzieci postanowiły iść do dziadków na noc. I zostałam w domu zupełnie sama.

Takiego stanu rzeczy nie przeżyłam naprawdę już dawno. Było mi potwornie dziwnie. Ta ogłuszająca cisza w domu była w pewien sposób nie do wytrzymania. Poza tym nie wiedziałam za bardzo, co mam ze sobą zrobić. Nic nie musiałam, mogłam usiąść, posłuchać ulubionej muzyki, nadrobić serialowe zaległości. Ale nic mi nie wychodziło, wciąż mi się zdawało, że dzieci są obok. Poza tym – nie ukrywam – tęskniłam za nimi i miałam trochę wyrzutów sumienia, że nie mając powodu, ot tak oddałam je dziadkom. Z pomocą przyszły koleżanki, które zabrały mnie na pyszną kolację i pogaduchy. Nie zdawałam sobie sprawy, jak i za tym też tęskniłam.

Do czego zmierzam. Otóż ile się pisze czy mówi o lęku separacyjnym dzieci, a zapomina, jak rodzice – a szczególnie mamy – go przeżywają. Owszem, to normalne, że kiedyś kobieta wraca do pracy. Raz, że tego wymaga sytuacja finansowa domu, a dwa, może po prostu już chce być aktywna zawodowo. Każdy powód jest ważny i akceptowalny. Choć z pewnością wiążą się z tym pewne niedogodności właśnie w postaci lęków. Matka odczuwa ogromną tęsknotę za dziećmi porównywalną do stanu, gdyby je porzuciła. I sądzę, że nie jest to przesadzone. Pojawiają się obawy, czy inni, jak niania, żłobek czy przedszkole, a nawet dziadkowie, będą potrafili właściwie zaopiekować się dzieckiem. Stąd niestety poczucie winy i wyrzuty sumienia. Ograniczone zaufanie jest w pewien sposób uzasadnione, kiedy oddajemy dziecko komuś obcemu pod opiekę, ale są na to sposoby. Można się umówić na jakiś czas adaptacyjny, ustalić pewne zasady panujące w naszym domu. Jednak kiedy nawet to nie pomaga, warto pomóc takiej mamie, gdyż to krótka droga nawet do stanów depresyjnych. Stres, który opanowuje mamę, może szkodzić nawet dziecku w jego rozwoju. Samo zaczyna się panicznie bać rozstań. Dziecko nie powinno wówczas być tylko z mamą. Taki przedłużający się stan może powodować poważne konsekwencje, jak zahamowanie rozwoju jego komunikacji, to, że nie będzie umiało się odnaleźć w grupie czy będzie miało kłopoty z samodzielnością. A mamie z kolei grozi bycie stale zestresowaną i nadopiekuńczą matką. To ważne, by umieć przyjmować pomoc, by w domu dawać sobie przestrzeń dla siebie. Dziecko, które będzie widziało, że rodzić dba o swoje potrzeby, będzie umiało również zadbać o siebie i szanować je u innych.